WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

latają po pokoju, wpadłszy tu przez nie domknięte drzwi!...
Zaspany  wyciągam rękę po książkę z powieściami Ouidy i czytam. Dziwny to
talent. Czasami unosi i zadziwia bogactwem farb, drogocennością szczegółów, a
jednocześnie nuży banalnością opisywanych historyj. Zna gentry * tak znakomicie
jak nikt z nowoczesnych ar ty stów-Europe jeżyków  złożyła tego dowód w
dzielnej powieści pt. Na zimowych leżach. Zna zajęcia włoskiego wieśniaka z
badawczością Anglika, ze szczegółowością Niemca, jest niedościgłą eru-dytką, ma
przepyszny styl  i najzupełniej nie ma duszy ludzkiej. W powieści Signa spotyka
się dziwolągi etyczne, od których uszy więdną. Ouida posiada szalony dar
obserwacji, ma śliczny styl, ma wszystko  lecz  nie ma w tym kościele Boga". *
Po cóż tu szukać do powieściowych kreacji  geniuszów, kiedy zwykli i niezgrabni
ludzie tak nas absorbujÄ…... u Turgieniewa?
Chodziłem po południu do lasu. Ach, jak mi żal szpalerów leśnych, szpalerów tym
ponętniejszych, że je zbudowała zwyczajna leśna drożyna, wiercąca las na
przestrzał. Nad drożyną zwieszają się gałęzie leszczyny z dojrzałymi już
orzechami. Na dywanie liści leżą w wielkiej obfitości orzeszki dębowe, z których
powstaje nasz atrament, * gdzieniegdzie czerwieniÄ… siÄ™ lub bielÄ… pospolite
grzyby.
Słońce schylało się ku zachodowi. Lekki wiatr, zginający zaledwie małe gałązki,
otwierał promieniom słonecznym wnętrze lasu. Cudny jest widok, gdy taki promień
wpadnie i  to przesłaniany, to odsłaniany liśćmi  skacze po korze białych i
czarnych drzew. Jeśli podnieść zwieszoną głowę  to wydaje się, że przed
wzrokiem naszym uciekają olbrzymie jakieś istoty, to znów maleńkie karzełki,
duchy, leśne tyta-
DZIENNIKI, TOMIK XIV
ny, dziewczęta... Wyszedłem z tej strony lasu zwanego Kro-gul, gdzie jeszcze nie
byłem. Jest to wielkie na kilkanaście sążni wzniesienie, coś w rodzaju wielkiego
kurhanu, stromego i szerokiego w średnicy na kilkadziesiąt kroków. Obrosły go
same, samiuteńkie brzozy. Zliczny stamtąd roztoczył się widok, gdyż kurhan ten
leży na skraju lasu. Pół horyzontu zakryła brunatna, o miedzianym odbłysku,
jednostajnie granatowa chmura. Na przeciwnej stronie nieba świeciło jeszcze
słońce i goniły się białe puchowe obłoczki. Wszystkie przedmioty na całej
przestrzeni miały szczególne oświetlenie. Drzewa w opinogórskim parku można było
odróżnić... Od chmury tej pociągnął przejmujący zimnem wiatr. Zakołysały się,
załkały brzozy. Stojąc na szczycie pagórka mogłem dosięgnąć ręką wierzchołka
brzóz rosnących u jego podnóża... Trudno było oderwać oczy od całego krajobrazu:
tak tu szeroko, tak rozdymajÄ… siÄ™ swobodnie piersi w ogromnym powietrzu! CiÄ…gnie
burza, porywa już garście skoszonego grochu i niesie, niesie aż do lasu, pędzi
po piasku drogi i bije weń piętami, ryje nosem  wreszcie wywraca wielkiego
kozła, aż kurz słupami podobnymi do trąb skacze ku niebu. Wychodzę na brzeg
lasu. Tam sośniaki już wyją. Najgłośniej ze wszystkich drzew płaczą w wietrze 
sośniaki właśnie. Są to młodzieńcy chorujący na Weltschmerz *.
Fury naładowane grochem pędzą szybko, aby umknąć przed deszczem. Uciekam i ja,
pozostawiając ::a sobą machający na gwałt skrzydłami wiatrak, psy, którym kottu-
niaste ogony rozwiewa wiatr, kury z powagą prezesówien spacerujące po piasku
przed dworkiem pana rządcy, przeskakuję przez płot i jestem w cienistych
uliczkach, gdzie brunatne śliwki skłaniają nad głowę moją wielkie swe kiście.
Zaczyna mżyć drobny deszczyk, chmury okryły niebo, wicher dmie i w czarnym mroku
burzy uderza tylko co chwila folwarczny dzwonek zawieszony na wysokim słupie 
uderza lękliwie, niby na trwogę...
SZULMIERZ, 1887
191
Noc teraz. Dopala mi się świeca. B. chodziła z godzinę koło dużego gazonu.
Wyszedłem na chwilkę, aby jej powiedzieć  dobranoc"... Gdybym tu był jeszcze z
miesiąc  kochalibyśmy się... przez cały ten miesiąc, a tak... będziem się
kochać jeszcze tylko do czwartku. Zawsze  szkoda ślicznych oczek B.! Przeczyła
kiedyś uparcie, że te oczy jej nie są wcale ładniejsze od gwiazd w ciemnej głębi
niebios, jak zapewniałem ją...
Ma mięciutkie ręce, białe i mikroskopijne. Nie broni też ich całować, tylko oczu
broni bardzo. W logice tych całusów było twierdzenie, że lepiej się całować w
usta.
Szkoda B.!
24 VIII (środa).
Jeszcze jeden jutrzejszy dzień... Państwo C. zaproponowali mi, aby jechać razem
z nimi  w piątek. Zostałem z ochotą.
Zwykłe moje chorobliwo-mazgajskie przywiązanie do miejsca, do łożyska, wzrosło
tą rażą do maksimum. Chciałbym o ile możności odwlec powitanie Warszawy. Tak mi
tu dobrze w ciszy, w oddychaniu świeżym powietrzem, w dobrej wsi!...
Pamiętam, że ilekroć zdarzało mi się być w Warszawie na Zjezdzie * lub w Alejach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates