[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przysporzyły mi zarówno przeciwników, jak i zwolenników. Ostatnio nie mam zbyt wiele pracy. Sporo piszę, koncentrując się na tematach, które wydają mi się interesujące. Od czasu do czasu pojawia się jakaś sprawa, która szczególnie mnie zajmuje. Taka, którą chciałbym dokładniej zbadać. Ale zdaje się, że panią nudzę. - Ależ wręcz przeciwnie - zaprotestowała panna Marple. - Słuchając pana mam nadzieję, że wreszcie dowiem się tego, czego nie powiedział mi pan Rafiel. Poprosił mnie, abym zajęła się pewną sprawą, nie wyjaśniając, o co mu dokładnie chodzi. Przedstawił mi propozycję, a potem kazał działać całkowicie po omacku. Jego postępowanie wydało mi się zupełnie bezsensowne. - Przyjęła pani jednak propozycję? - Tak. Ale... będę z panem szczera. Wiąże się z tym nagroda pieniężna. - Która nie zaważyła jednak na pani decyzji? Panna Marple milczała przez chwilę, a potem powiedziała cicho: - Zapewne trudno panu będzie w to uwierzyć, ale odpowiedz brzmi "nie". - Nie jestem wcale zdziwiony. Sprawa po prostu panią zaintrygowała, prawda? - Tak. Zaintrygowała mnie. Nie znałam pana Rafiela zbyt dobrze. Poznaliśmy się przypadkowo, ale widywaliśmy się dosyć często przez kilka tygodni. Podczas pobytu w Indiach Zachodnich. Przypuszczam, że słyszał pan o tym. - Wiem, że tam właśnie Rafiel panią poznał i tam razem z panią współpracował. Panna Marple spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Czyżby panu o tym mówił? - potrząsnęła głową. - Tak, mówił mi - odparł Wanstead. - Uważał, że ma pani niezwykły dar do rozwiązywania zagadek kryminalnych. Panna Marple spojrzała na niego, unosząc brwi. - I nie wydaje się to panu nieprawdopodobne? - zapytała. - Nie dziwi to pana? - Rzadko się czemuś dziwię - wyjaśnił profesor. - Rafiel był bardzo bystry i umiał właściwie oceniać ludzi. Jego zdaniem, pani także to potrafi. - Nie powiedziałabym tego - stwierdziła panna Marple. - Niektórzy ludzie przypominają mi tylko inne, znane wcześniej osoby i na tej podstawie mogę czasami przewidzieć ich zachowanie. Jeżeli jednak sądzi pan, że wiem, co tutaj robię, to się pan myli. - Raczej przypadkowo, niż według jakiegoś planu, znalezliśmy się w tym wyjątkowo odpowiednim do rozmowy miejscu - powiedział. - Nie wydaje się możliwe, aby ktoś nas obserwował lub podsłuchiwał. W pobliżu nie ma żadnych drzwi, okien ani balkonów. Możemy więc swobodnie porozmawiać. - Tak, to dobra okazja - odrzekła. - Muszę jednak od razu wyjaśnić, że nie mam pojęcia, na czym polega moje zadanie i co powinnam robić. Nie wiem, dlaczego pan Rafiel tak to zaplanował. - Ja się chyba domyślam. Chciał, aby poznała pani pewne fakty sama, bez żadnych uprzedzeń i sugestii z czyjejkolwiek strony. - A więc pan także nie zamierza mi niczego wyjaśniać? - Panna Marple była zirytowana. - Naprawdę istnieją jakieś granice! - Tak. Zgadzam się z panią - profesor uśmiechnął się niespodziewanie. - Musimy przekroczyć niektóre z tych granic. Podam pani kilka informacji, dzięki którym zrozumie pani pewne sprawy. - Raczej wątpię - odrzekła. - Będzie to zapewne kilka kolejnych zagadkowych wskazówek. A wskazówki to nie to samo co informacje. - W takim razie... - zaczął Wanstead i przerwał. - Na litość boską! Niech pan mówi! - zawołała panna Marple. ROZDZIAA DWUNASTY NARADA Spróbuję krótko, bez zagłębiania się w