WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

li się, Stacy nie używała perfum. Jednak natychmiast
rozpoznał tę delikatną woń. Na stole leżały sławetne
podręczniki. Tak bardzo pragnął ujrzeć kiedyś to, co
właśnie zobaczył, że omal nie przewrócił się o własną
nogÄ™.
No i dobrze! ZobaczyÅ‚a jego reakcjÄ™ - dzikÄ… i nie­
okiełznaną. Sama przyszła do niego, więc dała znak,
że chce do niego należeć. Nic zatem dziwnego, że
naga jak i on znalazła się w jego łóżku.
- Przepraszam, szefie. - Slim podniósł młotek
i garść gwozdzi. - Doc prosił, żebym powiedział
Tumbleweed o tym miejscu przy głównej bramie.
- O jakim miejscu?
Slim bez słowa wzruszył ramionami.
- Spytałem, o jakim miejscu?
- Och, szkoda gadać. Doc myślał tylko, że to ją
może zainteresować.
- Dlaczego?
Slim rozpaczliwie rozglądał się dokoła.
- No, to jest to miejsce, gdzie Doc pobiÅ‚ siÄ™ z Gi­
lem z Elwood Vance. Pamiętasz? Taki wielki byk, ze
sto razy chyba cięższy niż Doc. Kiedy zaczęli, Doc
myślał, że już po nim, a na koniec dołożył Gilowi,
pamiętasz?
- Pamiętam.
- Kiedy Tumbleweed opowiedziaÅ‚a o swoich po­
szukiwaniach, Doc pomyślał, że powinna sprawdzić
JAK WDROWNY PTAK 113
to miejsce. On musiał tam wtedy natrafić na takie
zródło siły.
Mac zaklÄ…Å‚ pod nosem.
- Coś mi się zdaje, że pozostali też opowiadają jej
takie idiotyzmy, prawda?
- Ależ, szefie - żachnął się Slim - przecież ona
sama pyta. Chce wiedzieć.
- No więc, opowiadacie?
- Andy opowiedział jej tylko o tym miejscu, gdzie
walczył z pumą, a Mick pokazał jej, gdzie wdepnął
w gniazdo grzechotników i wyszedł z tego bez
szwanku.
- A inni?
- O rany! Chyba każdy coś tam jej pokazał. Wiesz,
jak jest. Po prostu chcemy jej pomóc.
- I dlatego opowiadacie jej takie historie, że goto­
wa umrzeć tutaj ze strachu. Przestańcie już być tak
cholernie uczynni, dobrze?
Slim w skupieniu wbijaÅ‚ gwózdz w belkÄ™. Nie pod­
nosząc głowy powiedział tylko:
- Co pan każe, szefie. Co pan każe.
- Co tam masz?
Stacy bujała się leniwie na stojącej na werandzie
Å‚awce-huÅ›tawce. UÅ›miechnęła siÄ™ do Maca i, wskazu­
jąc miejsce obok siebie, spytała:
- Masz czas, żeby posiedzieć tu chwilę?
- Ja tu jestem szefem, zapomniałaś? - Usiadł przy
114 JAK WDROWNY PTAK
mej, posadziÅ‚ jÄ… sobie na kolanach i pocaÅ‚owaÅ‚. - Mo­
gę zrobić sobie przerwę, kiedy tylko zechcę.
- Jasne. Dopóki tylko klacz nie postanowi urodzić
dziecka...
- yrebięcia.
- yrebięcia - powtórzyła. - I dopóki tylko ogier
nie powali płotu, by dopaść jakiejś klaczy, możesz
zrobić, co tylko zechcesz i kiedy zechcesz.
- DokÅ‚adnie tak, moja pani. - Gdy byli blisko sie­
bie, nie potrafił jej nie dotykać. - Co masz w ręku?
- zapytał.
Otwarła dłoń i zobaczył kamyki, które zebrała nad
strumieniem.
- Nosisz je stale przy sobie? - spytał.
- PrzypominajÄ… mi nasz zakÄ…tek. CieÅ„ drzew, sze­
lest liÅ›ci na wietrze, delikatne bulgotanie wody, poÅ‚y­
skujące głazy...
Do końca życia mógłby siedzieć tak, trzymając
w objęciach dziewczynę z Prudence i słuchając, jak
mówi: nasz zakątek. Nasz.
- Mac? Widziałeś te czarne chmury? Nie wiem czemu
wyobrażaÅ‚am sobie, że caÅ‚a Arizona to jedna wielka pu­
stynia. Tymczasem, odkąd tu jestem, zobaczyłam więcej
deszczu niż przez trzy miesiące w Kansas.
- Tak to wygląda w północno-zachodniej części
stanu. Poza tym teraz jest pora deszczowa.
- Sądziłam, że tylko na tropikalnych wyspach są
pory deszczowe.
JAK WDROWNY PTAK 115
- Tam też. U nas tak nazywane są letnie burze.
W lipcu i sierpniu przetaczajÄ… siÄ™ nad nami regularnie
jak w zegarku.
- To jest takie ekscytujÄ…ce!
- Taaak. ZwÅ‚aszcza gdy w tym czasie musisz pra­
cować na polu. Nic tak nie poprawia krążenia jak
rozdzierające niebo błyskawice.
- Mac? - odezwała się cicho.
- SÅ‚ucham?
- Wiesz, czego jeszcze nigdy nie robiłam?
- Czy to jest coÅ› z twojej tajemniczej listy?
- No, niezupełnie - pokręciła głową. - Na liście są
tylko pomysły na daleką przyszłość, przemyślane, a to
przyszÅ‚o mi do gÅ‚owy przed chwilÄ…. I mam cichÄ… na­
dzieję, że nie będę musiała tego wpisywać na listę.
- Poddaję się. Czego jeszcze nie robiłaś?
Nabrała głęboko powietrza i powiedziała szybko:
- Nigdy jeszcze nie kochałam się z tobą w leniwe
popołudnie podczas burzy.
Tyle było w jej słowach namiętności i pożądania,
że Mac zadrżał. W pierwszej chwili chciał zerwać się
z ławki i zanieść Stacy do sypialni. Powstrzymał się
jednak.
Przez ostatnie trzy dni z trudem przypominał sobie,
że ma ranczo. Wszystkie jego myśli uciekały do Stacy.
Oczyma wyobrazni widział ją w swoich ramionach,
w łóżku, w wielu innych interesujących miejscach.
Stacy roześmiana, Stacy zadumana, Stacy poważna.
116 JAK WDROWNY PTAK
Uświadomił sobie, że przez ten czas ani razu nie
padły z jej strony słowa zachęty. Nawet aprobaty.
DziaÅ‚o siÄ™ to, co siÄ™ dziaÅ‚o, lecz zawsze z jego inicja­
tywy. Dopiero teraz po prostu powiedziaÅ‚a, że go pra­
gnie. Musiało to być dla niej naprawdę trudne.
- Stacy?
- SÅ‚ucham?
- Czy tak trudno było powiedzieć, że chciałabyś,
byśmy się kochali?
- Ależ skąd! - odparła szybko. Zbyt szybko.
- To czemu zwlekałaś z tym całą dobę? Wczoraj
też była burza.
- Nie wiem. - Lekko wzruszyła ramionami. - Po
prostu... to chyba nie była właściwa pora.
- Bo byliśmy zajęci? - parsknął. - Tak, byliśmy
okropnie zajęci. Grą w karty. A ja pragnąłem cię tak
bardzo, że właściwie nie wiedziałem, w co się gra.
- Naprawdę? - spojrzała mu w twarz szeroko
otwartymi oczami.
- Tak. Pragnąłem cię aż do bólu.
- To czemu, do diabła, nie pisnąłeś choćby słówka?
- Ponieważ obserwowałem cię uważnie i widziałem,
że nawet na mnie nie spojrzałaś. Sądziłem, że kochałem
cię zbyt często, zbyt mocno... że masz mnie dość.
- Wcale nie miałam ochoty grać w karty. Jedyne,
czego naprawdę chciałam, to pójść na górę... z tobą.
Bałam się, że jeśli spojrzę na ciebie, wyczytasz to
z mojej twarzy.
JAK WDROWNY PTAK
117
- A czemu, do diabła, nie miałbym tego wyczytać?
- Nie wiem - powiedziała cichutko. - Mówiłam ci
przecież, że byłam sama przez cztery lata. Ale
i wczeÅ›niej też nie miaÅ‚am wÅ‚aÅ›ciwie żadnych do­
świadczeń. Kilka razy z kolegami z uczelni... to
wszystko. Nie umiem rozmawiać z mężczyznÄ… o ta­
kich sprawach. Nie potrafię powiedzieć mu, że go
pragnÄ™.
Z szybkiego, zalęknionego spojrzenia wyczytał, iż
miał naprawdę wiele szczęścia, że to usłyszał.
- Ty niemądra kobieto! - z trudem hamował
Å›miech. - Przecież ja szalejÄ™ za tobÄ…. - ObjÄ…Å‚ jÄ… moc­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates