[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogła za to żyć dostatnio nawet przez cały rok. Dwie suknie Arabelli, które dosta- ła w ciągu minionych trzech lat, załatwiły sprawę strojów, były to suknie balowe, Arabella nie chciała ich już nosić, a Marietta umiała dokonać maleńkiej przeróbki i uczynić z nich ostatni krzyk mody. Mogła pokazać się wszędzie. Nie miała żadnych obowiązków, dysponowała czasem, ruszyła zatem w kurs. Systematycznie i bez pośpiechu obeszła wszystkich paryskich jubilerów, nie prze- bierając, penetrując kolejno wszystkie paryskie dzielnice i wszystkie ulice, po- szukując trzech niezbędnych elementów. Odpowiedni dla niej jubiler musiał być wiekowy, nieżonaty i pozbawiony naturalnych spadkobierców. Dobrze wiedzia- ła, czego chce. Kwestię jego etyki pozostawiła na uboczu w słusznym zapewne mniemaniu, że tę sprawę załatwi sam diament. Jedynym osobnikiem, odpowiadającym założonym kryteriom, okazał się bez- dzietny stary %7łyd, który w dodatku był paserem i lichwiarzem. Sumienie by mu z pewnością nie bruzdziło, ale na myśl o poślubieniu go Marietta aż się otrząsnę- ła. Tego rodzaju mariaż cofnąłby ją w hierarchii społecznej chyba nieodwracalnie, a kto wie czy cały majątek nie zostałby po jego śmierci zakwestionowany. Z racji paserstwa policja miała go na oku, nie, takie małżeństwo nie wchodziło w rachu- bę. Wszyscy inni zaś mieli żony i dzieci. Marietta zaczęła się denerwować. Posiadanie ogromnego majątku, którego nie mogła ani ujawnić, ani użytkować, irytowało ją coraz bardziej. Obsesyjnie bała się chwili, kiedy wyda wszystkie pieniądze i będzie zmuszona sprzedać diament w pośpiechu, tracąc na tym potwornie. Takie rzeczy należy załatwiać spokoj- nie, czekając cierpliwie i wykorzystując okazję. Okazja nie chciała się przytrafić, a oszczędności topniały. W trakcie rozważania jakichś nowych możliwości i godzenia się z myślą o przecięciu diamentu, nie w Paryżu, a na przykład w Amsterdamie, względnie zainteresowaniu nim jakiejś modnej kurtyzany, natknęła się przypadkiem na wi- cehrabiego de Noirmont, który był przyczyną jej pierwszego przyjazdu do stolicy i o którym prawie zapomniała. Było to zrządzenie losu. Wicehrabia poznał ją z trudem. Po pięciu latach obracania się w wysokich sfe- rach Marietta wyglądała znacznie lepiej niż we wczesnej młodości, robiła niemal 52 wrażenie damy i znajomość z nią w najmniejszym stopniu nie była kompromitu- jąca. Wicehrabia nawet się ucieszył i zaprosił ją na intymną kolacyjkę, bo akurat nie miał co robić i już się obawiał nudnego wieczoru. Cokolwiek dałoby się powiedzieć o tym wieczorze, w towarzystwie Marietty z pewnością nie okazał się nudny. Wicehrabia nie miał nic przeciwko utrzyma- niu niezobowiązującego romansiku, który prawie nic go nie kosztował, co było dość istotne, schedę po przodkach zdołał bowiem dokładnie roztrwonić i tonął w długach. Marietta w stanie finansowym amanta zorientowała się błyskawicznie i zakwi- tły w niej nowe nadzieje. Chcę ci coś powiedzieć, Lou-lou rzekła już po dwóch tygodniach miłej sielanki. Ale musisz mi przysiąc na honor, że nigdy mnie nie zdradzisz. Nigdy nikomu nie wyjawisz mojej tajemnicy. Wicehrabia był ciekawy z natury, przysiągł zatem chętnie. Nie przypuszczał, by tajemnica Marietty miała wielki ciężar gatunkowy, mogło to być nieślubne dziecko, jakieś drobne przestępstwo albo inna podobna rozrywka. %7ładnych kon- sekwencji się nie spodziewał. Ile trzeba, żeby zostać wicehrabiną? zaczęła Marietta poważnie i z na- ciskiem. Wicehrabia zrozumiał pytanie i odpowiedział jej tak samo. Co najmniej dwieście tysięcy rocznie bez żadnych obciążeń. To znaczy. . . czekaj. . . cztery miliony gotówką? Mogłoby być w ziemi albo w papierach wartościowych. Z tym że lepsze wrażenie zrobiłoby pięć milionów. Przypuszczam, że mam tyle powiedziała Marietta po chwili z lekkim westchnieniem. Ale nie umiem tego zrealizować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|