WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Vera ma rację. Jako dorośli nie potrzebujemy ju\ bezwarunkowej miłości, nie
potrzebujemy jej równie\ od naszego terapeuty. Jest to dziecięca potrzeba, której ju\
nigdy pózniej nie mo\na zrealizować. Dorosły, który nie płakał nad jej brakiem w
dzieciństwie, bawi się iluzjami. Od terapeuty potrzebujemy uczciwości, szacunku,
zaufania, empatii, zrozumienia i umiejętności obejmowania uwagą, a tak\e radzenia
sobie z własnymi uczuciami, tak aby nas nimi nie obcią\ał. To właśnie mo\emy
otrzymać. Powinniśmy jednak mieć się na baczności przed kimś, kto obiecuje nas
kochać  bezwarunkowo . Vera odnalazła w ciągu trzech lat to, czego nie udało jej się
odkryć wcześniej, mimo trwających całe lata poszukiwań, a zawdzięcza to swemu
pragnieniu odkrycia prawdy i odrzuceniu dotychczasowych kłamstw. Doświadczenia
z własnym ciałem wspierały ją na drodze.
Maja, 38 lat, przyszła do mnie kilka tygodni po narodzinach swego trzeciego
dziecka i opowiedziała, jak wolna i pełna \ycia czuje się z niemowlęciem. Było to
całkiem inne doświadczenie ni\ to, które prze\ywała przy poprzednich dwojgu
dzieciach. Wówczas czuła się nieustannie przecią\ona, uwięziona,  wykorzystywana
przez dziecko. Buntowała się przeciwko jego naturalnym potrzebom, doświadczając
przy tym siebie jako złej  i jak w depresji  oddzielonej od siebie. Podejrzewała, \e
mógł to być bunt przeciwko roszczeniom jej matki, który ujawniał się jedynie wobec
własnych dzieci. Ale teraz niczego ju\ takiego nie ma. Miłość, o którą tak kiedyś
zabiegała u matki, przypłynęła do niej całkiem samoistnie i teraz mo\e cieszyć się
swoją jednością z dzieckiem i z sobą samą
 Byłam perłą w koronie mojej matki. Mawiała zawsze: na Mai mo\na polegać, ona
wszystko zrobi jak nale\y. I rzeczywiście to robiłam, wychowywałam jej młodsze dzieci, aby
mogła zajmować się swoją karierą zawodową. A ona stawała się coraz bardziej sławna, ale
nigdy nie widziałam jej szczęśliwej. Jak\e często tęskniłam za nią wieczorami: maluchy
płakały, pocieszałam je, lecz sama nigdy nie płakałam. Komu potrzebne jest płaczliwe
dziecko?  Miłość mojej matki mogłam zdobyć jedynie będąc pracowitą, wyrozumiałą,
opanowaną, nigdy niekrytykującą jej postępowania, niepokazującą po sobie, jak bardzo za
nią tęsknię, albowiem to wszystko mogłoby ograniczyć jej wolność, o którą tak walczyła. A
wówczas odwróciłaby się ode mnie. Nikomu nie przyszłoby na myśl, \e ta pracowita,
spokojna, pogodna Maja była straszliwie samotna i cierpiąca. Có\ mi pozostało oprócz dumy
z matki i pomagania jej?
Perły w koronie matki muszą być tym większe, im głębsza jest pustka w jej sercu. Moja
matka potrzebowała pereł, cała bowiem jej aktywność słu\yła właściwie tłumieniu czegoś w
sobie, być mo\e jakiejś tęsknoty, nie wiem& Być mo\e, gdyby miała więcej szczęścia,
odkryłaby, co to znaczy być matką nie tylko w biologicznym sensie. Pozornie bardzo się
starała i była taka obowiązkowa. Ale radość spontanicznej miłości nigdy nie stała się jej
udziałem.
I jak się to wszystko powtórzyło z tymi perłami! Ile\ ponurych godzin moje dziecko
spędziło z gosposią po to, bym mogła zrobić dyplom, który tylko jeszcze bardziej oddzielił
mnie od samej siebie i od niego. Jak często je opuszczałam, nie widząc, \e bardzo je
krzywdzę, poniewa\ nigdy nie wolno mi było doświadczyć mego własnego opuszczenia!
28
Dopiero teraz zaczynam przeczuwać, czym mo\e być macierzyństwo bez korony, bez pereł,
bez nimbu świętości.
W pewnym niemieckim czasopiśmie kobiecym, które w latach siedemdziesiątych
próbowało ujawnić zakazane prawdy, znajdujemy list czytelniczki, która całkowicie
otwarcie przedstawia tragiczną historię swego macierzyństwa. Kończy następującymi
zdaniami:
A potem to całe karmienie piersią! Niemowlę zostało nieprawidłowo przystawione i
natychmiast pogryzło mi brodawki. Bo\e, jakie to było nieprzyjemne, a za dwie godziny
przyniosą je znowu; jeszcze tylko godzina& jeszcze chwila& A kiedy ju\ było przy mnie i
ssało, płakałam i klęłam. To było takie okropne, \e nie mogłam nic jeść i dostawałam
gorączki. Pozwolono mi je wtedy odstawić od piersi i natychmiast poczułam się lepiej. Jakoś
długo nie mogłam odnalezć w sobie uczuć matczynych. Nie miałabym nic przeciwko temu,
aby dziecko umarło. A wszyscy oczekiwali, \e będę teraz szczęśliwa. Przyjaciółka, do której
zrozpaczona zadzwoniłam, powiedziała, \e miłość do dziecka przychodzi z czasem, kiedy
człowiek przez cały czas się nim zajmuje, gdy ono zawsze jest blisko. To te\ nie jest tak.
Sympatię do niego poczułam dopiero wówczas, kiedy znowu mogłam pójść do pracy, a po
powrocie do domu czekało na mnie, jako coś w rodzaju rozrywki czy zabawki. Ale szczerze
mówiąc, pies byłby równie dobry. Teraz, kiedy powoli staje się większy i widzę, \e mogę go
wychować, \e jest do mnie przywiązany i tak dobrze go znam, stopniowo nawiązuje się
pomiędzy nami czuła więz i cieszę się, \e istnieje. (Podkreślenia moje, A.M.) Opisałam wam
to wszystko, gdy\ moim zdaniem, trzeba wreszcie powiedzieć o tym, \e nie istnieje coś
takiego, jak instynkt macierzyński czy matczyna miłość. (por.  Emma , lipiec 1977).
Zgodnie z naturą problemu, autorka listu nie potrafiła wejrzeć w głąb tragicznej
historii, rozgrywającej się pomiędzy nią a dzieckiem, gdy\ to jej własne, niedostępne
emocjonalnie dzieciństwo le\ało u podstaw całej sytuacji. Dlatego te\ jej pełne
pesymizmu stwierdzenia są nieadekwatne. W rzeczywistości istnieje coś takiego jak
 instynkt macierzyński i  matczyna miłość . Mo\emy zaobserwować je u zwierząt [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates