[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mimo to zrelaksowany, dumny i zadowolony jak syty kocur. Marney już chciał uśmiechnąć się ironicznie, ale nagle strach ścisnął mu serce. Nareszcie cię znalazłem! stwierdził wesoło Neville. Tak mi się wydawało, że wspominałeś coś o pracy w niedzielę... Wpadłem, żeby za- brać dokumentację plantacji Q. W poniedziałek jedziemy do Szkocji. Jedziemy? Karen i ja. Spinacz do papieru, który Marney trzymał między palcami, wygiął się dziwacznie i złamał. Moje gratulacje powiedział serdecznie Marney. Neville wyszczerzył zęby w uśmiechu jak uczniak, odgarnął z czoła ko- smyk ciemnych włosów i opadł na krzesło stojące przy biurku. Zdziwiony? Tylko trochę. Chcę zadzwonić do Symonsa i powiedzieć mu, że biorę pięć dni wol- nego. Dzięki temu cały tydzień spędzę z Karen na farmie. Nie będę musiał zawracać sobie głowy wizytami w leśniczówce na plantacji Q i ubijaniem interesu z Kelleherem. W końcu nie ma z tym takiego pośpiechu. Odkłada- łem tę sprawę przez cały miesiąc, więc może poczekać jeszcze ty- dzień. S R Jasne... W takim razie, dlaczego nie wybierzesz się na ten tydzień gdzie indziej? Karen nie chce. Jak to? No, z początku sądziłem, że to będzie wyłącznie podróż w interesach, a pózniej, kiedy Karen zgodziła się ze mną pojechać, pomyślałem, że prze- łożę sprawy służbowe o parę dni. Rozumiem. Właśnie rozmawiałem o tym z Leonie. Oboje chcieliśmy zabrać Ta- bakę, ale potem doszliśmy do wniosku, że lepiej, jeśli dołączy do nas trochę pózniej, kiedy zajmę się interesami. Dzięki temu będziemy mieli z Karen parę dni dla siebie. Na szczęście Leonie zaproponowała, że przywiezie Ta- bakę na farmę, więc nie musimy się martwić, jak tam się dostanie. To ładnie z jej strony. Cóż, trochę inaczej to sobie wyobrażałem, ale chyba nie ma lepszego sposobu. Tabaka jest jeszcze za mały, żeby sam przejechał taki kawał dro- gi. Poza tym nie mogłem powiedzieć Leonie, żeby nie przyjeżdżała, bo farma właściwie należy do niej. Przekazałem jej tę posiadłość jako darowi- znę, żeby odpisać to sobie od podatku, no i w rezultacie często tam przy- jeżdżała, zanim pobraliśmy się z Karen. Zwykle spędzała na farmie około dwóch miesięcy w roku, tego lata też chce tam przyjechać. To wspaniale, że będzie na farmie, kiedy zajmiesz się pracą na plan- tacji stwierdził bez entuzjazmu Marney. Karen czułaby się bardzo samotna, gdyby nie miał jej kto dotrzymać towarzystwa przez cały dzień. S R No, tak, to rzeczywiście dobrze się składa, tylko że one, niestety, nig- dy za sobą nie przepadały... Ale naprawdę martwię się tym, co będę musiał powiedzieć Leonie po naszym powrocie z plantacji Q. Fatalnie by się stało, gdyby nadal z nami mieszkała, tym bardziej że nie może albo nie chce dojść do porozumienia z Karen, ale nie zaproponowała, że poszuka sobie mieszkania. Już sobie wyobrażam, co się będzie działo. Nieciekawie się zapowiada przyznał Marney. Bardzo. No, ale cóż... Neville zgrabnie wstał z krzesła i podszedł do drzwi. Nie ma sensu się teraz tym martwić. Marneyu, zobaczymy się mniej więcej za dwa tygodnie. Zadzwoń, gdyby wyniknęły jakieś niespo- dziewane kłopoty z moimi projektami, ale mam nadzieję, że wszystko pój- dzie jak po maśle. Oczywiście... Pozdrów ode mnie Karen. Powiedz jej, że bardzo się cieszę, iż wszystko dobrze się skończyło. Skończyło? roześmiał się Neville. Dopiero się zaczyna. Chyba tak... Do widzenia. Cześć. Trzasnęły drzwi. Słychać było powolne stąpanie, po czym kroki ucichły. Marney wziął głęboki oddech. Wstał, powtarzając sobie w duchu, że Neville jest jego najlepszym przyjacielem, ale wciąż był oburzony. Za oknem widział kipiące zielenią trawniki i drzewa St James's Park, wodę po- łyskującą wśród liści, londyńczyków spacerujących po parku w ten wolny od pracy dzień. Podszedł z powrotem do biurka, zebrał plik kartek, na któ- rych napisał swój raport, i spiął je spinaczem. Ze zdziwieniem zauważył, że ręka mu się trzęsie. To niesłychane! Od dwudziestu pięciu lat wiedział, iż S R Neville jest typem człowieka, który zawsze dostaje to, czego chce, więc dlaczego takie oburzenie ogarnęło go właśnie teraz, kiedy jego przyjaciel doprowadził do upragnionej zgody z żoną i był na tyle uczciwy, by przy- znać, że siostra jest mu już niepotrzebna? To przecież w stylu Neville'a. Więc dlaczego Marney jest taki wściekły? Z powodu Karen oczywiście. Marney podziwiał i lubił Karen. Jego uznanie dla niej jeszcze wzrosło, kiedy zrobiła to, na co nie zdobyła się przed nią żadna kobieta odeszła od Neville'a Bennetta i nie chciała do niego wrócić. To, że teraz tak chętnie pogodziła się z mężem, ogromnie go rozczarowało; Marney czuł się zawiedziony. Może Karen była taka sa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|