|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapatrzyła się w krajobraz. Cóż to miało za znaczenie. Nie było dla niej miejsca w jego życiu ani odwrotnie. - Moja matka byłaby urzeczona - zauważyła w roz- marzeniu. Rowan podniósł pytająco brwi, a ona ciągnęła dalej. - Maluje. Głównie okładki do książek. Na ogół o tematyce historycznej. Bez przerwy szuka zdjęć zamków i starych dworków. - Nie wiem, czy zainteresowałby ją dom moich rodziców. Choć niby jest w nim wszystko co potrzeba, nie wyłączając - podniósł głos imitując Vincenta Price'a -mistycznej głębi. Skręcił w wyżwirowaną drogę i przejechał przez żelazną, kutą bramę zamocowaną między dwoma wielkimi granitowymi kolumnami. Jechali aleją wysadzaną bukami, których szarozielone pnie niknęły pod zielonymi kopułami listowia. U końca podjazdu stał stylowy dworek, którego wieżyczki i szczyty dachów niknęły wśród drzew. Karin otworzyła z wrażenia usta. - To tutaj mieszkasz? - Moja rodzina - rzucił na nią okiem i zachichotał -siedzi tu od dobrych sześciuset lat. No, nie w tym domu. On jest względnie nowy, zbudowano go w tysiąc osiemset dwudziestym pierwszym roku. Ale ziemia należy do mojej rodziny od czternastego wieku. Jest tu nawet kaplica. Jakimś cudem oparła się zakusom Henryka VIII. Zwolnił przed samym domem. Anula & pona ous l a d an sc - Zobacz, matka idzie. - Wskazał ręką w kierunku nie- nagannie przystrzyżonych trawników. Szczupła siwowłosa kobieta w tweedowej spódnicy, je- dwabnej bluzce i miękkich pantoflach prowadziła na smyczy dwa teriery o jakieś czterdzieści metrów od nich. Rowan zajechał przed samo wejście, zahamował i wysiadł. Kobieta podniosła głowę na dzwięk silnika i zamachała ręką. Rwące się na smyczach psy rozszczekały się na powitanie. Pobiegły do samochodu, ciągnąc za sobą matkę Rowana. - Rowan! - zawołała z rozjaśnioną twarzą. - Jak miło cię znów zobaczyć. Spostrzegła Karin i zatrzymała się. Na radosnej przed chwilą twarzy pojawiła się niepewność. Spojrzała pytającym wzrokiem na Rowana. - Mamo - zaczął ostrożnie - to jest Karin Williams. Pracuje dla mnie. - Obszedł dookoła wóz i otworzył drzwiczki od strony Karin. Karin stanęła oko w oko ze starszą panią. Wyprostowała się i zmusiła do szerokiego uśmiechu. - Jak się pani miewa, pani Marsden. - Ach, pani jest Amerykanką! I jest pani znacznie wyższa niż Klaudia. Ale ja... - urwała gwałtownie, zdając sobie sprawę z popełnionej gafy, zmarszczyła brwi, a po chwili uśmiechnęła się z lekka. - Miło mi panią poznać - powiedziała uprzejmie i spojrzała z niepokojem na syna. - Czy zostaniecie na herbatę? - Pewnie że tak. Może pokażesz Karin dom. Ja przez ten czas wprowadzę wóz do garażu. Pani Marsden skinęła głową i wskazała ręką granitowe schody. Wielki brylant błysnął na jej palcu. - Proszę wejść, panno Williams. Ja tylko zadzwonię na Mary. Karin podążyła za panią Marsden do salonu o brzo- skwiniowo-seledynowej tonacji. W kominku płonął ogień; kunsztowny złoty zegar wybijał akurat godzinę. Wysoki białowłosy mężczyzna z gęstym wąsem, odziany w tweedową marynarkę, siedział w fotelu i czytał.- Arthurze - powiedziała pani Marsden. - To jest panna Williams. Pracuje w bazie. Arthur Williams wskazał jej ręką miejsce na kanapie. - Siadaj, dziewczyno. - Oszacował ją wzrokiem, mruknął coś z zadowoleniem, podczas gdy Karin sadowiła się wśród Anula & pona ous l a d an sc poduszek. - Pracujesz więc dla mojego syna. Powiedz mi, co myślisz o tym całym przedsięwzięciu? Karin poczuła znany jej niepokój. Wiedziała już, po kim Rowan odziedziczył brutalną szczerość. Spod nawisu białych brwi patrzyły na nią bez cienia żenady bladoniebieskie oczy starego Marsdena. - Czy Rowan cię nie męczy? Najpierw matka, a teraz ojciec! Karin zawahała się. - Czy nie zmusza cię do pracy ponad siły? - zapytał. - N-nie - zająknęła się. - Lubię wyzwania. - Radzę ci, dziewczyno, nie pozwól, by cię zamęczył. Potrafi być okropnie wymagający. Czasami bywa nieznośnie uparty. - Zupełnie jak jego ojciec - zauważyła pani Marsden. - Hm. - Odwrócił się do żony, która zasiadła naprzeciwko. - Gdzie go znowu poniosło? - Tu jestem, ojcze. - Rowan wszedł do salonu, przy- trzymując drzwi przed służącą. - Ja się tym zajmę, Mary. - Postawił tacę na stoliku na kółkach i popchnął go w kierunku matki. - Nie byłoby zle, gdyby każdy wykonywał pracę, za jaką mu płacą - burknął ojciec. - Gdzieś ty się podziewał? Rowan usiadł na kanapie obok Karin. - Byłem w garażu. Regulowałem gaznik. - Znów ten przeklęty samochód! Kiedy wreszcie sprawisz sobie normalny wóz, a nie jakiś antyk, przy którym musisz majsterkować dniami i nocami? Rowan uśmiechnął się z lekka i nachylił do Karin. - Dla ojca właściwy wóz to solidny daimler... choć sam takiego nie prowadzi.- Rowan, nie denerwuj ojca - upomniała go pani Marsden, choć w jej oczach zaświeciły wesołe ogniki. Podała każdemu filiżankę z herbatą i podsunęła talerz z ciasteczkami. Karin z trudnością powstrzymała uśmiech. Starszy pan Marsden prychnął, biorąc z talerza ciastko. - Prowadzić? A niby dlaczego miałbym prowadzić? Po to w końcu zatrudniam Cassidy'ego. - Wychylił się do przodu. - Niech mi pani powie, panno Williams, co pani myśli o synu, który ma wszystko w życiu, a jednak upiera się, żeby pracować w jakichś dzikich ostępach? - Arthurze! - Pani Marsden położyła palec na ustach. Karin Anula & pona ous l a d an sc zawahała się. Nie lubiła, kiedy brano ją na spytki, ale jeszcze mniej lubiła zakłamanie. - Dla większości ludzi - zaczęła ostrożnie - życie o jakim pan mówi, przekraczałoby najśmielsze oczekiwania. Ale inni, panie Marsden, i ja się do nich zaliczam, muszą stworzyć coś własnymi rękoma, by poczuć pełnię. Sens istnienia. - No, no! To się nazywa mówić bez ogródek. Przez kilka chwil Karin słyszała tylko bicie własnego serca. - Podoba mi się to u kobiety - zagrzmiał pan Marsden. Spojrzał z zadowoleniem na syna. - Rowan, widzę, że znalazłeś sobie kobietę, która potrafi odpłacić pięknym za nadobne. Znów zapadła cisza. Rowan udał, że nie usłyszał słów ojca. Przerzucił parę stron tygodnika Country Life leżącego na stoliku, podczas gdy Karin skupiła się na swej herbacie. - Panno Williams - spytała pani Marsden - czy można wiedzieć, gdzie pani się zatrzymała? Serce Karin podskoczyło. - Ja... - Karin mieszka... - wtrącił Rowan, wpatrując się w Karin - bardzo blisko mnie. Karin omal nie zakrztusiła się herbatą.- Tak naprawdę - pospieszyła z wyjaśnieniem - nie za blisko. - Dość blisko jednak - powiedział Rowan jedwabistym głosem. Pani Marsden podniosła lekko brwi i przeniosła wzrok z Rowana na Karin. Karin przełknęła. - Miałam na myśli... - Mamo, Karin chciała powiedzieć, że śpi... - Jak suseł - zaryzykowała Karin. - Po drugiej stronie... - Obozowiska. - Aż się skurczyła, patrząc na minę Ro- wana. - No to w porządku - mruknęła z wyrazną ulgą pani Marsden. Przez następne pół godziny toczyła się przyjacielska
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|