|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
często lądować w twoim gabinecie! - Ale przecież poszło ci dobrze, prawda? Moglibyśmy założyć świetną RS 75 spółkę; ty zajmowałabyś się gośćmi, a ja...zbijałbym majątek na turystach, jak to powiedziałaś. Co ty na to? Jego oczy patrzyły na nią z ciepłą złośliwością, Lucy dostrzegła w nich jednak jeszcze coś... - Och, nie przypominaj mi o tym! - zawołała, usiłując zmienić temat. - Choć kto wie, czy na to nie zasłużyłeś, próbując się ze mnie naśmiewać w obecności tylu osób! - Ale w końcu to ty wygrałaś, nie pamiętasz? - Zeskoczył z biurka, okrążył je i zbliżył się do niej, po czym spojrzał jej w oczy i zniżył głos: - Od tego dnia myślę o tobie dzień i noc. Ciągle widzę twoją twarz, słyszę twój głos i angielskie słowa. Jesteś taka piękna, że... Stało się to bardzo szybko i naturalnie. Gdy położył rękę na jej ramieniu, nakryła ją swoją, po czym nie wiedzieć jak jedno zaczęło tulić się do drugiego. Lucy poczuła jego wargi na włosach, potem na policzku, wreszcie na ustach. Obejmowali się i całowali, czując gwałtowny przypływ uczucia, zapominając o wszystkim. Gdy Pino się odsunął, by zaczerpnąć oddechu, Lucy westchnęła z uśmiechem. Czuła, że jej serce bije w takim samym rytmie jak Pina, on zaś wyszeptał mieszaniną angielszczyzny i włoskiego: - Nie miałem zamiaru... Twój chory ojciec... Nie chciałem wykorzystywać sytuacji... Te przeprosiny wzruszyły Lucy jeszcze bardziej, wywołując w niej bezbrzeżną radość. Ponownie ogarnęło ją uczucie powrotu do domu, spełnionego przeznaczenia, takie samo jak wtedy, kiedy stała w ramionach tego człowieka pod szpitalem Al Mare wieczorem tego samego dnia, w którym się poznali, i takie samo jak wtedy, kiedy wśród tancerzy na placu Zwiętego Marka powiedział jej, że jest bezpieczna. Tak, z tym człowiekiem u boku stawi czoło każdemu wyzwaniu, poradzi sobie ze wszystkimi trudnościami. Przestała już myśleć o tym, że postanowiła trzymać się od niego z daleka. Tak jej było dobrze, tak błogo... A jednak to ona pierwsza usłyszała kroki zbliżające się do gabinetu oraz głosy mężczyzny i kobiety. Odepchnęła go lekko od siebie i szepnęła: - Pino, uważaj! Odwrócił się w stronę drzwi i ujrzał starszą wersję kobiety, którą przed chwilą trzymał w ramionach: podobny owal twarzy, ten sam kolor oczu, podobny głos. O mio Dio! - pomyślał. Wcale nie trzeba mi jej przedstawiać. RS 76 Za kobietą stał Aubrey Portwood i patrzył na nich kamiennym wzrokiem. - Witaj, mamo! - Lucy podniosła do góry głowę i poprawiła fartuch. - To jest doktor Giuseppe Ponti, który wczoraj wieczorem tak bardzo nam pomógł. Pino skłonił się lekko, lady Philippa zaś obdarzyła go wyniosłym spojrzeniem. - Przyszłam spytać, czy zjesz z nami kolację w hotelu. Kiedy możesz być gotowa? - Dziękuję, mamo, ale dziś nie mam czasu - odparła łagodnym tonem - a ty na pewno powinnaś pójść wcześnie spać. Może się umówimy na jutro, dobrze? - Ale jutro Aubrey leci do Londynu! - zaprotestowała lady Philippa. - Przykro mi, ale mam tu pod opieką chorych. Lady Philippa podniosła do góry brwi, lecz słysząc stanowczość w głosie Lucy, postanowiła nie tracić twarzy z powodu czegoś tak trywialnego jak kłótnia. - Trudno - oznajmiła chłodno. - Porozmawiamy pózniej. Ujęła Aubreya pod ramię, odwróciła się i wyszła z gabinetu bez słowa pożegnania. Lucy spojrzała na Pina zmieszana.- Przepraszam, Pino. Nie wyszło to dobrze. - Szkoda, Lucia - powiedział. - To chyba moja wina - wtrąciła szybko, czując lekkie zażenowanie z powodu przykrego końca ich chwili bliskości. Dlaczego matka musiała tu przyjść właśnie teraz?! - Rodzina to śmieszna rzecz, prawda? - zauważyła, usiłując zatuszować panujące między nimi napięcie. - Maria opowiadała mi dzisiaj o twojej rodzinie. Przykro mi z powodu twojej matki. - Tak... To była dobra kobieta, która dużo w życiu wycierpiała. Lucy wyczuła w jego głosie głęboki smutek. Chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej, poznała tajemnicę tego człowieka, który w tak dziwny sposób wtargnął w jej życie i przewrócił je do góry nogami. Robiło się jednak pózno i musiała zająć się pacjentami. - Muszę iść, Pino - rzekła i dodała z uśmiechem: - Lepiej ci oddam ten fartuch. I nie zapomnij mi powiedzieć, co z tym młodym człowiekiem, którego przyjęłam. Opuszczała gabinet z uczuciem skrytej radości, bo przed chwilą właśnie RS 77 uświadomiła sobie, że ma już za sobą cierpienia spowodowane przez Davida. Rozświetla ją płomień nowej miłości... Dni szybko mijały i nadszedł kwiecień, który był tu tak ciepły jak czerwiec w Anglii. Sir Peter szybko odzyskiwał zdrowie i pod koniec
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|