|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więc dotknął jego dłoni nosem. - Patrz, mamo, on mnie lubi. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Radley objął zwierzaka za szyję. Hester odruchowo ruszyła naprzód. - On jest naprawdę bardzo łagodny, przysięgam. Mitch położył rękę na ramieniu Hester. Choć pies mruczał coś Radleyowi do ucha i pozwalał Joshowi się głaskać, Hester nie była do końca przekonana. - Przecież nie jest przyzwyczajony do dzieci. - Codziennie łazi za dzieciakami w parku. - Na dowód swej łagodności Taz przetoczył się na grzbiet i nastawił brzuch do drapania. - Poza tym jest nieprawdopodobnie leniwy. Gryzie tylko to, co mu się włoży do miski i podsunie pod nos. Boisz się psów? - Nie jasne, że nie. Tak naprawdę się bała, ale nie lubiła okazywać słabości. Dlatego nachyliła się i pogłaskała ogromny łeb. Przypadkiem trafiła na ulubione miejsce. Taz zaczął się w nią wpatrywać ciemnymi, smutnymi oczami i mruczeć z ukontentowania. Hester roześmiała się i podrapała go za uszami. - Jesteś tylko dużym dzieckiem, prawda? - powiedziała do zwierzaka. - Raczej cwanym manipulantem - mruknął Mitch, zastanawiając się, jaką sztuczkę powinien wykonać, by Hester dotknęła go równie czule. - Będę się mógł z nim codziennie bawić, prawda Mitch? - Pewnie. - Uśmiechnął się do Radleya. - Taz to uwielbia. Chłopaki, nic chcielibyście zabrać go na spacer? Zgodzili się z entuzjazmem. Hester wyprostowała się i obrzuciła Taza niepewnym spojrzeniem. - Nie wiem. Rad... - Proszę, mamo, będziemy ostrożni. Przecież już pozwoliłaś, żebyśmy na chwilę poszli z Joshem do parku. - Tak, wiem, ale Taz jest strasznie duży. A jak zerwie się ze smyczy i wam ucieknie? - Taz twardo wyznaje zasadę, że przede wszystkim należy oszczędzać energię. Po co miałby biec, skoro i tak spacerkiem można wszędzie doczłapać? - Mitch znalazł smycz. - Nie biega za samochodami, innymi psami mi za strażnikami w parku. Zatrzymuje się jednak przy każdym drzewie. Radley złapał smycz. - W porządku, mamo? Zawahała się. Pragnęła zawsze być przy swoim synku, ale dobrze wiedziała, że powinna taką postawę zwalczać. - Pół godziny. Ubierzcie się. I nie zapomnijcie o rękawiczkach. - Dobrze. Chodz, Taz. Pies ciężko westchnął, potem powoli wstał i z ociąganiem wyszedł z chłopcami. - Dlaczego zawsze jak widzę Radleya poprawia mi się humor? - zapytał retorycznie Mitch. - Jesteś dla niego bardzo miły. No cóż, pójdę na górę i przypilnuję, żeby się pozapinali. - Przecież sami sobie poradzą. - Wykorzystał jej krótkie wahanie i ujął ją pod rękę. - Podejdzmy do okna, zobaczysz, jak wychodzą. Poddała się, gdyż wiedziała, że Radley nie lubił, kiedy traktowała go jak dziecko. - Och, byłabym zapomniała. Tutaj jest mój numer telefonu do pracy, nazwisko i numer lekarza, telefon do szkoły. - Mitch wziął od niej kartkę i wsunął do kieszeni. - W razie jakiegokolwiek kłopotu zadzwoń do mnie. Mogę wrócić do domu w ciągu dziesięciu minut. - Spokojnie, Hester, poradzimy sobie. - Chciałabym ci jeszcze raz podziękować. Po raz pierwszy od rozpoczęcia szkoły Radley czeka z utęsknieniem na poniedziałek. - Ja także. Wyglądała przez okno, wypatrując znajomej granatowej czapki i kurtki. - Nie omówiliśmy jeszcze warunków. - Jakich warunków? - To znaczy ile chcesz za tę opiekę. Pani Cohen... - Dobry Boże, Hester, nie chcę, żebyś mi płaciła. - Nie bądz śmieszny. To jest oczywiste. Położył jej rękę na ramieniu, zmuszając, by odwróciła się do niego. - Nie potrzebuję pieniędzy. Nie chcę pieniędzy. Zaproponowałem to, bo Rad jest fajnym dzieciakiem i lubię jego towarzystwo. - To bardzo miło, ale... Przerwał jej niecierpliwym westchnięciem: - Znów wracamy do tych twoich ale . - Nie zgodzę się, żebyś robił to za darmo. Mitch studiował jej twarz. Piękna, twarda kobieta. Zdecydowana i silna. Przynajmniej na zewnątrz. - Czy nie możesz przyjąć sąsiedzkiej przysługi? - Nie mogę. - Dobrze. Pięć dolców za jeden dzień. Uśmiechnęła się wreszcie. - Dziękuję. Ujął koniuszek jej włosów. - Umie się pani targować. - Wiem, mówili mi to w banku. - Ostrożnie odsunęła się o krok. - O, już są. Przysunęła się bliżej do okna. Zobaczyła, że Radley nie zapomniał o rękawiczkach, a także o tym, by dojść do rogu i przejść przez ulicę przy światłach. - Jest szczęśliwy, wiesz? Zawsze chciał mieć psa. Nie mówił o tym, gdyż wie, że przez cały dzień nie ma go w domu. Zadowolił się obietnicą kota. Mitch znów dotknął jej ramienia. - Posłuchaj, Radley jest zadbany, kochany i ma poczucie bezpieczeństwa. Dlatego jest taki otwarty na innych. Bo wie, że ma ciebie. Twoje poczucie winy jest bez sensu. Spojrzała na niego ze smutkiem. Mitch bez zastanowienia uniósł dłoń do jej policzka, który natychmiast się zaróżowił, a szare oczy pociemniały. Hester szybko się odsunęła. - Lepiej już pójdę. Chłopcy po powrocie zażądają gorącej czekolady. - Najpierw muszą odprowadzić do mnie Taza - przypomniał Mitch. - Zrób sobie przerwę, Hester. Napijesz się kawy? - No cóż. ja... - Dobrze. Usiądz, a ja zrobię kawę. Już się zorientowała, że Mitch całkiem sprawnie manipulował ludzmi. Manipulant... nie, to zbyt ostre słowo, pomyślała. Po prostu dzięki swojemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|