Wątki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Mogłabyś, złotko, gdyby był w domu. Niestety, cała
czwórka niedawno wyszła.
- Cała czwórka? - zaniepokoiła się Kristine.
- Zgadza się: państwo Franklin, pan Bronstad i siostra
pana Franklina, Heidi. Pewnie nie wrócą przed północą, bo są
na przyjęciu u sąsiada.
Heidi... Oczyma wyobrazni Kristine zobaczyła zadbaną
brunetkę, uroczą, inteligentną i bogatą.
- W takim razie przyjdę jutro rano - wymamrotała,
wycofując się.
- Powiedz, jak się nazywasz, to przekażę panu
Bronstadowi. że pytałaś o niego. Albo nie, lepiej wejdz,
zaczekasz na niego. Oglądamy z Jackiem teleturnieje, będzie
nam miło. Lepiej, żebyś nie plątała się sama po nocy.
Kristine cofnęła się jeszcze o krok i o mały włos nie
nadepnęła jednego z psów, który z miną konesera obwąchiwał
jej buty.
- Och, nie, nie chcę sprawiać kłopotu. Dziękuję. - Na jej
twarzy na chwilę zagościł wymuszony uśmiech. - Przyjdę
jutro.
Albo i nie, westchnęła w myśli.
- Poczekaj, Jack podwiezie cię do miasta. Jest już ciemno,
nie powinnaś iść sama szosą.
- Nic mi się nie stanie, naprawdę - zapewniła. - Dziękuję,
bardzo mi pani pomogła. Do widzenia.
Szybkim krokiem doszła do furtki i skręciła w prawo. W
okolicy skrzyżowania zauważyła kępę drzew nad
strumieniem. Postanowiła tam spędzić noc, a rano wrócić do
Nowego Jorku.
Lars był na przyjęciu Z inną kobietą.
W oczach Kristine zakręciły się łzy. Nie miało znaczenia,
iż miał święte prawo spotykać się z inną kobietą po tym, jak
go potraktowała. Dręczona niepowstrzymanym odruchem
zazdrości, Kristine przyśpieszyła kroku. Obawiała się, że Lars
i piękna Heidi - bo przecież musi być piękna! - mogą
wcześniej wrócić i zastać ją pod domem. Nie zniosłaby
widoku tego mężczyzny z inną kobietą.
W pobliżu drzew nie było żadnych domów. Dokoła
szumiało zboże, gdzieś niedaleko szemrał strumień. Chcąc
mieć pewność, że nie będzie widoczna z drogi, Kristine
przeskoczyła rów i weszła między drzewa. Dopiero wtedy
zrzuciła plecak na ziemię i wyciągnęła latarkę.
Była zbyt zmęczona, by rozstawiać namiot. Zadarta
głowę. Gwiazdy, migocące na pogodnym niebie, nie wróżyły
rychłego pogorszenia pogody. Napompowała materac,
rozwinęła śpiwór i nie rozbierając się wskoczyła do środka.
Zasłuchana w szelest liści i kumkanie żab w
ciemnościach, Kristine rozmyślała nad sensem miłości.
Zwiadomość, że Lars jednak jej nie kocha, zdawała się
potwierdzać najbardziej pesymistyczne poglądy. Bez względu
na to, co mówili Margrethe, Jakob czy Harald, miłość jest
równie zmienna jak przypływy i odpływy, równie niestała, jak
wiatr. Róże nie kwitną ciągle, ich płatki więdną i opadają.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak beznadziejnie samotna. Azy
ciekły jej po policzkach i wsiąkały w śpiwór. Była tak
wyczerpana, że nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Niedzwiedz podchodził coraz bliżej. Małe, czarne oczka
wpatrywały się w znieruchomiałą ofiarę. Półotwarty pysk
odsłaniał pożółkłe kły. Wilgotny, czarny nos węszył coraz
bliżej, niemal dotykając jej gardła.
Kristine, zlana potem, poderwała się, odpychając od siebie
czarny, obwąchujący ją pysk.
Labrador stracił równowagę i przysiadł niezgrabnie na
zadzie. Czarne futro zlewało się z mrokami nocy. Z oddali
dobiegło znajome wołanie:
- Kristine, to ty?
Niepewna, co jest snem, a co jawą. Kristine mocniej
otuliła się śpiworem. Chrzęst żwiru pod stopami stawał się
coraz bliższy. Wreszcie z ciemności wyłoniła się męska postać
w towarzystwie drugiego z psów. Mocne światło latarki
wystrzeliło z mroku.
- Odejdz!
- Kristine! Boże, jak dobrze, że cię znalazłem!
Lars padł obok niej na kolana, puścił latarkę i chciał ją
chwycić w ramiona. Odepchnęła go.
- Nie prosiłam, byś mnie szukał. Nie powinnam tu
przyjeżdżać - wyrzuciła z siebie. - Wracaj do Franklinów i
zapomnij, że mnie spotkałeś!
Wątłe światło leżącej w trawie latarki wystarczyło, by
zobaczyła, że Lars patrzy na nią jak na kogoś, kto kompletnie
postradał zmysły.
- Skoro nie chciałaś się ze mną zobaczyć, co w takim
razie robisz w Catskills? Przecież zostawiłem cię w Fjaerland!
- Myślałam, że cię kocham, więc przyjechałam, aby ci o
tym powiedzieć. Tymczasem dowiedziałam się, że już
pocieszyłeś się inną - wyjaśniła. - Jak widzisz, od początku
miałam rację - miłość przemija!
- Co to znaczy: myślałaś, że mnie kochasz? Albo kochasz,
albo nie, zdecyduj się. Miłość to nie kurek, który można
zakręcać i odkręcać według własnego widzimisię.
- No pewnie, że nie! Wiec jakim cudem udało ci się tak
szybko mnie zapomnieć. Larsie Bronstad?
- Wcale cię nie zapomniałem! - ryknął, zdesperowany.
- Nie wrzeszcz!
- Będę, jeśli dzięki temu przywołam cię do porządku -
odparł z irytacją. - Kochałem cię wczoraj, Kristine Kleiven,
kocham cię dzisiaj i będę kochał jutro. Szczerze mówiąc,
jestem przekonany, iż moim przeznaczeniem jest kochać cię
do końca moich dni. Jakim więc prawem mnie oskarżasz o
coś, czego nic zrobiłem?
- Wczoraj poszedłeś na przyjęcie z Heidi. Tylko nie
próbuj zaprzeczać.
- To było dzisiaj - poprawił. - Jest dokładnie za piętnaście
dwunasta. Wróciłem wcześniej, bo nie miałem ochoty na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl