|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przymocowaną szczękę drapieżnika. W jego oczach czaiła się nienawiść dorównująca szaleństwu i pianie na kłach bestii. Conan wiedział, że ponownie miał do czynienia z czarami, ale pewnie trzymał broń przed swym nagim ciałem. W stojącym przed nim wojowniku rozpoznał tego, który uderzył go w twarz, kiedy wisiał bezradnie na włóczni i roześmiał się dziko, wywijając mieczem świszczące kręgi. Fałszywa bestio krzyknął. Wspomnij o tym, gdy spotkasz się ze swymi bogami! Conan powiedział ci, że będzie pamiętał! Z tymi słowy rzucił się do ataku, ale człowiek pantera uchylił się zwinnie, a zraniona noga Cymmeryjczyka ugięła się pod jego ciężarem. Potykając się ujrzał tryumfalny grymas na częściowo ukrytej za hełmem twarzy przeciwnika i uniesiony do śmiertelnego ciosu ogromny dwuręczny miecz, który mógł rozpłatać mu czaszkę jak dojrzałego melona. Conan nie myślał w czasie bitwy. Jego ciało i mózg współpracowały ze sobą w połączonym, natychmiastowym działaniu bez wysiłku, jak ciągły oddech huraganu. Nawet upadając na kolana rozważał swoje szansę. Jego miecz mógł wytrzymać cios, nie chciał jednak zdawać się na przypuszczenia. Jego ostrze ze świstem opadające na uskakującego w bok wojownika błyskawicznie zmieniło kierunek i wystrzeliło do góry z niewiele mniejszą siłą. Zdawało się, że ledwo musnęło mocarne przedramiona jego przeciwnika, którego ostrze opadało na głowę Conana. Miecz tamtego zmienił jednak kierunek w powietrzu i wbił się w ziemię za plecami olbrzyma. Drgająca broń uderzyła go płazem i nawet to wystarczyło, by pozbawić go tchu w piersi. Jeszcze przez chwilę dłonie szalonego wojownika obejmowały rękojeść miecza, potem ich chwyt się rozluznił i opadły na ziemię gdyż nie były już częścią jego ciała. Wojownik w hełmie ozdobionym futrem pantery patrzył niewidzącymi oczyma na swój drżący miecz. Potykając się o Conana ruszył w stronę swoich odciętych dłoni. Dopiero, gdy po nie sięgnął, zdał sobie sprawę ze strumieni krwi płynących z kikutów i barwiących na Strona 61 Howard Robert E - Conan. Synowie boga niedzwiedzia.txt szkarłatno żółty piach. Wtedy krzyknął przerazliwie i rzucił się przed siebie z okaleczonymi rękami uniesionymi nad głową. Cymmeryjczyk z dzikim okrzykiem na ustach cisnął w ślad za nim odrąbanymi dłońmi. Po chwili wojownik upadł i nie poruszył się już, zapadając w ciemność śmierci. Conan zmarszczył czoło patrząc na kulącą się pod ścianą jego domu Vanessę, uśmiechającą się bojazliwie. Kobieta podeszła do niego i upadła na kolana, by pocałować jego nagie stopy. Nie wiedząc co o tym myśleć Conan sięgnął swym mocarnym ramieniem, by ją podnieść. Gdy to uczynił ujrzał na jej twarzy uśmiech radości i nie zdołał obronić się przed oplatającymi jego szyję ramionami. Zaprawdę wyszeptała jesteś wielkim i szlachetnym człowiekiem mój mężu. Jest tutaj wiele rzeczy i uroków, których nie rozumiem mruknął Conan i& na złote kły Agrymaha, jak mnie nazwałaś?! Mężem odparła Vanessa spuszczając wzrok i drżąc lekko w jego uścisku. Nie drwij ze mnie kobieto miękko powiedział Cymmeryjczyk. Ta stal radzi sobie równie dobrze z gładkimi gardłami! Ależ nie drwię, wielki Conanie. Vanessa próbowała mu się wyrwać, a jej oczy napotkały jego grozne spojrzenie. Zdobyłeś mnie prawem walki i łupu, zgodnie z obyczajami panującymi w Fahrgo, według których muszę zostać albo twą niewolnicą, albo żoną. Ucałowałam twe stopy jak niewolnica, a ty, najszlachetniejszy z ludzi, uniosłeś mnie z ziemi i wziąłeś w ramiona jak żonę! Conan zaklął i spojrzał na śmiejących się brodatych strażników, z dużym respektem spoglądających jednak na leżące u swych stóp zwłoki. Conan gniewnym gestem wskazał na drzwi domu. Wchodz do środka kobieto rzucił szorstko. Znajdziemy jakieś wyjście z tego wariactwa. Pójdę gdziekolwiek rozkażesz mężu powiedziała łagodnie, spuszczając skromnie wzrok. Lecz nie myślałam jeszcze o pójściu do mego małżeńskiego łoża. Z tymi słowy odwróciła się i z utkwionymi w ziemi oczyma Strona 62 Howard Robert E - Conan. Synowie boga niedzwiedzia.txt weszła do domu, który kiedyś był własnością niedzwiedzia, a który teraz był schronieniem Cymmeryjczyka. Conan nadal klął strasznie, nie mógł jednak ukryć pomruku aprobaty, gdy patrzył na jej smukłą sylwetkę. Cromie, przyślij mi natychmiast tę małpę o paskudnym pysku mamrotał. Niech piekło pochłonie twą czarną duszę, Bourtai, gdzie jesteś, gadzie! Potem, ponieważ brodaci strażnicy z ciekawością mu się przyglądali i ponieważ nie mógł myśleć o niczym innym, niż o gotującej się w jego mózgu wściekłości, wytarł do sucha miecz o leżące na piachu zwłoki i wszedł do swego nowego domu, gdzie oczekiwała na niego jego niespodziewana, ale mimo to piękna żona. Powiesił miecz na ścianie. Bourtai nie wracał. Czas mijał, a Bourtai ciągle nie wracał. ROZDZIAA VI SPISEK Conan przeciągnął swe gigantyczne ciało na jedwabnej sofie, strząsając z siebie resztki snu, podczas gdy Vanessa rozczesywała splątane włosy na jego głowie. Naprawdę jesteś tak potężny, jak mi mówiono, mój panie szepnęła. Nie ma nic, czego nie mógłbyś zrobić, a mimo to jesteś taki dobry dla biednej dziewczyny, która jest twą& twą żoną. Twarz Conana rozjaśnił uśmiech i otworzył nieco oczy, by spojrzeć na zarumienioną twarz dziewczyny. Nie mam nic przeciwko tobie powiedział w zakłopotaniu. Tylko wydawało mi się, że mnie oszukujesz. Nie należę do łagodnych, kiedy się mnie oszukuje. Oh, panie, nigdy bym się nie ośmieliła cię oszukiwać! oczy Vanessy rozwarły się szeroko. To bardzo mądrze z twojej strony, Vanesso. Przygotuj mi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|