szczegóły, opowiedzieć, w jaki sposób zetknąłem się z tą sprawą. Od czasu do czasu pracuję dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych jako tajny doradca. Współpracuję także z różnymi zakładami, które zajmują się organizacją utrzymania dla kryminalistów skazanych za rozmaite przestępstwa. Przebywają oni w miejscach odosobnienia przez ściśle określony czas, w zależności od ich wieku. Jeżeli są bardzo młodzi, kieruje się ich do specjalnie wyznaczonych zakładów. Na pewno rozumie pani, o czym mówię. - Tak, oczywiście. - Zazwyczaj wzywają mnie niedługo po dokonaniu przestępstwa, aby zasięgnąć rady w sprawie traktowania winnego i ewentualnych prognoz na przyszłość. To nieistotne dla naszej sprawy, dlatego nie będę pani dokładnie wyjaśniał. Czasami kierownik zakładu prosi mnie o konsultacje dotyczące jakiegoś szczególnego przypadku. W tej sprawie zostałem wezwany za pośrednictwem ministerstwa. Pojechałem na spotkanie z kierownikiem, a właściwie naczelnikiem, który jest odpowiedzialny za więzniów, czy jak pani woli, pacjentów. Okazało się, że to mój kolega. Znaliśmy się od dawna, jednak nie łączyły nas żadne zażyłe stosunki. Stawiłem się na oficjalne wezwanie, a on przedstawił mi swój problem. - Sprawa dotyczyła jednego z pacjentów, co do którego miał pewne wątpliwości. Chodziło o człowieka, który trafił do zakładu jako bardzo młody chłopak. Od tego czasu upłynęło już kilka lat, zmienił się też naczelnik. Mój znajomy nie pracował tam w momencie przyjęcia chłopca. Kiedy zwrócił na niego uwagę, bardzo się w tę sprawę zaangażował. Nie był wybitnym znawcą ludzkich charakterów, ale miał za sobą wiele lat doświadczeń, bo długo pracował wśród pacjentów i więzniów. Ten chłopak zawsze zle się prowadził. Aobuz, młody bandyta, człowiek o ograniczonej odpowiedzialności. Różnie można by go nazwać. Niektóre określenia są właściwsze, inne zupełnie mylące. W każdym razie nieustannie popadał w konflikt z prawem. Należał do gangów, był oskarżony o pobicia, kradzieże, defraudacje i oszustwa. Syn, który doprowadziłby do rozpaczy każdego ojca, - Ach, teraz rozumiem - powiedziała panna Marple. - Co pani rozumie? - Domyślam się, że mówi pan o synu Rafiela. - Tak, zgadza się. Mówię właśnie o nim. Co pani o nim wie? - Niewiele - odparła. - Dokładnie wczoraj usłyszałam, że pan Rafiel miał syna, który delikatnie mówiąc, przysparzał ojcu wielu zmartwień. Chłopak z przeszłością kryminalną. Tylko tyle o nim wiem. Czy to jego jedyny syn? - Tak, jedyny. Rafiel miał jeszcze dwie córki. Jedna z nich zmarła w wieku czternastu lat, starsza wyszła szczęśliwie za mąż, ale nie miała dzieci. - To musiało być dla niego przykre. - Możliwe - przyznał Wanstead. - Trudno powiedzieć. Jego żona zmarła młodo i sądzę, że właśnie jej śmierć najbardziej go dotknęła, chociaż nigdy tego nie okazywał. Nie wiem, jak bardzo troszczył się o dzieci. Zabezpieczył je finansowo i zrobił dla nich, co mógł. Pomagał synowi, ale nie wiadomo, co naprawdę czuł. Niełatwo się tego domyślić, ponieważ nie ujawniał swoich uczuć. Moim zdaniem, przez całe życie koncentrował się na zarabianiu pieniędzy. Interesowało go nie tyle samo ich posiadanie, ile proces zdobywania i pomnażania pieniędzy wszelkimi możliwymi, nawet zaskakującymi sposobami. Uwielbiał to i oddawał się swojemu zajęciu bez reszty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|