WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

biega od powszechnie przyjÄ™tych norm, ale mamy wspól­
nych znajomych, którzy mi powiedzieli, że pani oraz pani
mąż jesteście zainteresowani moimi usługami.
- Tak? - Mel uniosÅ‚a brwi. Serce biÅ‚o jej mocno i ryt­
micznie. - Nie wyglÄ…da pan na ogrodnika, panie Silbey,
a my z mężem rozpaczliwie potrzebujemy ogrodnika.
- RzeczywiÅ›cie, nie jestem ogrodnikiem. - Silbey jo­
wialnie się roześmiał. - Przykro mi, ale w tym względzie
nie mogę państwu pomóc. Jestem adwokatem.
- Ach, tak? - Mel udała zmieszanie.
Silbey nachylił się i zaczął mówić:
- To nie jest sposób, w jaki mam zwyczaj kontaktować
siÄ™ z klientami, ale skoro wÅ‚aÅ›nie przed chwilÄ… dowiedzia­
łem się o państwa problemach, pomyślałem sobie, że to
doskonała okazja, żeby się poznać. Powiedziano mi, że
jesteście państwo zainteresowani prywatną adopcją.
Mel zwilżyła wargi i zamieszała lód w szklance.
- Ja... my... mieliśmy nadzieję - powiedziała powoli.
- Próbowaliśmy, ale to bardzo trudne. Wszystkie agencje,
w jakich byliśmy, mają strasznie długie listy oczekujących.
- Rozumiem.
Widać było po nim, że naprawdę zrozumiał. Był też
bardzo zadowolony, że Mel okazała się osobą uczuciową,
zdesperowanÄ… i zamożnÄ…. DotknÄ…Å‚ jej rÄ™ki ze współczu­
ciem.
- Próbowaliśmy załatwić to przez adwokata, ale
w ostatniej chwili wszystko siÄ™ zaÅ‚amaÅ‚o. - Zacisnęła war­
gi, jakby chciała opanować ich drżenie. - Nie wiem, czy
po raz drugi zniosłabym taki cios.
URZECZONA 220
- To musiało być straszne. Dlatego też nie chciałbym
rozbudzać zbÄ™dnych nadziei, dopóki nie ustalimy pew­
nych szczegółów. MogÄ™ jednak pani powiedzieć, że repre­
zentuję kilka kobiet, które z tych czy innych przyczyn
zmuszone są oddać dziecko do adopcji. Wszystkie pragną
dla swoich dzieci tylko jednego - dobrego, kochajÄ…cego
domu. Moim zadaniem jest znalezienie dla nich takich
domów. A kiedy mi siÄ™ to uda, bÄ™dzie to dla mnie najwiÄ™­
kszÄ… nagrodÄ….
I pewnie też najbardziej lukratywnym zajÄ™ciem, pomy­
ślała Mel.
- Oboje z mężem gorÄ…co pragniemy stworzyć kochajÄ…­
cy dom dziecku, które tego potrzebuje - powiedziaÅ‚a drżą­
cym głosem. - Gdyby mógł nam pan pomóc, panie Sil-
bey... nie potrafiÄ™ nawet powiedzieć, jak bardzo bylibyÅ›­
my panu wdzięczni.
Silbey znów dotknął jej ręki.
- Jeżeli jest pani zainteresowana, możemy o tym po­
mówić.
- Kiedy moglibyśmy do pana przyjść?
- Szczerze mówiąc, na początek wolałbym się spotkać
z państwem w mniej oficjalnych okolicznościach. Na
przykÅ‚ad u paÅ„stwa, żebym mógÅ‚ opowiedzieć o wszyst­
kim mojej klientce.
- OczywiÅ›cie, oczywiÅ›cie - powiedziaÅ‚a rozpromie­
niona. A nie masz swojej kancelarii, gnojku? - pomyślała,
- Kiedy tylko panu odpowiada.
- Obawiam siÄ™, że terminy mam zajÄ™te na kilka tygod­
ni naprzód.
- Och... - Mel zrobiła zmartwioną minę. - No cóż,
skoro czekaliśmy już tak długo..
Silbey odczekał chwilę, a potem się uśmiechnął.
230 URZECZONA
- JeÅ›li tak bardzo paÅ„stwu zależy, mógÅ‚bym zarezer­
wować sobie kilka godzin dziś wieczorem.
- To cudownie! - Mel chwyciła go za ręce. - Jestem panu
taka wdzięczna. Donovan i ja... Dziękuję panu panie Silbey.
- Mam nadzieję, że uda mi się państwu pomóc. Czy
odpowiada pani godzina siódma?
- Oczywiście. - W oczach Mel błysnęły łzy.
Po odejÅ›ciu Silbeya Mel jeszcze przez kilka minut uda­
wała głębokie wzruszenie, pewna, że ktoś ją obserwuje.
Otarła oczy, a potem przez dłuższą chwilę siedziała z ręką
przyciśniętą do ust. Kiedy nadszedł Sebastian, zastał ją
pochlipującą nad szklanką mrożonej herbaty.
- Mary Ellen! - Widok jej zaczerwienionych oczu
i drżących ust obudził w nim niepokój. - Kochanie, co się
stało? - Kiedy wziął ją za ręce, poczuł bijące od niej
podekscytowanie. Musiał zmobilizować wszystkie siły,
żeby nie okazać zdumienia.
- Och, Donovan. - ZerwaÅ‚a siÄ™, widzÄ…c Gumma, wyÅ‚a­
niającego się zza jego pleców. - Całkiem się rozkleiłam.
- Otarła ze śmiechem łzy. - Przepraszam, Jasper.
- Nie ma za co. - Gumm szarmancko zaoferował jej
jedwabnÄ… chusteczkÄ™ do nosa. - Czy ktoÅ› sprawiÅ‚ ci przy­
krość, Mary Ellen?
- Nie, nie. To ze szczęścia. Mam cudowną nowinę,
dlatego tak siÄ™ wzruszyÅ‚am. Możesz zostawić nas na chwi­
lę samych, Jasper? I przeproś Lindę. Muszę porozmawiać
z Donovanem w cztery oczy.
- Oczywiście. - Gumm odszedł, a Mel ukryła twarz na
ramieniu Sebastiana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates