WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ten  zeszyt podróżny" przyprawiał mnie o szaleństwo. I żeby coś z tego zrozumieć,
posunąłem się aż do nabycia Domu Bazgrołów z funduszu nieruchomości... i zorganizowałem
prace przy renowacji.
- Doprawdy? - spytał pan Bolton, lekko podskoczywszy z wrażenia.
- Jedynym pewnikiem w odniesieniu do tego Morice'a Moreau był jego zrujnowany
dom w Wenecji. Przeklęte miejsce, jak mówią: wydaje się, że ktoś go podpalił w połowie
ubiegłego wieku...
- Spodziewam się, że to nie pański klub... - zażartował pan Black, ale w połowie zdania
ugryzł się w język.
- Och, nas jeszcze wtedy nie było, przynajmniej oficjalnie
- odpowiedział Wojnicz, również żartując, ale i on na tym poprzestał. Jakiś malutki
alarm zadzwięczał mu w głowie.
- W rzeczywistości mieliśmy szczęście, bo konserwatorka przedstawiła nam kosztorys
doprawdy minimalny. Połowa tego, co spodziewaliśmy się wydać!
- Prawdziwy dar losu... - wyrwało się panu Boltonowi, który zanotował sobie w myśli,
żeby o tej sprawie koniecznie powiedzieć żonie.
- Sądziłem, że w tym domu znajdę rozwiązanie. Rozpaczliwy wysiłek pochwycenia
czegoś, co jest nieuchwytne. I co, o ironio losu, jeszcze tylko bardziej pokomplikowało całą
historiÄ™...
- Ponieważ właśnie podczas renowacji pojawił się drugi egzemplarz - zakończył za
niego pan Bolton. - A znalazła go moja cór... znaczy... pewna dziewczynka.
- Mała Anita Bloom. Właśnie.
- Ale wróćmy do książki i projektu naszego muzeum - wtrącił pan Black w obawie, że
za moment grunt może stać się zbyt śliski. - Powiedział nam pan, że docenia ten pomysł. I
wydaje się, że byłoby dobrze, gdyby pan umożliwił nam wejście w posiadanie swojego
egzemplarza.
Wojnicz wyobraził sobie nowiutką tabliczkę:
DAR Z UPRZEJMOZCI MARIUSZA WOJNICZA Z LONDYNU
I wyobraził sobie zwiedzających, którzy czytali jego nazwisko. Wydawało mu się, że prawie
ich słyszy, jak się dopytują:  Kim jest Mariusz Wojnicz? Kim jest ta ważna osobistość?"
Mariusz Wojnicz. Nie Viviana. Uśmiechnął się.
Ryba była wyborna.
I ziemniaki świetnie ugotowane.
- No więc... - wykrztusił z siebie pan Black. - Wiem, że to mało elegancko rozmawiać o
tym przy tak wyśmienitym obiadku jak ten, ale gdybyśmy mogli uzgodnić cenę...
- Cenę? - podskoczył Wojnicz.
- Tak... cenę kupna pańskiego zeszytu.
W umyśle Wojnicza tabliczka DAR Z UPRZEJMOZCI zamieniła się nagle w nieco mniej
budującą Z TRUDEM ZDOBYTA OD i cały obraz mentalny tej historii z muzeum uległ
zmianie. - Och, nie! - zawołał, potrząsając energicznie głową. - Nie ma o czym mówić.
- Proszę zważyć, że jesteśmy gotowi zainwestować sporą kwotę, żeby... -  tylko
uwolnić się od ciebie" chciałby zakończyć zdanie Black Wulkan.
- To nie jest kwestia ceny - odpowiedział Wojnicz. -Zeszytu nie sprzedam, koniec
kropka.
Dwaj mężczyzni wymienili między sobą zatroskane spojrzenie.
- Myślałem, żeby go wam podarować - dorzucił z uśmiechem.
Pan Black i pan Bolton odetchnęli z ulgą.
- Och, ależ... ależ... to doprawdy wspaniałomyślne z pana strony, panie Wojnicz! -
odpowiedzieli prawie jednogłośnie.
- Jak tylko muzeum będzie gotowe, naturalnie! - zakończył Wojnicz, gasząc ponownie
ich uśmiechy.
