[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pewnie - powiedział z dumą Catarella. - To duże zdjęcie dał mi Fazio, jest na nim umarlak, co to pływał wtedy rano z komisarzem. A to fiszka, którą ja zindententyfi- kowałem. Proszę tylko popatrzeć. Podobne jak dwie krople wody! Mimi obszedł biurko, stanął za plecami komisarza, pochylił się, popatrzył, po czym wydał werdykt: - Są do siebie podobni. Ale to nie ta sama osoba. - Proszę wziąć pod uwagę jedną uwagę - zareplikował Catarella. - Jaką? - %7łe duża fotografia to nie fotografia, ale sfotografowany rysunek domniemanej twarzy umarlaka. Rysunek. Może być trochę niedokładny. Mimi wyszedł z pokoju, powtarzając: - To nie ta sama osoba. Catarella rozłożył ramiona, patrząc na komisarza: w jego ręce składał swój los. Albo w otchłań poniżenia, albo na szczyty chwały. Pewne podobieństwo było, to niewątpliwe. Spróbować nie zaszkodzi. Ten mężczyzna nazywał się Ernesto Errera, miał na koncie szereg przestępstw - od kradzieży z włamaniem po rozbój z bronią w ręku - popełnionych bez wyjątku w Cosenzy i w okolicach; od ponad dwóch lat się ukrywał. %7łeby zaoszczędzić na czasie, lepiej było zrezygnować z normalnej procedury. - Catarella, idz do wicekomisarza Augello, niech ci powie, czy nie mamy kogoś znajomego w kwesturze w Cosenzy. Catarella poszedł, wrócił z rozdziawionymi ustami i powiedział: - Vattiato, panie komisarzu. Tak się nazywa. Rzeczywiście. Po raz trzeci w krótkim czasie Catarella trafił w sedno. Może zbliżał się koniec świata? Zadzwoń do kwestury w Cosenzy, poproś komisarza Vattiato i daj mi go. Kolega z Cosenzy był człowiekiem o nieprzyjemnym usposobieniu. Potwierdziło się to teraz. - Co jest, Montalbano? - Znalazłem może jednego, którego poszukujecie. Niejaki Ernesto Errera. Naprawdę? Aresztowałeś go? Coś takiego!Dlaczego tak się zdziwił? Montalbano poczuł jakiś niemiły zapaszek i przyjął pozycję obronną. - Skądże! Mogłem najwyżej znalezć jego zwłoki. - No wiesz! Errera zmarł prawie rok temu i jest pochowany na naszym cmentarzu. Tak chciała jego żona. Montalbano poczerwieniał ze wstydu. - Przecież, do cholery, nie anulowano jego fiszki! - My zawiadomiliśmy o zgonie. Ci z centralnej kartoteki nie zrobili, co do nich należało, a ty masz do mnie pretensję? Odłożyli słuchawki jednocześnie, bez słowa pożegnania. Montalbano miał przez chwilę zamiar wezwać Catarellę i zbesztać go za swoją kompromitację wobec Vattiata, ale zmienił zdanie. Jaką winę ponosił ten biedak Catarel- la? To raczej on sam był winny, bo nie dał się przekonać Augellowi i mimo wszystko chciał spróbować. Zaraz też naszła go inna, bolesna myśl. Czy kilka lat temu byłby zdolny pojąć, po czyjej stronie leży wina? Czy przyznałby się z równym spokojem do popełnionego błędu? Czy nie było to także oznaką dojrzałości albo - mówiąc bez ogródek - starości? - Panie komisarzu, telefoni pan Latte, nie, Lattes. iA~ czyć pana? - Naturalnie. - Pan komisarz Montalbano? Co u pana? Jak rodzina, wszystko w porządku? - Nie mogę narzekać. Słucham pana. - Pan kwestor dopiero co wrócił z Rzymu i zarządził zebranie plenarne jutro po południu, o piętnastej. Przyjdzie pan?Oczywiście. - Zawiadomiłem pana kwestora, że wystąpił pan o audiencję. Wysłucha pana jutro po zebraniu. - Dziękuję panu. A więc sprawa załatwiona. Jutro złoży dymisję. %7łegnajcie, wszyscy, z pływającym umarlakiem, jak go nazwał Ca- tarella, włącznie. Wieczorem w Marinelli zreferował Livii przez telefon świadectwo pielęgniarki. Kiedy skończył i wydało mu się, że już zupełnie ją uspokoił, Livia powiedziała niespodziewanie: No tak, ale...", z wyraznym powątpiewaniem w głosie. - Boże kochany! - zareagował Montalbano. - Jaka ty jesteś uparta! Nie chcesz się pogodzić z rzeczywistością. - A ty godzisz się z nią zbyt łatwo. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Ze dawniej postarałbyś się ustalić, czy to świadectwo odpowiada prawdzie. Montalbano rozgniewał się. Dawniej! Czy on był już całkiem starym dziadem? Jakimś Matuzalemem? b - Nie sprawdzałem, bo, jak już ci mówiłem, sprawa jest ez znaczenia. A poza tym... Przerwał, czując, że w mózgu zazgrzytał mu jakiś nagle uruchomiony hamulec. - A poza tym? - powtórzyła Livia. Wykręcać się? Wymyślić jakąś głupią wymówkę? Po co? Livia tak zaraz się połapie. Lepiej powiedzieć jej prawdę, - A poza tym jutro wi^ę się z kwestorem. - Aha. - Składam mu dymisję. - Aha. Straszna chwila milczenia. Dobranoc - powiedziała Livia i odłożyła słuchawkę.Obudził się bladym świtem, ale leżał dalej w łóżku, z szeroko otwartymi oczami, patrząc w sufit, który rozjaśniał się bardzo powoli wraz z nastawaniem dnia. Wpadające przez okno światło było słabe, jednostajne i nieruchome; nie drgało, nie zmieniało natężenia, jak to się dzieje przy sunących po niebie chmurach. Zapowiadał się piękny dzień. To dobrze, niepogoda by mu nie pomogła. Będzie bardziej energiczny i zdecydowany, przedstawiając kwestorowi powody dymisji. To słowo przywiodło mu na pamięć pewien epizod z czasów, kiedy wstąpił już do policji, ale nie pracował jeszcze w Vigacie. Przypomniał sobie potem coś jeszcze... i jeszcze... Zrozumiał też nagle, dlaczego te wspomnienia tak cisną mu się do głowy: mówią przecież, że kiedy człowiek ma umrzeć, przed jego oczami przewijają się jak w filmie najważniejsze momenty życiaCzy i z nim tak było? Czy w głębi duszy uważał dymisję za prawdziwą śmierć? Otrząsnął się, słysząc dzwonek telefonu. Spojrzał na zegarek: zrobiła się już ósma, a on tego zupełnie nie 92 zauważył. Matko Boska, jaki długi był ten film o jego życiu! Dłuższy niż Przeminęło z wiatrem. Wstał, podszedł do telefonu. - Dzień dobry, panie komisarzu. Mówi Fazio. Jadę szukać dalej... Już mu miał powiedzieć, żeby sobie darował, ale się rozmyślił. - ...a ponieważ dowiedziałem się, że po południu będzie pan rozmawiał z kwestorem, przygotowałem dokumenty do podpisu i inne papiery. Leżą na pańskim biurku. - Dziękuję, Fazio. Jest coś nowego? - Nic, panie komisarzu. Do kwestury miał jechać wczesnym popołudniem, nie starczy mu już czasu, żeby wrócić do Marinelli i się przebrać. Włożył więc porządne ubranie, ale krawat wolał wsadzić do kieszeni. Sięgnie po niego we właściwej chwili, nie będzie chodził z węzłem na szyi od samego rana. To by mu przeszkadzało. Stos papierów na biurku z trudem utrzymywał równowagę. Gdyby wszedł teraz Catarella i po swojemu walnął w ścianę drzwiami, nastąpiłby ponowny upadek wieży Babel. Podpisywał przez godzinę, nie podnosząc w ogóle wzroku, potem musiał trochę 2 odpocząć. Postanowił wyjść komisariatu i zapalić papierosa. Stojąc już na chodniku, włożył rękę do kieszeni, aby wyjąć papierosy i zapalniczkę. lc z tego, zostawił je w domu. Ich miejsce zajmował za to wybrany przez niego krawat, zielony w czerwone groszki. Schował go
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|