[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko wkroczyć orężnie. Ludy Kanaan poddadzą się narodowi, który przychodzi z pustyni, aby odebrać ziemię swoich ojców. I oto u kresu drogi, gdy trzeba wykonać ten ostatni krok, zdobyć się na czyn, wykazać się męską odwagą, stają się znowu niewolnikami. Aadują na grzbiety wielbłądów dobytek i przygotowują się do powrotu do Egiptu. Tam, gdzie jako niewolnicy faraonów budowali miasta Pitom i Ramses. Oprawcy egipscy wmurowywali w ściany tych miast dzieci żydowskie. We krwi córek Izraela kąpali się faraonowie. I do tego Egiptu chcą wrócić. Chcą znowu zostać niewolnikami. Na wieki. Bez nadziei na Mojżesza. Bez nadziei na wyzwolenie. A może tak uciec od nich? W nocy opuści pustynię. Zabierze ze sobą tablice z przykazaniami, zabierze przepisy prawa, które nadał, i samotnie puści się w drogę. Uda się do swego teścia Jetrona. Będzie pilnował jego owiec. Dzieci swoje nauczy postępowania według praw nadanych przez Boga narodowi, który na to nie zasłużył. I niech te dzieci wychowują swoje dzieci w duchu tych zasad prawnych. W taki sposób narodzi się nowy naród. A niewolników, których wyprowadził z Egiptu, pozostawi na pustyni. Oczyma wyobrazni widział, jak nazajutrz budzą się ze snu i mówią: Nie ma Mojżesza. Mojżesz opuścił nas! Nie ma Arki, nie ma tablic, nie ma wodza". Stają się zależni i poddani. Każda grupa wybiera sobie starszego. Starsi kłócą się między sobą. Jedni ciągną do Egiptu, inni wolą pozostać na pustyni. Kończą się zapasy żywności. Wielbłądy zdychają. Dzieci umierają. Powoli i stopniowo plemiona rozdzielają się, topnieją. Każde w innej części pustyni. Błąkają się i nie znajdują drogi. Nie wiedzą, co począć. I coraz częściej na piaskach pustyni bieleją wyschnięte szkielety ludzi, osłów i wielbłądów. Wieje wiatr i piasek zasypuje ostatnie ślady, i nikt już nie wie, że na pustyni pochowany został cały naród. Tylko od czasu do czasu, jakiś wielbłąd przemierzający ten szlak wykopie przypadkowo wysuszone kości... Bolesny grymas wykrzywił usta Mojżesza. Ręce mu drżały. Broda podnosiła się i opadała w krótkim oddechu. Wyprostował się i wbił znowu wzrok w niebo. Zdawało mu się, że obejmuje je całe, ogromne. Szukał odpowiedzi dla siebie wśród gwiazd. Nie! Wszystko, tylko nie to. Jeśli umrzeć na pustyni, to razem z ludem Izraela. Jeśli poniewierać się na nieprzyjaznej, ogromnej, gołej ziemi, to razem z tymi wątpiącymi. Dla siebie samego nie będzie szukał wygodnego wyjścia. Nie ma prawa nikogo opuścić. Pozostanie z nimi na pustyni do końca. Aż wszyscy wymrą. A może poszczęści mu się i sam umrze przed nimi? Nie będzie oglądał żalu narodu po straconych nadziejach. Zaoszczędzony mu będzie widok przejmującego bólu w ich oczach. Czy tak jednak musi być? Czy w taki sposób ma się zakończyć ucieczka z niewoli egipskiej? Czy nie ma innego wyjścia? Dlaczego tak zle myślał o człowieku? Dlaczego siedzi przed swoim namiotem, gdy stamtąd dochodzą go krzyki i płacz rozpaczy? Dlaczego nie pójdzie tam, nie pogada i nie podniesie na duchu? Dlaczego zwątpił? Czy tak postę- puje wódz, który wziął na swoje barki los narodu niewolników? Czy po to ich przeprowadził przez pustynię, aby zginęli? Zerwał się z miejsca i szybkim krokiem zmierzał ku płonącym ogniskom. Postanowił: pójdzie do ludu i zaniesie słowa pocieszenia. Będzie przemawiał w imieniu Boga. Przypomni wszystkie cuda, które uczynił. Przypomni Morze Sitowia, górę Synaj. Pokrzepi wiarę w zwycięstwo i natychmiast, skoro świt, poprowadzi do walki o Ziemię Obiecaną. Ale słysząc pomruki niesione z wiatrem pomyślał zaraz: co będzie, jeśli nawet uda mu się wzmocnić na duchu ludzi i porwać do bitwy, jeżeli stanąwszy oko w oko z nieprzyjacielem przestraszą się? A nuż owa dusza niewolnicza sprawi, że uciekną z powrotem na pustynię, a może do Egiptu? Albo poddadzą się jak chore psy i błagać będą nowych panów, żeby pozostawili ich przy życiu jako niewolników? I tak jak służyli w swoim czasie Egipcjanom, tak będą służyli Kanaanej- czykom? A imię Boże wystawione zostanie na pohańbienie i pośmiewisko. I okaże się. że on, Mojżesz, wy- innym panom. Zatrzymał się w połowic drogi, rozejrzał dookoła. Z daleka wciąż dochodził głuchy gwar rozmów, płacz, jęk. Widać było płomienie ognisk rozpalonych przed namiotami. Znów podniósł wzrok ku gwiazdom i szukał w nich drogi, wskazówki postępowania. Wspomniał lata młodości, gdy pewnej nocy, pasąc owce Jetrona, zobaczył płonący krzak ciernisty. Zrozumiał wtedy owo powołanie do wielkiej sprawy, owo zadanie, które miał wykonać. I teraz jest noc, i te same gwiazdy świecą na niebie. Naród już zgromadził. Jest na jego czele, ale nie zna drogi. Cel nie jest mu jasny. Przeniknął go wielki ból. Nie z troski o naród. Ból nad własnym losem, nad własnym życiem. Powoli wracał do namiotu z głową nisko pochyloną. Stanął przed wejściem. W ciemnym, dużym wnętrzu płonął znicz. Jego skąpy płomień przypominał, ze tam w skrzyni leżą kamienne tablice z wyrytymi przykazaniami Boga. Uczą, jak należy żyć. Potrzeba narodu, który by te przykazania wcielał w życie. I nie tylko sam żył według prawa Bożego, lecz krzewił je i przekazywał z pokolenia na pokolenie, całemu światu, żeby ludzkość służyła słusznej sprawie. I właśnie dzięki tym tablicom powstał wyzwolony naród. A teraz, gdy ten naród zginie na pustyni, kto poniesie kamienne tablice? Kto przekaże dzieciom i wnukom, i wnukom wnuków? Tak jak ten naród wsiąkną tablice w pustynny piasek, a ludzie będą się błąkali po świecie jak dzikie zwierzęta. I przez wszystkie swoje lata nie będą wiedzieli, po co żyją. A grzech i niesprawiedliwość panoszyć się będą na ziemi tak długo, jak długo będzie żył człowiek. W piaskach pustyni pochowany będzie jego ratunek, jego tablice i nikt nie będzie o tym wiedział. Mojżesz położył się na piasku przed namiotem Arki. Twarz ukrył w dłoniach i modlił się. Nie do Arki. Nie do tablic. Ponad nimi, równie bezradnymi jak on sam. Podniósł oczy i ręce do nieba. Tam szukał ratunku. Leżał tak długo, sam nie wiedział, jak długo. Nie słyszał, kiedy ktoś podkradł się cichuteńko ku niemu, usiadł i czekał. Wreszcie odezwał się cicho: Mojżeszu! Panie mój! Wtedy ocknął się i rozejrzał. Chciał zobaczyć tego, który go zawołał. Przy świetle gwiazd dostrzegł czarnobrodego młodzieńca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|