[ Pobierz całość w formacie PDF ]
posłusznie na skoblu. Swoją drogą, jaki to głupek z tego Waymana. Nie przewidział, że pan porucznik i jego dziewczyna mogą mieć lojalnych współpracowników, którzy pomogą im w ucieczce. Błąd, niewybaczalny błąd. No dobra. Teraz trzeba tylko otworzyć ten zamek. Raz, dwa, trzy... Słucham? Klotylda twierdzi, że słyszy jakieś podejrzane odgłosy. Według mnie to woda obija się o burtę, a nie rekin ani piranie... O rany, to Wayman, który właśnie wchodzi ze swoimi ludzmi na pokład. Trzymajcie się! Nadchodzi pomoc! Jeszcze jedno pociągnięcie i zasuwka odskoczyła. Mel popchnął drzwi. Proszę, to wcale nie było takie trudne. Przedstawienie skończone. Mel rzucił okiem na Klotyldę. Miała zjeżone futro, niczym wściekły tygrys. Natychmiast zorientował się, że coś jest nie tak. Po chwili i do niego dotarły jakieś głosy. No, pięknie. A on przecież nie miał broni. - Lily, chodz! - Posłusznie przytuliła się do niego i poczuł jej ciepłe ciało na swoich plecach. - Oni tam są. - Ilu? Pokręcił głową. - Nie mam pojęcia. - Wziął ją za rękę i powoli, cichutko ruszyli w dół korytarza. Znajdowało się w nim wiele drzwi. Mel otworzył jedne z nich. Była to mała sypialnia. Niestety nie można było wydostać się z niej na zewnątrz. Otworzył więc drugie drzwi, najwyrazniej do gabinetu. Może to nie był najlepszy pomysł, ale nie miał czasu na myślenie, bowiem słyszał czyjeś kroki na schodach. Cała czwórka wśliznęła się do środka. Koty doskonale wiedziały, co mają zrobić. Natychmiast przepadły w ciemnych zakamarkach pokoju. Mel lekko uchylił niewielkie drzwi z tyłu kabiny. Była to łazienka, ale także bez okna. - Musimy dostać się na górę. Luki zaczynają się dopiero ponad pokładem - powiedział. Nie miał możliwości zwiedzić łodzi, wiedział więc tylko o schodach, którymi sprowadzono ich na dół. - Idą - szepnął. Lily odwróciła się twarzą w stronę drzwi. Mel wysunął się przed nią. Kroki stawały się coraz głośniej- sze. Był przygotowany na wszystko. Lecz ludzie Waymana nie zajrzeli do środka. Ominęli pokój, w którym skazańcy czekali na wyrok. Mel odetchnął z ulgą. W kilka sekund pózniej usłyszeli wściekły ryk. Wayman musiał odkryć, że uciekli. W rogu pokoju stała duża skrzynia. Może nie było to najlepsze miejsce na kryjówkę, ale Mel miał nadzieję, że Wayman uzna, iż już dawno opuścili łódz. Uniósł wieko i pomógł wejść Lily do środka. Zwinęła się w kłębek. - Nie zostawiaj mnie tu! Pamiętaj! Mel nachylił się i pocałował ją w czubek głowy. - Nigdy! - Przykrył ją kocem i zamknął pokrywę. - Będę mógł skuteczniej działać, jeśli będę wiedział, że jesteś bezpieczna. Klotylda zostanie tu z tobą - szepnął jeszcze i ruszył przed siebie. Przez chwilę nasłuchiwał, a potem uchylił drzwi. Na korytarzu panowała cisza. Rozejrzał się jeszcze raz i ostrożnie wyszedł na zewnątrz. Kumpel przemknął mu pomiędzy nogami. Może powinien wyciągnąć Waymana poza łódz? A może dopaść do radiowozu i wezwać pomoc? Nie, radio nie. Dotarł do schodów prowadzących na pokład i powoli zaczął wspinać się na górę. Po chwili ujrzał rozgwieżdżone niebo i poczuł dość silny wiatr. Najwyrazniej zbierało się na sztorm. Jednak na łodzi panowała absolutna cisza. Ani śladu po Waymanie i jego ludziach. Ciekawe, dokąd ten drań zawlókł Susie. Ogarnęła go nieopisana wściekłość, gdy przypomniał sobie, w jaki sposób Wayman chwycił ją za włosy. - Cześć, Mel - usłyszał niski, spokojny głos. Odwrócił się i ujrzał tuż przed sobą lufę olbrzymiego pistoletu trzymanego przez Margie. - Szczury wychodzą, żeby prysnąć? - syknęła zadowolona. - Gdzie jest twoja dziennikareczka? - Nie wiem - odparł powoli. W ciemności nie widział dobrze jej twarzy. Dziwnie było tak rozmawiać z kobietą-widmem. - Byłoby dla niej lepiej, gdyby nie ukrywała się na jachcie. - Zapaliła papierosa. W świetle zapalniczki Mel zauważył, że miała świeżo podbite, prawie całkiem zapuchnięte oko. - O rety, co ci się stało? - zapytał zszokowany. - Nic takiego. Niezdara ze mnie i tyle. Wpadłam na drzwi. - Zaciągnęła się głęboko. - Czy to nie tak mówi się w podobnej sytuacji? - Ale ty nie musisz w niej tkwić - zaoponował Mel z nadzieją w głosie. - Przecież, jak się domyślam, nic złego nie zrobiłaś. - Poza tym, że pragnęłam śmierci własnego męża. - Jeszcze nikogo nie wsadzili za same pragnienia, wiesz o tym, prawda?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|