|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Skąd wiesz? - zapytała Salianka, zdecydowana w razie czego rozmawiać choćby i o pogodzie. - Poznaję po okolicznych skałach - wyjaśnił Jonas. - Są szare. Królewna przyjrzała się ignorowanym dotychczas krajobrazom. Miał rację. Skały co prawda z reguły były szare, ale te tutaj jakby bardziej. Do tego brzydkie i monotonne. Królewna nie była wielbicielką przyrody, szczególnie nie była wielbicielką występujących w przyrodzie kamieni. Nudziły ją. Z tych nudów już po chwili przypomniało jej się, jakiego to nader istotnego pytania nie zdążyła dotąd zadać. - A właściwie to czego chciały te zarośnięte draby? Niewinne pytanie spowodowało nagły i widoczny wstrząs u Jonasa. Dotąd siedział i spokojnie powoził, nie przeszkadzając Saliance w kontemplowaniu uroków okolicy. Ledwo dziewczyna wspomniała o wydarzeniach w gospodzie, pobladł i wyraznie się spłoszył. Najwidoczniej miał nadzieję, że jego towarzyszka zdążyła już zapomnieć, w jakich okolicznościach się poznali, albo przynajmniej nie jest zainteresowana drążeniem tego tematu. Nie przygotował sobie żadnego sensownego wyjaśnienia, a prawda... Cóż, prawda nie wchodziła w grę. - Jakie draby? - zapytał bezradnie, jakby w nadziei, że może żadnych drabów tam nie było. Królewna przestała obserwować szare krajobrazy i zajęła się obserwacją zjawiska o wiele bardziej zajmującego. Miała okazję wielokrotnie patrzeć na członków Rady, którzy usiłowali okłamać swoją Pierwszą, ale oni przynajmniej umieli kłamać, nie wspominając już o tym, że chcieli to robić. Tymczasem Jonas w sposób oczywisty nie był mistrzem w naginaniu prawdy, co więcej, wcale nie chciał jej naginać. Najchętniej nie mówiłby nic, byle tylko nie musieć nikogo oszukiwać. - Ci w gospodzie - przypomniała bezlitośnie. - A, ci - Jonas grał na zwłokę. Był też coraz bardziej zdenerwowany. - Nie mam pojęcia. Może im się nie spodobałem? Salianka zmarszczyła brwi. Ostatecznie ona też skłamała. Przyjąć kłamstwo za kłamstwo, wydawało się to sprawiedliwe. Z drugiej strony w Twierdzy nigdy nie przykładano zbytniej wagi do sprawiedliwości. Poza tym królewnie się nudziło. - Ci twoi przyjaciele, których musisz przed nimi ostrzec, też mogą im się nie spodobać? - Ustalmy coś - zaproponował Jonas wyraznie zdesperowany i zdecydowany wziąć byka za rogi. - Ja nie będę pytał, jakim sposobem zwyczajna dziewczyna potrafi gołymi rękami wyrwać komuś serce, a ty nie będziesz pytać, kto i dlaczego mnie ściga. - Jak chcesz. - Królewna wzruszyła ramionami. Ostatecznie i tak nie miało to znaczenia. Jonas był właściwie tylko przygodnym towarzyszem podróży. Zamierzała się z nim rozstać, jak tylko dotrą do Szaroskał. Nie potrzebowała towarzystwa podczas wędrówki, której celu nawet jeszcze nie znała. Wróciła do obserwowania okolicy, która na szczęście robiła się coraz mniej monotonna. Po obu stronach drogi do Szaroskał coraz gęściej wyrastały domostwa. Chaty sprawiały nieciekawe wrażenie. Choć wydawało się to niemożliwe, mimo że drewniane, były przy tym szare, a już z pewnością szarawe. Jakby przesiąkły barwą okolicy. Stopniowo szare chatynki ustąpiły miejsca szarym chatom, aż wreszcie wyrosły przed nimi szare kamienne mury miejskie. Miasto było, jakżeby inaczej, szare. Szary kamienny bruk prawie niezauważenie stawał się szarymi kamiennymi ścianami domów pokrytych szarymi łupkowymi dachami. Zupełnie jakby wszystko wykuto z jednego wielkiego kawałka skały i tylko dla niepoznaki wyrzezbiono na murach krawędzie rzekomych kamieni. Kamienice i eleganckie rezydencje były jednakowej barwy. Gdyby choć mech zechciał porastać ściany, ożywiłby ten cmentarz kolorów. Salianka ze zdumieniem odkryła, że miasto robiło bardziej przygnębiające wrażenie niż sama Twierdza. Tam szarość miała przynajmniej charakter - tutaj była przytłaczająco nudna. - Jest tu jakaś gospoda? - zapytała. Czuła się potwornie rozczarowana, a nawet oszukana. Chciała zobaczyć piękno świata, nie jego brzydotę. Doliny były tak wspaniałe, że przypuszczała, iż świat dalej od Twierdzy musi być jeszcze piękniejszy, pełen barw, cudów, nowości. A nie szarej nudy i pustki. Już wiedziała, że w tym mieście nie zostanie. Prędzej wróci do domu. - Nawet kilka. - Wysiądę przy najbliższej - zadecydowała królewna. Nie zamierzała wędrować po nocy, ale w duchu obiecała sobie, że następnego dnia spróbuje znalezć jakąś mapę i wybrać nowy cel podróży. Przede wszystkim bardziej kolorowy. Wkrótce Jonas zatrzymał wóz. Szary budynek nie różnił się od pozostałych niczym poza zawieszonym nad drzwiami szyldem. Szyld był wyblakły i głosił: Pod Przygodą . Królewna zręcznie zeskoczyła z kozła i w mgnieniu oka zebrała z wozu swoje rzeczy, zanim Jonas zdążył jej pomóc. Sakwę zarzuciła na ramię, psa wzięła na ręce, a morgenstern przycisnęła łokciem do biodra. - %7łegnaj - rzuciła i ruszyła szybkim krokiem do gospody. Nawet jeśli chciał jej coś powiedzieć na do widzenia, to nie zdążył. Saliance od chwili, kiedy zobaczyła miasto, zdecydowanie pogorszyło się samopoczucie. %7łeby jakoś odreagować zły nastrój, kopnęła subtelnie drzwi do gospody i weszła do środka. Zwykle w chwilę po tym, jak drzwi wejściowe otwierają się gwałtownie na skutek kontaktu z czyimś butem, ten ktoś wpada do środka z krzykiem i obnażoną bronią. Na taki widok byli nastawieni zarówno siedzący Przy stołach, jak i karczmarz, który już sięgał po ukrytą pod kontuarem kuszę, trzymaną na wszelki wypadek, a nie z konieczności. Zredniego wzrostu atrakcyjna dziewczyna, obładowana wielkim czarnym psem i bagażami, z którymi najwyrazniej nie mogła dojść do ładu, zdołała zbić wszystkich z pantałyku, zwłaszcza że nic nie obnażała. Była zdecydowanie za porządnie ubrana jak na włóczęgę, nie miała też broni, choć jeden z jej pakunków miał dość intrygujący kształt. Oprócz kształtu miał też kokardę. Kokardy zaś były czymś zarezerwowanym dla eleganckich panienek. Eleganckie panienki zwykle nie chadzają samotnie wieczorem po gospodach, ale ta najwidoczniej była ekscentryczna. Królewna nie zamierzała zawracać sobie głowy wrażeniem, jakie zrobiła. Jeśli klienci przy stołach nie mieli nic lepszego do roboty, to trudno, zniesie jakoś, że się na nią gapią. Nie niepokojona przez nikogo dotargała Pazura do karczmarza i położyła go beztrosko na kontuarze. - Kolację i pokój - zadysponowała niezbyt przyjaznym tonem. Karczmarz był urodzonym człowiekiem interesu i zasadę klient nasz pan (o ile płaci) wyrył złotymi głoskami w swoim sercu. - A pieseczek co będzie jadł? - zatroszczył się. O ile się orientował, panienki podróżujące ze zwierzaczkami zwykle traktowały swoich pupili niemal jak własne dzieci i nie żałowały im niczego, płacąc bez mrugnięcia okiem wysokie sumy za różne frykasy. Co prawda ta reguła dotyczyła starszych, dużo starszych - od tej konkretnej - panienek i mniejszych, o wiele mniejszych - od tego konkretnego - zwierzaków, ale to karczmarzowi nie przeszkadzało. Był tolerancyjny tak długo, jak długo czuł złoto. Salianka spojrzała na grubasa z ukosa. Uprzejmi ludzie budzili w niej mimowolnie podejrzliwość. Do tego w ciągu jednego dnia spotkała ich więcej niż przez całe życie. To czyniło ją podejrzliwą w dwójnasób. - Mięsko - zadecydowała. - Zwieże. Zerknęła do tyłu, na pozostałych gości. Goście z braku ciekawszych rozrywek nadal się
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|