WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obudził się i zaczął płakać.
- Uspokój się, synku. - Cyprek natychmiast był przy nim. Ada znów pobiegła do
łazienki. Była zielona. Chyba wymiotowała. Co się z nią dzieje?
- Położę cię spać, Patryku. Pomóż mi, Lino - zwrócił się do mnie, nie zmieszany
sytuacjÄ….
- Przepraszam, ja nie chciałam zdenerwować Ady - tłumaczyłam się. - Może trzeba
jej pomóc? Chyba zle się czuje.
- Daj spokój, ma swoje humory. Trzeba dać jej czas na powrót do formy. Jest
zmęczona podróżą, no i wczorajszym pijaństwem. Wiesz co, Lino, najlepiej będzie,
jak pójdziemy spać. Do jutra wszystko będzie dobrze. Dobranoc. - Wyszedł,
starannie zamykajÄ…c drzwi.
Byłam głodna, ale wstydziłam się upomnieć o kolację. Na szczęście znalazłam
kawałek orzechowej czekolady. Położyłam się w wytwornym łożu, na atłasach i
koronkach. W głowie kręciło mi się od długiej jazdy samochodem.
Zasnęłam natychmiast. Kiedy obudziłam się, przez długą chwilę nie mogłam sobie
przypomnieć, gdzie jestem? Bladoróżowe, prześwietlone słońcem zasłony wydymał
lekki powiew wiatru. Było ciepło. Wyciągnęłam rękę po zegarek. Siódma. No, to
idę się wykąpać.
Pod drzwiami łazienki przystanęłam nagle. Usłyszałam płacz. To Ada! Dlaczego, na
litość boską? Dlaczego ktoś taki wspaniały jak Ada płacze wczesnym rankiem w
wytwornej różowej łazience hotelu Gellert w Budapeszcie?
Przecież nie dlatego, że Cyprek i ja staliśmy wczoraj blisko siebie przy oknie.
Nie! Niemożliwe. Ale muszę uważać, aby już nigdy nie być tak blisko Cyprka. Nie
chcę jej sprawiać przykrości. Wycofałam się na palcach do sypialni. Otworzyłam
drzwi balkonowe. Wpadło świeże, pachnące
91
wilgocią rzeki powietrze. Mgła unosiła się nad wodą. Zrodkiem nurtu sunął biały
statek spacerowy.
Jaki spokój! Jak ładnie! Wspomnienie Ady, płaczącej w łazience, było dysonansem
tego ranka. Co mam zrobić? Muszę udawać, że nic nie słyszałam, nic nie widziałam.
To nie moja sprawa. Ale boję się. Boże! Spraw, aby to nie było nic złego.
Starałam się uspokoić myśli. Pewnie pokłócili się z Cypr-kiem. Albo zle się
czuje po tym krakowskim pijaństwie. Patryk otworzył oczy i zaraz zarzucił mnie
pytaniami:
- Czy to miasto jest duże? Gdzie dziś pójdziemy? Czy wiesz, jak się nazywa
rzeka?
Odpowiadałam mu, ale cały czas myślałam o Adzie.
Kiedy spotkaliśmy się wszyscy przy śniadaniu, była ożywiona. Zlicznie i młodo
wyglądała w spodniach, jasnej bluzce, z przepaską we włosach. Jadła mało.
Prowadziła miłą rozmowę z mężem i synkiem, jakby nic się nie stało. Spoglądała
na mnie z promiennym uśmiechem, a ja... ja czułam się głupio. Jakbym była winna
i jakbym uzyskała przebaczenie.
Cyprek układał program dnia:
- Mamy tylko godzinę na Budapeszt. Przykro mi, ale jeśli jutro wieczorem mamy
być na miejscu, w Rovinju, to nie możemy zatrzymać się tu dłużej.
- A ja myślałam, że pokażę Linie i Patrykowi Wyspę Małgorzaty - wyznała Ada.
- Co to jest  Wyspa Małgorzaty"? - spytał Patryk.
- Baseny kąpielowe ze sztuczną falą i ciepłą wodą, park i wspaniałe lody w
restauracji Grand Hotelu.
- Niestety, nie mamy czasu - Cyprek był nieubłagany.
- Nasz przyjaciel Duśan czeka na nas jutro. A następnego dnia rusza na swój
urlop do Włoch, wiesz przecież. Nie możemy się spóznić.
- No, to lepiej jedzmy od razu - przerwała mu Ada. Była zła.
- Ale mogę was zabrać na lody. Chcecie? Na pociechę.
- Cyprek uśmiechnął się. - Co ty na to, Lino?
- Wybieram to, co większość.
- Ja chcę na lody pistacjowe! - zawołał Patryk.
92
Wyruszyliśmy natychmiast. W małej kawiarence zjedliśmy pyszne lody i już po
godzinie siedzieliśmy w samochodzie. Pędziliśmy ku granicy.
Droga wiodła wzdłuż jeziora Balaton. Zmieszne to węgierskie morze - długie i tak
szczelnie obudowane domami, że z drogi niewiele widać, tylko czasem błyśnie to
niebies-kość wody, to biel żagla...
Po kilku godzinach jazdy znalezliśmy się na granicy. Odprawa celna była sprawna,
kolejka niewielka.
Równinne tereny Słowenii początkowo przypominały płaszczyzny Węgier, ale już
wkrótce pojawiły się porośnięte lasem góry. Droga wspinała się serpentyną wyżej
i wyżej, pozostawiając w dolinie małe miasteczka, czerwone dachy domów i wieże
kościołów.
- Jak tu spokojnie! Przyznam, że bałam się jakichś śladów wojny - odezwała się
Ada.
- Kochanie, wojna była wiele kilometrów stąd. Ale myślę, że ludzie tutaj boją
się jej, choć na zewnątrz wszystko wydaje się takie jak dawniej... Jechałem tędy
wiele lat temu na skuterze, z małą przyczepą, w której miałem namiot, śpiwór i
całe kawalerskie gospodarstwo - Cyprek wspominał z nutą rozrzewnienia w głosie.
- Sam wybrałeś się w taką podróż? - spytałam zaciekawiona.
- Miał jechać kolega ze studiów, ale się rozmyślił w ostatniej chwili. To co
było robić? Ruszyłem sam. Pózniej, nad morzem, spotkałem znajomych z Krakowa i
było bardzo fajnie.
- Słuchajcie, dosyć tych wspomnień. - Ada znów nie miała humoru. - Chciałabym
wyjść, rozprostować kości.
- Ja też, ja też! - krzyczał Patryk. Zatrzymaliśmy się na małym wybetonowanym
miejscu
postojowym, tuż przy szosie. Wyszliśmy z samochodu i zbliżyliśmy się do krawędzi
urwistego uskoku. Ada chwyciła Patryka za rękę. Pod nami była przepaść. Nitka
drogi wiła się w dół, aby po drugiej stronie doliny wspiąć się znowu.
- Ależ piękna ta Słowenia! W dole tyle zieleni i kwiatów,
93
a na horyzoncie szczyty jak w Alpach - ożywiła się na moment Ada.
- Bo to są Alpy, kochanie, Alpy Kamnickie - objaśnił Cyprek.
- Wszystko mi jedno, interesuje mnie tylko, kiedy znajdziemy jakiÅ› przyzwoity
nocleg. Nie zdążymy dziś do Ljubl-jany, prawda?
- Nie zdążymy, ale zatrzymamy się gdzieś po drodze. Ruszajmy, aby zdążyć przed
nocą - popędzał nas Cyprek.
Po godzinie jazdy wąskimi serpentynami dotarliśmy na szczyt, oglądany z [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates