[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W.S. Miała tylko mgliste pomysły na załatwienie pierwszej z tych spraw, ale jak załatwić drugą, wiedziała doskonale, od niej więc postanowiła zacząć. Kiedy o dziesiątej przyjechała na farmę, W.S. siedział na stopniach ganku i pracowicie rozplątywał żyłki dwóch wędek. - Wiesz, gdybyście łowili po przeciwnych stronach pomostu, nie musiałbyś teraz tak pracowicie spędzać wieczoru -zauważyła. - To Phoebe nam pomogła. - W.S. przesunął się, robiąc jej miejsce. Usiadła blisko niego, choć miała sporo wolnej przestrzeni. - Daj jedną. Pomogę ci to rozplątywać. - Wiesz, można to zrozumieć metaforycznie... - On też przysunął się trochę, dotknęli się ramionami. - Chcesz pomóc mi rozsupłać węzeł, w jaki splątało się moje życie? - Ujęła spławik. - Może należałoby to zdjąć? W.S. zabrał jej wędkę i obie rzucił na trawę. - Beznadziejna sprawa - orzekł. - Lepiej popracujmy nad tym, co da się rozwiązać. - W porządku. - Maddie pochyliła się nieoczekiwanie i pocałowała go. Cudownie było poczuć znów smak jego ust, oprzeć się na szerokim ramieniu. Wargi miał gorące, objął ją i przytulił. Oderwała się od niego, musiała zaczerpnąć powietrza. - Boże, jakie to cudowne - powiedziała, przykładając czoło do jego czoła. - Przypomina mi, żebym cię nigdy nie rzuciła. Nadal nie mam zamiaru wychodzić za mąż, ale jeśli chodzi o wszystko inne, proszę bardzo. - Żartujesz! - W.S. przez chwilę wyglądał tak, jakby oberwał po głowie. - Nie, przepraszam, ja nic nie mówiłem. -Pocałował ją, wysunął język, muskając jej usta, przygarnął tak mocno, że prawie zgniótł Maddie o swą szeroką pierś. - Nie, nie żartujesz - rzekł lekko zdyszany, gdy skończył się i ten pocałunek. - Twoja matka naśle na mnie płatnych morderców. - Rozmawiałam z nią. Uważa, że to moja sprawa. Uprzedziłam ją bowiem, że gdy tylko przyjadę, natychmiast się na ciebie rzucę, tobie przypadła więc rola ofiary. Pocałuj mnie. - Lepiej zejdźmy z ganku. - W.S. poderwał się na równe nogi. - Mowy nie ma. - Objęła go. Co za wspaniałe uczucie. - Koniec z ukrywaniem się. Jasne, jestem wdową, ale prawdę o Brencie zna już chyba cały świat, po co więc udawać? Całuj mnie tutaj. - A Em? - spytał, wciągając ją w cień za gankiem. I pocałował ją, a teraz, kiedy nie byli już tak widoczni, naprawdę się do tego pocałunku przyłożył. Objął ją, przycisnął jej biodra do swoich. Jej ciało jakby zmiękło. Całowała tego mężczyznę dla niego samego, a nie dla buntu, zemsty, nie po to, by poczuć się wolna i niezależna. - Oszalałam na twoim punkcie - wyznała. - Pewnie, ale co będzie jutro, kiedy odzyskasz zmysły? - Wcale ich nie straciłam. Znów się całowali, W.S. oddychał ciężko, a ona musiała raz za razem powtarzać sobie, że nim przewróci go na trawnik, muszą porozmawiać. Oderwała się od mego, straciła trochę pewności siebie i musiała upomnieć się ostro: jestem samodzielna. Nie muszę szukać pomocy u nikogo. Od dziś do śmierci będę się na nim opierać dla przyjemności, nie z konieczności. - Musimy porozmawiać - oznajmiła. - Tylko nie to. Masz szaleć, nie myśleć. - Nie zmienię zdania, ale jest parę rzeczy, które powinieneś wiedzieć. - I nie są to rzeczy przyjemne, prawda? Usiedli na stopniach ganku. Przygarnął ją, a kiedy położyła mu głowę na ramieniu, zaczaj masować mięśnie jej szyi. Dłoń miał ciepłą i ciężką, masaż sprawiał jej rozkosz, ale równie wspaniała była świadomość, że wreszcie ma go przy sobie. - Dobra, strzelaj. - No właśnie... - Maddie westchnęła ciężko. - Mam broń. W.S. zamarł. - Wiesz, gdzie jest broń, z której zastrzelono Brenta? -wyjąkał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|