Wątki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

poprawił, napoił i usiadł nad nim, z czułością ojca śledząc znaku życia.
Z daleka stary przyglądał się im ciągle, świdrując oczkami.
Gdy zza munduru błysnął ryngraf, który Konstanty zdjął i na ścianie powiesił, Hiszpan się
przeżegnał i o krok się zbliżył. Blacha ta srebrna ze złocistą Bogarodzicą w środku zajęła go
niezmiernie; ciągle na nią zerkał, a przez oliwkową, pomarszczoną jego twarz przechodziły
różnorodne wrażenia. Gdy porucznik dokończył opatrunku, zagadnął go pierwszy:
-- Wy katolicy?
-- Tak.
-- Prawdziwi? Rzymscy?
-- Tacy jak wy.
-- Polacy?
-- Tak.
-- A z jakiego wojska?
-- Ułani los infernos.
Alcad przyjrzał mu się z podziwem.
Bardzo jesteś odważny, że się do tego znienawidzonego pułku przyznajesz.
-- Mówię prawdę. Nasza wiara broni nam kłamstwa, a pułk nasz hańby nie ma na sobie.
-- Nie boisz się naszej zemsty?
-- Nie. Możecie mnie zabić, byleście oszczędzili ranionego. %7łołnierz ze śmiercią oswojony i
jestem bezbronny wśród was, wrogów. Nie ruszajcie tylko jego, bo on teraz jest święty! Gdy
mnie zabijecie, będzie to zemsta, ale gdy jego dotkniecie, to będzie kryminał przed ludzmi i
Bogiem.
Hiszpan zwrócił się do córki.
-- Mercedes, przynieś temu żołnierzowi posiłek -- rzekł.
Dziewczyna po chwili podała porucznikowi sałaty i owoców. Przyjął i podziękowawszy,
zaczął jeść chciwie.
-- I trucizny się nie boisz? -- spytał Alcad.
-- Boję się tylko podłości -- odparł spokojnie.
-- A masz na sobie jaki znak święty?
Konstanty odchylił mundur i pokazał szkaplerzyk narzeczonej. Ojciec i córka przeżegnali się.
Raniony się poruszył i poprosił pić słabym szeptem. Kolega pochylił się nad nim i uniósł
głowę. Dziewczyna podała mu wody.
-- Obmyj sobie twarz! -- rzekł Alcad.
Porucznik ramionami ruszył i wlepiwszy wzrok w chorego, zapadł w ponure rozmyślanie.
Nagle głowę podniósł, wstał i przystąpił do starego.
-- Muszę wracać! -- rzekł. -- Na Bożą wolę i na waszą szlachetność zostawiam go.
Dobył z kieszeni woreczek złota i na stole położył.
-- Nie mam więcej -- dodał -- łupów nie umiem brać, a te pieniądze moje własne, możecie je
śmiało zatrzymać. Gdy mi czas pozwoli, przyjdę go odwiedzić, a jeśli będziemy blisko, zabiorę
go. Teraz muszę zostawić i do sztandaru wracać! Jeśli ulitujecie się nad nim, odpłacę podobnym
waszym ranionym braciom. Zostańcie z Bogiem!
Popatrzył raz jeszcze na ranionego, westchnął i siłą woli odrywając się od ukochanego,
wyszedł, nim Hiszpan mógł słowo rzec. Gdy wyjrzeli za nim, zniknął już wśród winnic.
Nazajutrz dopiero, po całonocnym błądzeniu, dogonił pułk w marszu i zameldował się
starszyznie. Zaliczono go do zabitych i powitano radośnie. Opłakano Stacha, dowiedziawszy
się, gdzie był i w jakim stanie, a potem wróciło wszystko do dawnego trybu -- pozornie. Tak --
pozornie, bo Konstanty jak automat się poruszał, jak automat walczył.
* * *
Przez gaje granatów i kasztanów, przez dymiące krwią pobojowisko, myśl jego i dusza
wracała wciąż do Stacha, czasem nadzieją ozłocona, czasem jak grób rozpaczona. I pytał siebie
sto razy, czy dobrze zrobił, rzucając go na pastwę zdziczałych gierylasów w domu ich
głównego wodza, czy nie lepiej byłby uczynił, żeby go dalej niósł w ramionach, aż by
obydwoje upadli? Czasem, niezdolny znieść udręczenia, chciał przez te granaty i góry iść i
odwiedzić go żywym lub w grobie, ale żołnierz brał górę nad przyjacielem i zostawał u
sztandaru. Tylko w nocy mu się roiło, że ma Stacha u boku, a w dzień wyglądał go bezustannie.
A Stach nie wracał.
Pułk się oddalał, rzucany rozkazami to tu, to tam& Mijały tygodnie w krwi i dymie, w
marszach i trudzie. Lance ułanów rozbijały czworoboki piechoty, brały górskie wąwozy,
znosiły baterie, pułk rósł w sławie i znaczeniu. Konstanty dostał krzyż i rangę kapitana. Stach
nie wracał. Przy oblężeniu bohatersko bronionej fortecy, pułk dłużej w miejscu pozostał. Co
dzień armaty rozbijały mury, co dzień przypuszczano szturmy. Oblegającym i oblężonym brakło
żywności, nie pogrzebane trupy, rozkładające się w upale, zarażały powietrze. Czekano z
upragnieniem posiłków.
Pewnej nocy, Konstanty, wróciwszy ze swym oddziałem z wycieczki, przepędził tabun
owiec i dziesięć wozów mąki. Nie cieszył się z triumfu i zmęczony legł do snu w namiocie, z
siodłem pod głową. O północy zbudził się nagle. Byłoż to przeczucie?& Płótno namiotu
podniosło się.
-- %7łyjesz! Pochwalony Bóg miłosierny! Cud zdziałał dla babki twojej i dziewcząt naszych!
Ach, bracie, com ja wycierpiał przez te miesiące, mając cię za straconego! Powiedz, nie
zamęczyli cię ludzie? A rana? Zdrowyś?
Z niebywałym wybuchem ten poważny człowiek witał zmartwychwstałego, ściskał go,
całował.
-- Rana zagojona i zdrów jestem, jak nigdy -- odparł Stach z zapałem. -- %7łebyś wiedział, jak
ci ludzie mnie doglądali. Jak swoi najbliżsi, jak brata i krewnego. Niczego mi nie brakło i
ledwiem się wyrwał! Nie chcieli puszczać!
-- yle zrobili! Aleś ty i dnia nie zmitrężył?
-- Nie& -- odparł Stach z cicha.
-- Trzy miesiące straciłeś& Tyle triumfów. A jam cię co dzień wyglądał. Gorzką mi była
sława bez ciebie. Przecie jesteś i da Bóg nie rozstaniemy się już. Skąd przychodzisz?
-- Szukałem was i z posiłkową piechotą przed chwilą dobiłem nareszcie celu.
-- Jest piechota, nareszcie! Wezmiemy to kamienne gniazdo i pójdziemy w pole szerokie.
Oblężenie zjadło nam ułanów i zabrało sporo kolegów. Nie ma Brzozowskiego i Szeligi, ranieni
śmiertelnie Stachowski i Turno!
-- A tyś już kapitanem! Wyprzedziłeś mnie! -- uśmiechnął się Stach, dotykając galonów.
-- Czekały na ciebie takież i prędko je zdobędziesz.
-- Mniejsza o nie! Nie chciwym awansów.
-- Tak, ale nasze kobiety się ucieszą w kraju. Dlatego ich pragnę dla ciebie.
Przegwarzyli noc całą. Stach mało opowiadał i tylko pytał roztargniony dziwnie -- i nieswój.
-- Zaśnij przed ranem, bo o świcie pójdziemy w ogień -- namawiał go Konstanty.
Nie usłuchał. Przesiedział wytrwale do świtu, paląc hiszpańskie papierosy; gdy odtrąbiono
pobudkę, poszedł w milczeniu do konia, stanął na swoim miejscu pod wodzą Konstantego.
* * *
Zaczął się krwawy taniec. O zachodzie słońca zdobyto bramę fortecy i fala rozwścieczonego
żołnierza zalała gród, głodna mordu i zemsty. Nie nasycili się do woli. Zamiast wrogów,
znalezli kilka tysięcy sczerniałych trupów i kilkaset jeszcze żywych szkieletów. Po całonocnej
rzezi i okrucieństwach, nad ranem oficerowie ściągnęli swoich ludzi i opuścili ten gród
kamienny, za nimi wysadzono prochem fortecę.
Zadrżało powietrze, dymy zasłoniły niebo.
-- Drogo nas to widowisko kosztuje! -- rzekł Konstanty do Stacha, oglądając się raz ostatni.
-- To hańba dla nas, ta wojna -- odparł z cicha porucznik.
Zmiertelnie blady Konstanty słuchał. Zdawało się, że rzuci się na mówiącego, wtłoczy mu w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright 2006 MySite. Designed by Web Page Templates