WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziec, próbując przekrzyczeć stukot kopyt.
- W sąsiedztwie - odkrzyknęła Randy, konstatując
! W duchu, że ten głos brzmi znajomo. - Chętnie wskażę
' panu drogę - powiedziała, wychodząc przed drzwi.
105
niewzruszony spokój - rozłożył się na sofie w salonie i za-
topił w lekturze jakiegoś czasopisma. Ponieważ jednak był
to magazyn dla kobiet, Randy bez trudu zorientowała się,
że coś jest nie w porządku.
- Synu, chciałabym wiedzieć, co się dzieje. Przez cały
ranek raz po raz biegasz do okna, a na dodatek... - Urwa­
­a i nadstawiła ucha. - Mam wrażenie, że słyszę tętent
końskich kopyt, Co ty znowu wymyśliłeś? Przygotowali-
ście z Chelsea jakiś psikus?
Eli posłał jej niewinne spojrzenie, po czym znowu za-
ciągnął grubą kopertę.
- Pani Harcourt, chciałbym pani ofiarować...
Kiedy na nią spojrzał, poczuł ściskanie w piersi.
- Miranda! - wyszeptał.
Randy zadziałała automatycznie. W jednej chwili pa­
trzyła, jak ubrany na czarno mężczyzna próbuje okiełznać
potężnego ogiera, a w następnej chowała się za drzwiami,
zamykając je na wszystkie możliwe zasuwy.
Frank natychmiast zeskoczył z konia i nie zwracając
uwagi na zwierzę, ruszył w stronę zamkniętych drzwi.
- Mirando! Otwórz! Muszę z tobą porozmawiać!
Randy oparła się plecami o ścianę i spod przymrużonych
powiek przyglądała się synowi, pochylonemu nad gazetą.
Gdyby ktoś go nie znał, mógłby pomyśleć, że trzyma w dło­
niach najbardziej interesujące czasopismo, jakie czytał w życiu.
- Eli! Dobrze wiem, że masz z tym wszystkim coś
wspólnego! Żądam, żebyś natychmiast wyjaśnił mi, o co
chodzi!
Tymczasem stojący na ganku Frank nie bardzo wie­
dział, co powinien zrobić. Był całkowicie zdezorientowa­
ny. Myślał, że spotka mamę Eliego, a tymczasem ujrzał
Mirandę - kobietę, którą kochał i o której od dwóch mie­
sięcy nie mógł zapomnieć.
Oparł się na moment o ścianę i nagle wszystko zrozu­
miał. To Eli porozumiał się z jego bratem, Mikiem, i wspól­
nie ściągnęli Mirandę do chaty w górach. Początkowo
ogarnęła go wściekłość, że dał się tak oszukać, ale już parę
sekund później uśmiechał się od ucha do ucha. Bo czyż
coś lepszego mogło go spotkać w życiu? Chłopiec, którego
kochał, był synem kobiety, którą także kochał, a na doda­
tek dowiedział się od tego chłopca, że jego matka spodzie­
wa się dziecka - a więc jego, Franka, dziecka!
106
Po kilku ostrych szarpnięciach uzdą i soczystych prze­
kleństwach mężczyzna w końcu zapanował nad koniem,
po czym pochylił się i z torby przytroczonej do siodła wy­
- Mirando! - wykrzyknął przez drzwi. - Musimy po­
rozmawiać!
- Po moim trupie! - odparła. - I zabieraj tego konia
z mojego ganku!
Chwilę później Randy spojrzała na syna.
- Kiedy z tobą skończę, będziesz gorzko żałował, że
wtrąciłeś się w cudze sprawy, młody człowieku.
Ona też już zdążyła się zorientować, że jej obecność
w górskiej chacie Franka miała wiele wspólnego z knowa­
niami Eliego i Chelsea.
. Eli udawał bardzo pochłoniętego czasopismem, ale tak
naprawdę z zafascynowaniem przyglądał się całej sytuacji
i robił wszystko, by nie uronić ani słowa z wymiany zdań
pomiędzy mamą a Frankiem.
W końcu Frank doszedł do wniosku, że zbyt długo oka-
zywał cierpliwość - chwycił więc jedną z doniczek stoją­
cych na ganku, rozbił szybę w drzwiach i otworzył zamek.
- Jak śmiesz! - wykrzyknęła Randy, gdy już znalazł się
W środku. - Natychmiast dzwonię po policję!
Chwycił ją, zanim zdążyła dobiec do telefonu. Wie­
dział, że powinien jej wiele wyjaśnić, nie miał jednak po­
jęcia, od czego zacząć. Teraz pamiętał jedynie ich wspólną [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates