WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wykładowe. A może balowe? Ich parkiet pamięta wszystkie możliwe taneczne kroki. W tej drugiej sali, tej
z wyjściem na taras i park, stoi ogromny kominek z lustrem. Rozpala się w nim raz w roku, w Zaduszki.
Potrafię wspiąć się po marmurowych kolumnach i stanąć przed lustrem, które jest tak wielkie, że odbija mnie
całą i jeszcze taras, i park, i salę. Zanim się dowiedziałam wszystkiego o lustrach, wiedziałam, że dzięki nim
można się dostać do innej części pałacu, tej, o której wszyscy zapomnieli. Są tam wąskie przejścia kute
w skale, krużganki i wysokie dziedzińce. Znalazłam tam ustawione niedbale kamienne rzezby. Rozumiem,
że musiały się tutaj znalezć. Na wygnaniu. Ich estetyka wydaje się nie do przyjęcia nawet najbardziej
dziwacznym miłośnikom sztuki  to grubo ciosane wizerunki pół ludzi, pół zwierząt. Pada na nie deszcz
i wymywa szczegóły.
Ponad ostatnimi piętrami, małymi i dusznymi, jest strych. Pamiętam schody, jakie tam prowadzą: najpierw
szerokie, z ozdobnymi tralkami i wyślizganymi poręczami, potem nagle skręcają w powietrzu i zmieniają się
w wąskie spróchniałe stopnie. Trzeba iść blisko ściany, przylgnąć do jej gładkiej powierzchni, żeby noga
nagle nie ugrzęzła w dziurze.
Strych jest ogromny. Drewnianą podłogę przykrywa kurz. Jego gruba warstwa pokrywa też wszystkie
obecne tu przedmioty, tak że te najmniejsze stają się nierozpoznawalnymi kupkami pyłu  mały wyschnięty
ogryzek jabłka zamienia się w puszyste symetryczne wybrzuszenie; leżący kij od szczotki tworzy
zaskakujÄ…cÄ… falÄ™ na powierzchni desek.
Na strychu można zabłądzić  jest zbyt wielki, żeby nauczyć się go na pamięć. Wiem, że w którymś kącie
leży stary materac, miejsce dawno zapomnianych niedozwolonych zabaw. Ale czyich, tego nie potrafię
sobie przypomnieć. Najbardziej jednak zdumiewającą tutaj rzeczą są okna w spadzistym stropie  nieduże,
umieszczone odrobinę za wysoko, tak że trzeba wspiąć się na palce, żeby przez nie wyjrzeć na zewnątrz.
Ale widok z nich jest niezwykły. Nie da się zapomnieć tego, co się zobaczyło. Okazuje się wtedy, jak wielki,
jak potężny jest pałac. Z okien strychu wszystko wydaje się maleńkie i nierzeczywiste  jak sztuczny świat
zbudowany specjalnie dla elektrycznej kolejki, jak budowle z lego, jak pejzażyki z disnejowskich kreskówek.
I widać tak wiele z tego świata  lasy, pola, rzeki i trakcje kolejowe, wielkie miasta i porty, pustynie
i autostrady. Właściwie  choć nie wiem, jak to możliwe  widać stąd krzywiznę kuli ziemskiej. Ten widok
zapiera dech; potem tęskni się za nim i myśli, żeby móc znowu wyrwać się z dołu i po niepewnych schodach
wejść na strych, stanąć wśród pasiastych smug słońca i znów podnieść się na palce i zobaczyć to, co jest
na zewnÄ…trz.
Powiedziałam Marcie, że każdy z nas ma dwa domy  jeden konkretny, umiejscowiony w czasie i w
przestrzeni; drugi  nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach.
I że w obu żyjemy równocześnie.
Dachy
W rodzinie Goetzenów był jeden profesor, prawdziwy profesor, który całe życie czytał książki, studiował,
podróżował i którego nie zajmowały ogrody. Nazywał się Jonas Gustaw Wolfgang Tschischwitz von
Goetzen. W ciągu swojego długiego życia (1862  1945) napisał wiele książek o historii religii, z których
najważniejszymi byÅ‚y Das Heilige. Über Schlesiens Mystik (1914) oraz Der Ursprung der Religion (1918).
W życiu miał dwie pasje: religię i dachy. Musiało być coś wspólnego w tych dwóch tematach, tak myślał,
musiały się jakoś dopełniać. Religią zainteresował się jako młody chłopiec, w czasie jednej
bożonarodzeniowej mszy w wiejskim kościele, gdzie na owalnym obrazie wokół Matki Boskiej unosili się
święci z atrybutami swoich męczeńskich śmierci. Dachy były pasją powstałą pózniej, podczas kolejnej
przebudowy pałacu, gdy trzeba było zmienić całe stare pokrycie i położyć nowoczesną dachówkę.
Cokolwiek miał robić Jonas Gustaw Wolfgang, zawsze musiało to być dokładne, pieczołowite i staranne.
Przeczytał więc wszystko o dachach, pokryciach, dachówkach i gontach. W przypływie rewolucyjnej odwagi,
jaką pachniał na początku wieku cały zeitgeist, zdecydował się na zmianę tradycyjnej karpiówki, zwanej
berlinkÄ…, na bardziej uniwersalnÄ…, w estetyce gotyckÄ…, nawiÄ…zujÄ…cÄ… do architektury Zachodu  jasnoceglastÄ…
 mniszkę . Odtąd Szlos był z powodu pokrycia dachu ewenementem na Zląsku. Przyjeżdżali go oglądać
bliżsi i dalsi sąsiedzi, księża i architekci. Szlos wyglądał jak burgundzki zamek, jak klasztory w Bawarii.
Gdziekolwiek Jonas Gustaw Wolfgang wyjeżdżał, jego oczy szukały dachów. Niby nieuważnie, powoli
przesuwały się z pociągów po górnych strefach mijanych miast, ale w gruncie rzeczy widziały każdy komin,
każdy spad. Dzięki rodzajom dachów Jonas orientował się, w jakiej części Europy się znalazł.
Studiował w Lozannie i Genewie. Poznał tam Freuda, Frazera i Durkheima. Ogromne wrażenie zrobił na
nim Rudolf Otto. Szwajcarskie dachy są jednymi z najpiękniejszych na świecie. Dachówki robią tam
z niezwykłej, wielokolorowej gliny i nie ma dachu, który byłby jednolity w kolorze. Płaszczyzny mienią się
odcieniami, zadziwiają tysiącem kolorów, jakie może przyjąć zwykła glina. Wyglądają jak patchworki.
W Szwajcarii trzeba zawsze brać pokoje na najwyższych piętrach hoteli i patrzeć z okien na te fascynujące
dachy. Dachówek nie układa się tak jak na Zląsku, w koronkę, ale w rybią łuskę, więc domy wyglądają jak
wielkie ryby odwrócone brzuchami do góry, wyrzucone na ląd z jakichś niewyobrażalnych mórz.
Potem, w Heidelbergu, zrobił doktorat z życia i pism legendarnej śląskiej świętej o imieniu Kummernis.
Wykładał także na uniwersytecie, a specjalizował się w sektach działających na Zląsku w okresie reformacji.
Zwłaszcza w Szwenkfeldystach i Nożownikach. Pisał o tym artykuły.
Dachy w Heidelbergu są typowo niemieckie  czerwone i stalowe. Strzeliste zwieńczenia kościołów mają
antracytowy kolor, który uspokaja oczy. Po wykładach szedł spacerem na zamek i patrzył z góry na miasto
szemrzące wieczorami od taniego studenckiego wina z jabłek i naukowych teorii.
Istnieje jakiś ulotny związek między religią ludzi a dachem domu. Pierwsze skojarzenie jest banalne  że to
najwyższa sfera. Nic z tego skojarzenia nie wynika. Chodzi o co innego. Jonas Gustaw Wolfgang wpadł na
to kiedyś, patrząc właśnie z tarasów heidelbergowskiego zamku na miasto  zarówno dach, jak i religia jest
ostatecznym zamknięciem, jest zwieńczeniem, które jednocześnie zamyka przestrzeń, oddziela ją od reszty
przestrzeni, od nieba, od wysokości i strzelistej nieskończoności świata. Dzięki religii można normalnie żyć
i nie przejmować się wszelką nieskończonością, która inaczej byłaby nie do zniesienia; a w domu schować
się bezpiecznie przed wiatrem, deszczem i radiacjami kosmosu. Chodzi tu o coś w rodzaju klapy, rozłożenia
parasola, ukrycia się, zasunięcia włazu, a więc oddzielenia się, umknięcia w bezpieczne, dobrze znajome,
umeblowane obszary.
Nożownicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates