|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczyma. Lori byÅ‚a wÅ›ciekÅ‚a na siebie, że to w ogóle powiedziaÅ‚a. WyszÅ‚a na maÅ‚ostkowÄ…, zazdrosnÄ… kobietÄ™, którÄ… oczywiÅ›cie nie byÅ‚a. - Pozwól, że zabiorÄ™ ciÄ™ dziÅ› na kolacjÄ™ - odezwaÅ‚ siÄ™ po dÅ‚ugiej chwili milczenia. - W ramach podziÄ™kowania za goÅ›cinność wobec mojej rodziny i rekompensaty za wszelkie niewygody. OczywiÅ›cie zapÅ‚acÄ™ za wszystkie rozmowy telefoniczne. Lori zarumieniÅ‚a siÄ™ po same uszy. MiÄ…Å‚ peÅ‚ne prawo, by na niÄ… nakrzyczeć, a jednak upomniaÅ‚ jÄ… tylko w subtelny sposób. - Przepraszam, nie musisz tego robić - wybÄ…kaÅ‚a skruszona. - A co do dzisiejszego wieczoru, to jestem zajÄ™ta, idÄ™ na wernisaż. - Zjedz najpierw ze mnÄ… kolacjÄ™. Nic siÄ™ przecież nie stanie, gdy trochÄ™ siÄ™ spóznisz - zachÄ™caÅ‚. - Tym razem akurat muszÄ™ być punktualnie. Widzisz, to jest wystawa obrazów Fairlie, żony mego kuzyna, Carsona. Ona zawsze siÄ™ denerwuje przed otwarciem wystawy. MyÅ›li, że nikt nie przyjdzie. Dlatego obiecaÅ‚am, że bÄ™dÄ™ na czas. - A zawsze dotrzymujesz danego sÅ‚owa. - Haze uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ tajemniczo. O co mu tym razem chodzi, pomyÅ›laÅ‚a z rozdrażnieniem. ZresztÄ… wcale nie muszÄ™ siÄ™ przed nim tÅ‚umaczyć. Odwróciwszy siÄ™ na piÄ™cie, poszÅ‚a do sypialni, gdzie szybko upięła wÅ‚osy w gÅ‚adki kok i wykonaÅ‚a dyskretny makijaż. Jako że zamierzaÅ‚a siÄ™ udać na wernisaż prosto po pracy, ubraÅ‚a siÄ™ w elegancki czarny kostium oraz biaÅ‚Ä… bluzkÄ™, do torby zaÅ› wÅ‚ożyÅ‚a czarne jedwabne spodnie i malinowe wdzianko. Haze czekaÅ‚ już na niÄ… w ogrodzie i z zainteresowaniem przeglÄ…daÅ‚ gazetÄ™. - Jest tu twoje zdjÄ™cie, jak wrÄ™czasz nagrodÄ™ zwyciÄ™zcom turnieju - oznajmiÅ‚, gdy podeszÅ‚a do niego. - NaprawdÄ™? - skrzywiÅ‚a siÄ™. - Nie cierpiÄ™ oglÄ…dać swych zdjęć w gazetach. - Mówi siÄ™, że obiektyw aparatu fotograficznego nigdy nie kÅ‚amie - ciÄ…gnÄ…Å‚ Haze. - Dotychczas sÄ…dziÅ‚em, że to żart... Dotychczas... Podtekst jego wypowiedzi byÅ‚ tak wyrazny, że Lori zrobiÅ‚o siÄ™ bardzo smutno. Owszem, przyzwyczaiÅ‚a siÄ™ już do tego, że nie jest piÄ™kna, ale z caÅ‚ego serca pragnęła, by bezwzglÄ™dny obiektyw byÅ‚ tym razem choć odrobinÄ™ dla niej Å‚agodniejszy. - Nigdy nie nosisz rozpuszczonych wÅ‚osów? - zapytaÅ‚ ni z tego, ni z owego. - Tylko na bezludnej wyspie - odparÅ‚a żartobliwie, po czym przypomniaÅ‚a sobie, że przecież on nie ma najmniejszego pojÄ™cia o jej namiocie na wysepce. UważaÅ‚ jÄ… za dumnÄ… paniÄ… dyrektor, która użyÅ‚a swych wpÅ‚ywów, aby otrzymać luksusowy apartament w hotelu bez koniecznoÅ›ci zameldowania. Na szczęście nie zrozumiaÅ‚ jej uwagi, tak byÅ‚ zajÄ™ty wpatrywaniem siÄ™ w niÄ…. Tym razem jednak jego spojrzenie byÅ‚o jakieÅ› inne, jakby zaglÄ…daÅ‚ jej wprost do duszy... Przez dÅ‚ugÄ… chwilÄ™ nie padÅ‚o miÄ™dzy nimi żadne sÅ‚owo, ale Lori czuÅ‚a wyraznie, że coÅ› siÄ™ zmieniÅ‚o. Tylko co...? Haze powÄ™drowaÅ‚ za niÄ… do garażu, by pomóc jej wsiąść do samochodu. Gdy już miaÅ‚a odjeżdżać, siÄ™gnÄ…Å‚ do kieszeni i podaÅ‚ jej niewielkÄ… karteczkÄ™. - Co to takiego? - zdumiaÅ‚a siÄ™. - Numer mojego telefonu komórkowego, na wypadek, gdybyÅ› mnie potrzebowaÅ‚a - wyjaÅ›niÅ‚. - Możesz dzwonić o każdej porze. - Nie umiem wyobrazić sobie sytuacji, w której potrzebowaÅ‚abym twej pomocy - odparÅ‚a. - Chyba że zawisnÄ™ na starej, zniszczonej linie tuż nad przepaÅ›ciÄ…. SchowaÅ‚a jednak karteczkÄ™ do portmonetki. Już chciaÅ‚a ruszyć, gdy Haze pochyliÅ‚ siÄ™ i poÅ‚ożyÅ‚ na siedzeniu obok zÅ‚ożonÄ… gazetÄ™. PoczuÅ‚a delikatny zapach mydÅ‚a i kawy. Jej wzrok powÄ™drowaÅ‚ ku jego lÅ›niÄ…cym, króciutkim wÅ‚osom. PrzypomniaÅ‚a sobie, że kiedy byÅ‚y dÅ‚uższe, dotykaÅ‚a ich, mierzwiÅ‚a dÅ‚oÅ„mi, a nawet ciÄ…gnęła za niektóre kosmyki, by przybliżyć twarz Haze do swojej... - Nie martw siÄ™, zawsze mogÄ™ je zapuÅ›cić z powrotem - zasugerowaÅ‚, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ szeroko. - Nie lubiÄ™ mężczyzn z dÅ‚ugimi wÅ‚osami - odburknęła, wÅ›ciekÅ‚a, że tak Å›wietnie czytaÅ‚ w jej myÅ›lach. - Przecież wiem, że ci siÄ™ podobaÅ‚y - odparÅ‚ z niezachwianÄ… pewnoÅ›ciÄ… siebie. Spokój, tylko spokój, powtarzaÅ‚a w duchu Lori. - ProszÄ™ ciÄ™, Haze, zejdz mi z drogi, muszÄ™ jechać do pracy. I znajdz sobie gdzieÅ› indziej nocleg na tych kilka dni. Nie interesuje mnie, co powiesz siostrze, ale jeÅ›li po powrocie znajdÄ™ twoje rzeczy w sypialni, zapewniam ciÄ™, że wylÄ…dujÄ… w koszu na Å›mieci. - W takim razie rzeczywiÅ›cie bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ coÅ› sobie znalezć. - UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ ciepÅ‚o, nie spuszczajÄ…c wzroku z jej ust. - Haze, ty mnie w ogóle nie sÅ‚uchasz. MówiÄ™ caÅ‚kiem poważnie - ostrzegÅ‚a, próbujÄ…c opanować szalone bicie serca. W nastÄ™pnej chwili wargi Haze'a spoczęły na jej ustach w delikatnym, czuÅ‚ym pocaÅ‚unku... - Ależ ja ciÄ™ naprawdÄ™ sÅ‚ucham, Lauro, kochanie - zapewniÅ‚. - Wiem, że zawsze dotrzymujesz danego sÅ‚owa. Tym razem w jego gÅ‚osie nie byÅ‚o zwykÅ‚ego sarkazmu, z którym przypominaÅ‚ jej o zÅ‚ożonych obietnicach. Lori nie mogÅ‚a tego zrozumieć aż do momentu, gdy stanęła na czerwonym Å›wietle. Zerknęła wtedy na swe zdjÄ™cie w gazecie. Tym razem wyszÅ‚a caÅ‚kiem niezle. StaÅ‚a bokiem i wrÄ™czaÅ‚a kapitanom szkolnej drużyny puchar zwyciÄ™zcy. Co też takiego Haze dostrzegÅ‚ na tym zdjÄ™ciu, że zachowywaÅ‚ siÄ™ tak dziwnie? W tym momencie Lori spostrzegÅ‚a pewien szczegół, który w pierwszej chwili uszedÅ‚ jej uwagi. Na tle jej eleganckiego szarego kostiumu dumnie prezen- towaÅ‚ siÄ™ lÅ›niÄ…cy naszyjnik, podarowany jej przez AmandÄ™... ROZDZIAA SIÓDMY Wystawa obrazów Fairlie zorganizowana zostaÅ‚a w jednym z najpiÄ™kniejszych klasycystycznych budynków Melbourne, wybudowanych w peÅ‚nych nadziei czasach, kiedy to weÅ‚na i bogactwo znaczyÅ‚y to samo. Dostojne wnÄ™trza, misternie rzezbione drzwi oraz majestatyczne kolumny stanowiÅ‚y idealny kontrast z nowoczesnym charakterem prac Fairlie. Lori już od progu zauważyÅ‚a żonÄ™ kuzyna, przypatrujÄ…cÄ… siÄ™ krytycznie jednemu ze swych dzieÅ‚. Obok niej widoczna byÅ‚a spod przepierzenia para mÄ™skich nóg, co oznaczaÅ‚o, że Carson już przybyÅ‚. Szczęściara z niej, pomyÅ›laÅ‚a niespodziewanie Lori. Carson stanowiÅ‚ wrÄ™cz ideaÅ‚ męża, na którego zawsze można byÅ‚o liczyć. A nawet najdzielniejsza kobieta potrzebuje czasem wesprzeć siÄ™ na mÄ™skim ramieniu... PodeszÅ‚a do stojÄ…cej nieopodal tacy z kieliszkami z winem i wziÄ…wszy jeden, ruszyÅ‚a w gÅ‚Ä…b galerii. Najbliższa rodzina artystki byÅ‚a już w komplecie. Lori przywitaÅ‚a siÄ™ z Davidem, synem Carsona z pierwszego małżeÅ„stwa, który wÅ‚aÅ›nie ustawiaÅ‚ aparat fotograficzny na statywie. ParÄ™ kroków dalej natknęła siÄ™ na mieszkajÄ…cÄ… w Brisbane babciÄ™ Fairlie, trzymajÄ…cÄ… w objÄ™ciach maÅ‚Ä… Felicity. Nan Holborn dzielnie wspieraÅ‚a swÄ… wnuczkÄ™, choć nie podzielaÅ‚a jej fascynacji sztukÄ… współczesnÄ…. Gdy Lori podeszÅ‚a, starsza pani wskazywaÅ‚a niemowlÄ™ciu sÅ‚odkiego czerwonego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|