[ Pobierz całość w formacie PDF ]
materiały, które trzeba było sprowadzić z odległych krain. Ale artysta nie musiał mieć pojęcia o ekonomii. Nie było też potrzeby informować go, jak bardzo budowa pałacu i ogrodów nadwerężyła królewski skarb. - A teraz, gdy praca już ukończona, czego pragniesz? - Jeśli Wasza Wysokość pozwoli, pragnąłbym wrócić do Ishfahanu, by móc ujrzeć znowu moich pobratymców. Kalidasa oczekiwał takiej właśnie odpowiedzi i szczerze pożałował decyzji, którą musiał teraz podjąć. Jednak daleka była droga do Persji i wielu było innych władców gotowych za wszelką cenę pojmać tego, kto stworzył Yakkagalę. A boginie na zachodniej ścianie muszą pozostać na zawsze jedynymi takimi na całym świecie. - Z tym jest pewien problem - powiedział obojętnie Kalidasa i Firdaz pobladł jeszcze bardziej, garbiąc ramiona. Król nie musiał niczego wyjaśniać, oto jeden artysta rozmawiał teraz z drugim. - Pomogłeś mi zostać bogiem. Ta wieść dotrze rychło do wielu innych krajów. Gdy tylko przestanę cię chronić, zaraz pojawią się inni, którzy zażądają od ciebie tego samego. Artysta milczał przez chwilę. Słychać było jedynie szum wiatru pojękującego w spotkaniu z niespodziewaną przeszkodą, jaką stanowiła skała. Gdy Firdaz znów się odezwał, uczynił to ledwie słyszalnym szeptem. - Czy zatem nie będzie mi dozwolone odejść? - Możesz odejść wraz z bogactwem, które wystarczy ci na resztę życia. Ale pod warunkiem, że nigdy już nie podejmiesz żadnej pracy. Za żadną cenę. - Gotów jestem to obiecać - odparł aż nazbyt gorliwie Firdaz. Kalidasa pokręcił ze smutkiem głową. - Nauczyłem się nie ufać słowom artystów, szczególnie gdy wymykają się spod mojej władzy. Zatem będę musiał ułatwić ci dotrzymanie obietnicy. Ku zdumieniu Kalidasy, Firdaz jakby przestał się wahać. Uspokoił się, najwidoczniej podejmując ostatecznie niełatwą decyzję. - Rozumiem - powiedział prostując się. Następnie odwrócił się plecami do króla, traktując nagle Jego Wysokość jak powietrze, i spojrzał wprost w zachodzące słońce. Kalidasa wiedział, że słońce było dla Persów istotą boską. Bez wątpienia te słowa, które Firdaz mamrotał z cicha, musiały być jakąś modlitwą w jego mowie. Cóż, zdarza się, że ludzie czczą gorszych bogów. Artysta wpatrywał się w oślepiającą tarczę jakby wiedział, że to ostatni obraz, jaki dane mu jest oglądać... - Trzymajcie go! - krzyknął król. Strażnicy rzucili się wypełnić rozkaz, ale za pózno. Wprawdzie chwilowo oślepiony, Pers zdołał jednak trzema szybkimi krokami dojść do obramowania i skoczyć w przepaść. Spadał w milczeniu, niemal bezgłośnie roztrzaskując się w ogrodach, które przez tyle lat planował. Kalidasa przez wiele dni trwał pogrążony w żałobie, która wszakże zmieniła się w okrutny gniew, gdy przechwycono list wysłany przez artystę do Ishfahanu. Ktoś ostrzegł Firdaza, że po zakończeniu pracy zostanie oślepiony, co było jawnym kłamstwem. Król nigdy nie wykrył, kto posiał ową plotkę, chociaż niejeden sługa umarł powoli, dowodząc w ten sposób swej niewinności. Smutkiem napełniało Kalidasę, że Pers uwierzył w to oszustwo, powinien przecież wiedzieć, że obdarzony duszą artysty władca nigdy nie pozbawiłby go wzroku. Kalidasa bowiem nie był okrutnikiem. Nie był też niewdzięczny. Obsypałby Firdaza złotem (lub przynajmniej srebrem) i odesłałby go wraz z niewolnikami mającymi troszczyć się o Persa przez resztę jego życia. Ich podopieczny nie musiałby nawet palcem ruszać, by zapokoić swe potrzeby i rychło przestałby odczuwać dotkliwie brak dłoni. 7 Pałac boskiego króla Vannevar Morgan spał zle, co było dlań osobliwym doświadczeniem. Zawsze był dumny z tego, że świetnie panuje nad swoimi odruchami i emocjami. Skoro już nie mógł zasnąć, to chciał przynajmniej wiedzieć czemu. Obserwując pierwsze promyki wschodzącego słońca i nasłuchując przypominających dzwonienie śpiewów egzotycznych ptaków, zaczął z wolna zbierać myśli. Nie zostałby nigdy naczelnym inżynierem Terran Construction wiodąc życie spokojne, bez niespodzianek. Jednak nikt nie jest odporny na uderzenia losu, przypadki chodzą po ludziach, zatem uczynił wszystko, co w jego mocy, aby ustrzec się przed niespodziewanymi zwrotami kariery, szczególnie silnie chroniąc cenną reputację. Na ile to było możliwe, zabezpieczył się na przyszłość. Nawet gdyby zdarzyło mu się zginąć tragicznie, zgromadzone w pamięci komputerów wszystkie programy i projekty pozwoliłyby na pośmiertną realizację jego z dawna wymarzonych zamiarów. Aż do wczoraj nie słyszał nigdy o Yakkagali. W rzeczy samej, ledwie kilka tygodni temu miał jedynie mgliste pojecie, że istnieje taka wyspa jak Taprobane. Na jej ślad trafił w trakcie realizacji jednego z projektów. Teraz winien już stąd wyjeżdżać - nie cierpiał najmniejszych nawet zmian w rozkładzie zajęć - a tu proszę, nawet nie zaczął jeszcze pracy. Odnosił dziwne wrażenie, że znalazł się w sferze wpływów sił, których nie pojmował. Zdumiewało go to, przecież pamiętał już coś podobnego. Gdy jako dziecko puszczał latawiec w parku Kiribilli, przy granitowych monolitach, niegdyś filarach zniszczonego już dawno mostu nad Zatoką Sydney... Dwie blizniacze wieże legły cieniem nad jego dzieciństwem, zdecydowały o jego przyszłości. Zapewne i tak zostałby inżynierem, ale takie akurat, a nie inne miejsce urodzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|