Nastąpiły kłopotliwe minuty, podczas których pan Bolton i pan Black kolejno usiłowali
przekonać Wojnicza, by zostawił zeszyt w miasteczku zanim zostanie urządzone muzeum,
podczas gdy on utrzymywał, że to będzie dobra okazja, by znowu się spotkać.
Nagle, w kulminacyjnym punkcie rozmowy...
- Panowie pozwolą? - zapytał mężczyzna, który dotąd popijał coś przy stoliku z boku w
zupełnej samotności. -Witam wszystkich. Cześć, Black. Panowie wybaczą, że się wtrącam,
ale... nazywam siÄ™ Bowen, doktor Bowen.
Black Wulkan pozdrowił go szybko, po czym poszukał wzrokiem Tommasa. Gdzie też on się
podział? Dlaczego go tutaj nie było? Miał od nich odciągnąć doktora Bowena.
- Posłyszałem niechcący kilka słów z waszej rozmowy... - ciągnął doktor Bowen. -1
kiedy usłyszałem pańskie nazwisko, pomyślałem sobie: "Wojnicz! Kto to taki? Z takim
nazwiskiem to może być tylko on!"
Mariusz Wojnicz natychmiast poderwał się z krzesła. Ten mężczyzna go znał? Zapamiętał
jego nazwisko i chciał się z nim przywitać jak z kimś sławnym?
O, jakże uwielbiał to czarujące miasteczko nadmorskie!
- Dlatego ośmieliłem się wtrącić - ciągnął serdecznie doktor Bowen. - Jestem bliskim
przyjacielem Viviany Wojnicz. Pani doktor. I pomyślałem sobie:  Czy to przypadkiem nie
jest jakiÅ› jej krewny?"
Rozdział 29
DOBRE KSI%7Å‚KI OCALONE Z MORZA
Kiedy Tommaso został sam, zaczął wiercić się jak szalony, usiłując się uwolnić. W jakiś
sposób udało mu się stanąć na nogi, a ponieważ spryciarze Flintowie nie pomyśleli, żeby mu
je związać, ruszył biegiem przed siebie.
Otworzył drzwi kilkoma kopniakami, wspiął się po schodach i znalazł się na ulicy. Ciągle
biegł, próbując ustalić, gdzie jest. W pewnej chwili wydało mu się, że ulica, którą dopiero co
minął, to Humming Bird Large. A jeśli to, co widział po drugiej stronie, to była dzwonnica
kościelna ojca Feniksa... No, to księgarnia Kalipso znajdowała się po przeciwnej stronie
miasteczka.
Nadal biegł i o niczym nie myślał. Znalazł się nad morzem, skręcił gwałtownie i wpadł w
uliczkę prowadzącą do kamiennych domów.
Oddychanie z kneblem w ustach bardzo go męczyło, ale musiał wytrzymać.
Nie troszcząc się o spojrzenia przechodniów, dobiegł do placyku z fontanną, do którego
przylegały z jednej strony urząd pocztowy, a z drugiej - mała księgarnia w Kilmore Cove.
Szyld na niej głosił:
KALIPSO DOBRE KSI%7Å‚KI OCALONE Z MORZA
Wpadł jak strzała. Dzwonek nad drzwiami rozkołysał się gwałtownie i rozpaczliwie
zadzwięczał.
Tommi rozejrzał się dokoła: w rogu leżały stosy dopiero co otrzymanych książek. Z jakiegoś
dziwnego powodu uderzyła go biało-złota okładka książki zatytułowanej Lud Tarkaanu. Ale
przecież nie po książkę tu przybiegł.
Jakieś dziewczątko wychyliło głowę zza wielkiego stosu książek. Spojrzała na niego,
zauważyła knebel i zakrwawioną koszulę i krzyknęła. Wstała, ciągle krzycząc.
Chłopiec chciał wyciągnąć ręce przed siebie i dać jej znak, żeby nie krzyczała, ale były one
zwiÄ…zane na plecach.
- MMMMGHGGHG! - wycharczał, licząc na zrozumienie. Przez chwilę, bardzo długą
chwilę, miał nadzieję, że zdążył na czas. Pomyślał bowiem, że Flintowie nie będą mieli
odwagi, by wejść do księgarni, albo że gdzieś na ulicy obmyślają jakąś nową strategię
kryminalną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates