WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zainteresowania konwersacją, jednocześnie starając się ze
wszystkich sił zignorować ból, który lada chwila mógł ją
całkowicie obezwładnić.
- Zostawię... panów... teraz... przy porto - udało jej się
wydukać.
Wtedy przeraziła się, że nie da rady wstać od stołu. Udało
się, lecz dotkliwy ból w plecach sprawił, że oczy przesłoniła
jej jakaś mgła, przez którą wszystkie przedmioty w pokoju
widziała z pewnego oddalenia.
Durstan szedł przed nią, żeby otworzyć drzwi. Ledwo
mogła go dojrzeć. W uszach miała jakieś głuche dudnienie,
jakby ktoś w pobliżu grał na bębnach.
Nie... poddam się! - myślała. - On... tylko... na to... czeka!
Chce... zatriumfować, ale ja mu... na to... nie pozwolę!
Posuwała się do przodu. Stopy, które ciążyły, jakby były
ze stali, przestawiała jedną za drugą. W pewnej chwili wydało
się jej, że obok niej idzie Ayshea, ale zorientowała się, że to
mąż.
Minęła drzwi. Udało się! Wygrała!
Kiedy usłyszała, jak się za nią zamykają, całkowicie
poddała się ciemnościom i niemal z wdzięcznością zatopiła się
w nieświadomości. Dłużej nie musiała już myśleć ani czuć.
Nie wiedziała, że Durstan usłyszał głuchy odgłos
upadającego na dywan ciała. Ponownie otworzył drzwi,
schylił się, wziął ją na ręce i odniósł na górę do sypialni.
Rozdział 6
Obudziła się rano. Leżąc bez ruchu, przypominała sobie,
co wydarzyło się poprzedniego wieczoru.
Kiedy niesiono ją na górę, częściowo odzyskała
przytomność. Wiedziała, kto ją niesie, i stała się rzecz bardzo
dziwna. Otóż, otoczona ramionami męża, zamiast odczuwać
odrazę, poczuła się bezpieczna i chroniona. Nie potrafiła jasno
myśleć, a jednak kiedy delikatnie położył ją na łóżku, w
jakimś odruchu chciała do niego przylgnąć i błagać go, żeby
jej nie opuszczał. Wtedy przypomniała sobie, ile wycierpiała, i
nie otwarła oczu.
Gwałtownie pociągnął za dzwonek i chwilę pózniej, kiedy
przybiegła pokojówka, usłyszała, jak mówił:
- Zajmij się panią. Jest zmęczona.
Odszedł, a Lorinda złapała się na tym, że wsłuchuje się w
odgłos jego oddalających się kroków. Zachciało jej się płakać.
Potem wytłumaczyła sobie, że to pod wpływem słabości, która
jest wynikiem omdlenia i przejść minionego dnia.
Rozpamiętywała jeszcze zdarzenia z poprzedniego
wieczoru, kiedy do sypialni weszła pokojówka, żeby rozsunąć
zasłony.
- To była okropna noc, proszę pani - powiedziała, kiedy
zobaczyła, że Lorinda nie śpi. - Zapewne słyszała pani burzę!
Drzewa w parku są poprzewracane, a ludzie mówią, że parę
łodzi zaginęło na morzu.
Pomimo bólu w plecach Lorinda usiadła w łóżku. Przez
okno widać było szare niebo i gałęzie drzew gnące się pod
naporem wiatru.
- Mam powiedzieć jaśnie pani - ciągnęła dalej pokojówka
- że pan pojechał zobaczyć zniszczenia i nie wróci przed
obiadem.
Z westchnieniem ulgi Lorinda opadła z powrotem na
poduszki. Znaczyło to, że może jeszcze odpoczywać, a choć
spała w nocy, ciągle czuła się zmęczona po trudach minionego
dnia.
Wypiła filiżankę kawy i z powrotem poszła spać. Wstała
dopiero przed obiadem. Zdążyła się ubrać i zejść na dół, kiedy
wrócił Durstan. Wszedł do salonu, gdzie na niego czekała, a
ona przywitała go lękliwym spojrzeniem. Pierwszy raz byli ze
sobą sami, od czasu kiedy ją wychłostał.
Czuła się zbyt osłabiona, żeby zaczynać następną
utarczkę. Kiedy się do niej zbliżał, patrzyła na niego
ogromnymi oczyma.
- Szkody są mniejsze, niż się obawiałem, ale i to
wystarczy - powiedział tonem zwykłej konwersacji. - Na
jednej z farm zniszczone są dwie stodoły, z których dachówka
rozrzucona jest w promieniu wielu metrów.
Podszedł do barku, żeby nalać sobie sherry.
- Czy mogę zaproponować ci kieliszek madery? - zapytał
uprzejmie.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała.
- Najgorsze zniszczenia wyrządziło morze - ciągnął dalej.
- Podmyte zbocza w wielu miejscach niebezpiecznie siÄ™
obsunęły. Przemytnicy będą musieli poszukać jakiegoś innego
zacisznego odludzia na wyładunek swoich towarów. Lorinda
zamarła w bezruchu.
- Przemytnicy? - powtórzyła. Spojrzał na nią z
uśmiechem.
- W tej chwili żadna łódka nie mogłaby wpłynąć do
Zatoki Keverne.
Popatrzyła na niego i zaparło jej dech w piersiach.
- To byłeś ty! - wykrzyknęła. - Ty... wtedy w lesie!
- Zastanawiałem się, kiedy się zorientujesz.
- Ale.., dlaczego? Dlaczego mi przeszkodziłeś? Co to
miało z tobą... wspólnego?
Przeszedł przez pokój i stanął obok niej na dywaniku
przed kominkiem.
- Odgadłem, co chciałaś zrobić - powiedział po chwili.
- Ale co cię to mogło obchodzić... kiedy nawet mnie... nie
znałeś?
Durstan nie odpowiadał przez chwilę. Potem rzekł:
- Znam kilku z nich. Pracują w mojej posiadłości. To
dzielni ludzie i nie mam zamiaru zakłócać czegoś, co jest
tutejszą tradycyjną rozrywką. Lecz są to ludzie nieokrzesani, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates