[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To zle, Gregor, zle! Jam tobie tego nie mówił, ale nie wolno krwi lać! W Kijowie lepiej było. Ból zaćmił mu przytomność. Potem w półśnie, dysząc w cierpieniu coraz wielmożniejszym, do siebie już mówił: I tam, i tu Czarny Bóg. I ci, i tamci po piersi w krwi, w gwałcie. A gdzież ten Biały, ten dobry? Czy i on zabity? Nie ma go! Nie słychać, nie widać! Gregor w dłoniach ścisnął czaszkę. Zawołam doktorów! szepnęła Sonia. Po co? rzucił desperacko. Dla niego dół tylko! Nóż był zakażony trupem! Zabiłeś Glebowa? Gdzie? spytała z zajęciem. Zabiłem. Idz ty, zostaw mnie z nim. O, bodaj mi dano doczekać jego końca! Młody Glebow się zastrzelił. Słyszałeś? Tak. Dosyć będzie miała ziemia ścierwa w tych dniach. Ich i naszego! %7łeby tylko Achaczeńko podkop skończył. Podniósł głowę i nadsłuchiwał. Ale ciszę nocy wypełniał zwykły ruch uliczny. Mrowie się rusza! rzekł Gregor zamyślony. Mrowie znikczemniałe, podłe, niewolnicze. Już Glebowa 126 znalezli i moim śladem idą. O mrowie! Oplwany będę przez ciebie, opoliczkowany, skopany! A jam ci przecie służył aż do śmierci! Kiedy ty na nas plwać przestaniesz, ludzie? Gregor! szepnęła Sonia prosząco uchodz ty. Ja cię ukryję bezpiecznie. Będziesz żył jeszcze! Wzdrygnął się, spojrzał na nią strasznie. Ale wtem Maksymow poruszył się, zajęczał: Pić! Pić! Gregor wskazał drzwi dziewczynie. Schyliła głowę pod jego wzrokiem i wyszła. On się zajął chorym. Ręka, co bez drżenia mordowała, teraz stała się lekką i pieszczotliwą. Przesuwała się delikatnie po zjeżonych, potem okrytych włosach, poprawiła poduszki, podawała lekarstwo. Maksymow nie spał, nie majaczył. Leżał zmęczony, przymkniętymi oczyma wpatrując się w przyjaciela. Piękna twarz Gregor a zmieniła się bardzo. Zaostrzone były rysy, zacięte usta, oczy zaognione i dzikie. Nie zdradzał wrażenia żadnego, tylko niekiedy szczęki mu drżały, a zrenice zwężały się i ciemniały. Czy już pózno? spytał Maksymow. Druga po północy. Czy mnie jeszcze długo& tak? Nie wiem! odparł twardo. Ty wiesz. Powiedz, żałujesz mnie? Gregor głową skinął. Naprawdę?& Maksymow począł się uśmiechać. Bo ja ciebie bardzo kochałem, bardzo! %7łebyśmy mogli do Kijowa znowu wrócić. O, Kijów! Szedłem z tobą w tym długim boju strasznym. Mnie kres, ty może wielki dzień ujrzysz! A po owym dniu, kiedyś, na Askolda mogile, twój pomnik stanie. Z tej góry królować będziesz. Pod tobą 127 Dniepr wolny, przed tobą Ruś swobodna. O Gregor! Mnie ta myśl roiła się zawsze, zawsze! Po ustach Zachareńki przemknął szyderczy uśmiech. Gorzkim, brutalnym słowem chciał to rojenie przeciąć, a Maksymow to zrozumiał, zadrżał przerażony. Nie mów nic, nic! zawołał. Ja umieram już! Mnie już wolno śnić! Znij więc! rzekł Gregor, dłoń mu na czole kładąc. I tak pozostał. Nie zmienił swej odzieży, krwią zbryzganej, zmiętej, nie uchodził. Doczekał rana, aż zwalczony przewielmożnym zmęczeniem, usnął u tego łoża śmierci. Tak go zaszło południe. Zbudził szelest otwieranych drzwi, brzęk ostróg i szabel. Wstał gwałtownie, wyprostował się, do drzwi rzucił, chcąc, by go nie tutaj wzięto, by Maksymow tego me widział. Ale w progu natknął się na mur piersi, na ręce zbrojne 1 cofnął się z ohydą przed tą tłuszczą swych katów. I Maksymow się ocknął, spojrzał, zrozumiał i ostatnim wysiłkiem na posłaniu poderwał. To ja! krzyknął, rękę okaleczoną podnosząc bierzcie& ja& bóbr! To go dobiło. Zachwiał się i upadł na powrót z jękiem długim, ostatnim. Policja napełniła pokój. Gregor oblicze umarłego ucałował i okrył, potem ręce skrzyżował i czekał. %7łandarmi, przygotowani do walki upartej, mimo woli poczuli dlań szacunek. Ruszaj z nami! któryś starszy rzekł. Postąpił naprzód spokojny. Przed kamienicą tłum gawiedzi się zebrał. Gdy go 128 ujrzano, rozległo się wycie, pisk, klątwy, tumult. Zbójca, łotr, potwór! Gruda zmarzłej ziemi uderzyła go w czoło, inna w
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|