[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rodzinami. Szli pieszo nad wodę i do lasu, jechali na rowerach, a zmotoryzowani upychając się w wozach uciekali dalej od krzyków i rozgrzanych murów. Miasto ożywało dopiero wieczorem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Ludzie zmęczeni odpoczynkiem, spieczeni po raz pierwszy promieniami słońca wlekli się do domów noga za nogą. Po długiej i mroznej zimie, a potem deszczowej wiośnie nastąpiło prawdziwe lato, wszyscy myśleli tylko o jednym, gdzie spędzić urlop. Ta myśl nie ominęła również małżonków Konowrockich, ludzi bezdzietnych w średnim wieku, zamożnych, którzy zjezdzili całą Europę. Każdego roku odpoczywali w innym kraju. Nie byli tylko w Hiszpanii. Tego lata postanowili spędzić urlop w kraju. Upatrzyli sobie już nawet ustronne miejsce nad jeziorami, w pięknej poniemieckiej willi, ale nie wiedzieli jeszcze, co zrobić z psem. W poprzednim roku wracając z Węgier przez Czechosłowację kupili w górach szczenię, owczarka podhalańskiego. Konowrocki kupił go na prośbę żony. Szczeniak był rasowy. Miał czarne ślepka, czarny nosek i czarne łapki, był bezradny i pachniał jeszcze mlekiem matki. Konowrocka od pierwszej chwili, kiedy podniosła go z ziemi i niczym żywą maskotkę przytuliła do policzka, wiedziała już, że psiak ten będzie do niej należał. Tak też się stało. Kupili szczeniaka i przywiezli do domu. Od zeszłych wakacji szczenię wyrosło na potężnego psa o nieco niemrawych ruchach, żyjącego własnym życiem i nie interesującego się innymi psami. Kiedy Konowrocka wychodziła z nim na spacer do pobliskiego parku, ludzie nie raz i nie dwa zatrzymywali się, spoglądając z podziwem i zazdrością. Często przyłapywała się na tym, że niespostrzeżenie dla samej siebie, wiedziona jakimś instynktem, szła tam, gdzie zazwyczaj było najwięcej odpoczywających ludzi, wtedy niegroznie lecz stanowczo przywoływała psa do siebie, a ten nie spiesząc się, spełniał życzenie swej pani i wlókł się za nią przy nodze. Odprowadzani wzrokiem przechodniów szli w inne miejsce, gdzie było równie tłoczno. Niekłamaną przyjemność sprawiało jej to, że ten biały olbrzym od razu rzucał się w oczy, nic sposób było nie dostrzec go wśród zgrai innych psów. Ludzie najpierw widzieli psa, a potem długo i ciekawie przyglądali się jego pani. Sprawiało jej także przyjemność, że zaczepiano ją na ulicy i pytano, gdzie go kupiła, ile ma lat i czym go karmi, tak było do tej pory. Teraz ulubieniec obojga stał się nie- spodziewanie prawdziwym utrapieniem. Pies, jak co dzień, kiedy wracali z pracy, witał ich radośnie, popiskiwał, łasił się i wiernie wpatrywał w oczy. Musieli coś zdecydować, jeśli chcieli wyjechać na upragniony urlop, ale nic wiedzieli co zrobić z psem. Z rodziną, która ewentualnie zaopiekowała by się psem, byli skłóceni, obcym bali się powierzyć klucze od mieszkania. Przez psa pozostać w domu i nie mieć urlopu? Nie, to niemożliwe. Oboje jednocześnie wpadli na ten sam pomysł, ale nikt pierwszy nie chciał wyjawić swych myśli. Zżyli się z psem, on też przywiązał się do swoich właścicieli. Doszło wreszcie do tego, że przestali się z nim bawić, dawali mu tylko jeść i na tym koniec. Pies jakby wyczuł swoją sytuację. Nic lgnął jak przedtem do właścicieli, jadł co mu dali, szedł do swego legowiska w przedpokoju i walił się na nie ciężko, a potem ze spokojem przyglądał się państwu, jak pakowali rzeczy do wielkich skórzanych waliz. W dniu wyjazdu Konowrocki zniósł bagaże do samochodu zaparkowanego przed domem. Część pakunków umieścił w bagażniku, część na tylnym siedzeniu, a resztę na dachu wozu. Potem Konowrocka dokładnie sprawdziła w mieszkaniu, czy krany są pozakręcane, czy światło i gaz wyłączone, następnie założyła psu obrożę i wzięła go na smycz. Pies uradowany, że idzie na spacer, zaczął merdać ogonem. Pani zamknęła dokładnie drzwi i windą zwiozła go na dół, gdzie w samochodzie czekał na nią mąż. Konowrocka puściła psa luzem razem ze smyczą. Pies podszedł do pobliskiego drzewka i zadarł nogę, a pani w tym czasie wsiadła do samochodu. Konowrocki uruchomił silnik. Pies przyzwyczajony do częstych podróży z państwem na spacery, przestał sikać i podbiegł do samochodu, ale drzwi były zamknięte, a na jego siedzeniu leżała sterta pakunków. Sytuacja, w jakiej się znalazł, była dla niego niezrozumiała. Do tej pory zawsze było tak, że to on pierwszy zajmował miejsce, a dopiero potem jego właściciele. Wsparł się przednimi łapami o karoserię i z żałosnym piskiem spojrzał przez szybę do wozu. Skomleniem prosił ich, żeby go wpuścili do środka. -- Jedz! - rozkazała Konowrocka. Konowrocki wrzucił bieg, samochód ruszył z miejsca, z każdym metrem nabierał szybkości. Pies jakiś czas biegł obok samochodu, smycz biła go po łapach, zmęczył się i powoli zaczął zostawać w tyle, wreszcie dał za wygraną. Został. Konowrocki po raz ostatni ujrzał go jeszcze w lusterku, jak stał bezradny pośrodku drogi i patrzył za oddalającym się samochodem. II Konowroccy przybyli na miejsce przed wieczorem. Willa, w której mieli zamieszkać, ukryta była wśród głębokich lasów. Na tarasie w wiklinowych fotelach siedzieli jacyś ludzie i nasłuchiwali rechotu żab z pobliskiego jeziora. Konowroccy wysiedli z wozu i rozprostowali kości. Od stolika podniósł się opalony mężczyzna w średnim wieku / siwizną na skroniach, ubrany w krótkie, drelichowe spodenki, z tego samego materiału miał też wdzianko z rękawami do pół łokcia, sandały na nogach i furażerkę na głowie. - Czym mogę państwu służyć? - spytał. - Chcielibyśmy spędzić tu urlop. - Jak długo państwo mają zamiar zostać? - Miesiąc.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|