[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Popłakałam się chyba raczej z poczucia winy, że nie potrafię już odczuwać żałoby po mężu. Może też był w tym płaczu strach, bo znowu uległam urokowi mężczyzny i wpadłam w podobną pułapkę. Wbiłam sobie do głowy, że mężczyzna o tak bujnym życiu erotycz- nym jak ty musi być kimś bezwartościowym, a przynajmniej mało wartym... Nie rozumiałam i właściwie do tej pory nie rozumiem, dlaczego nie chciałeś kochać się ze mną przed ślubem. To, że najsłynniejszy w całej okolicy podrywacz nie korzysta z okazji, wydawało mi się bardzo dziwne. - Ciężko mi ci to wyjaśnić, ale prawda jest chyba taka, że ów po- drywacz znalazł kobietę swego życia i bał się każdego niewłaściwego kroku. Nie wiedziałem też kim jestem dla ciebie... %7łeby ludziom było razem dobrze w łóżku, musi czasem upłynąć trochę czasu. Uznałem więc, że lepiej odłożyć te sprawy do momentu, gdy oboje nie będziemy już mieli odwrotu. R L T Kilka dni pózniej, po powrocie od Leonory, z którą pojechała wybrać ramę do portretu, Liz zobaczyła Cama w ogrodzie. Siedział i czytał jakiś list. Nalała zródlanej wody do dwóch wysokich szklanec- zek i też wyszła do ogrodu. - Jest coś do mnie? - Dziś nie, kochana. - Podniósł się, żeby ją pocałować, i przesunął na bok papiery i gazety, robiąc dla niej miejsce. - Jak się udała wizyta u ramiarza? - Zwietnie. Znalazłyśmy coś, co nam się spodobało. Tobie też się chyba spodoba... - Odczuła nagle, że Cam błądzi myślami gdzie in- dziej. - Dostałem - powiedział powoli propozycję objęcia wakatu po jednym z najwyżej cenionych dziennikarzy w Waszyngtonie. Zmarł parę tygodni temu po dwudziestu latach pracy na swoim stanowisku. To był prawdziwy as w naszym zawodzie... Spotkał mnie wielki zaszczyt... W pamięci Liz odezwało się natychmiast coś, co powiedziała matka Cama podczas spotkania przed ślubem: Mam nadzieję, że wiesz, co cię czeka. Nigdy nie będziesz pewna jutra". - Wspaniała wiadomość - odparła bez wahania. - Kiedy zaczynasz? Jeśli potrzebują cię od zaraz, mogę dojechać do ciebie pózniej. Wyraznie go zaskoczyła. - Nie mówisz chyba poważnie? Kochasz to miejsce. Nie chcesz go opuszczać. R L T - Nie chciałabym wracać na swoje londyńskie śmiecie, ale okazja, żeby pomieszkać w Ameryce, to co innego. Valdecarrasca nie uciek- nie. Zawsze możemy tu wpadać w wolnych chwilach. Cam wypił wodę duszkiem, zerwał się z ławki i zaczął chodzić tam i z powrotem. - Sam już nie wiem. Waszyngton to metropolia, musiałbym mieszkać w centrum. - Uważam, że powinieneś spróbować. Inaczej zawsze będziesz tego żałował. Ukucnął i położył ręce na jej kolanach. - Ale co z tobą? Musimy się zastanowić, co będzie dobre dla nas obojga. Jeśli za parę miesięcy stwierdzisz, że jesteś w ciąży, czy nie lepiej byłoby ci tutaj? Liz od paru dni podejrzewała, że jest w ciąży, ale nie przyznała się do tego. - Dla kobiety w moim wieku rodzenie pierwszego dziecka w Was- zyngtonie byłoby z pewnością bezpieczniejsze niż tu, na prowincji. Opieka medyczna w Stanach jest ponoć fantastyczna. A tutaj... nie wiem, jak jest naprawdę. O szpitalach słyszałam dużo dobrego, ale i sporo ponurych historii. Zresztą, nieważne. Najistotniejsze jest to, że....Jeśli chcesz jechać, to jedziemy. Mogłabym mieszkać w tylu miejscach... Ale jest tylko jeden mężczyzna, z którym pragnę żyć i który chce być ze mną. Rozumiesz? Ta najważniejsza decyzja nie była jedyną, którą musieli podjąć. - Nieszczególnie odpowiada mi myśl o tym, że ktoś zamieszka w naszej willi - powiedział Cam - ale nie ma sensu, żeby stała pusta przez parę lat. R L T - A może zostawiłbyś swoje najcenniejsze rzeczy u mnie? - zaproponowała. - Wyobraz sobie: wracamy i stwierdzamy, że czyjeś dziecko poplamiło na przykład portret kapitana Fieldinga albo zniszczyło twoje drogocenne dywany. - Nasze - poprawił ją. - Mam nadzieję, że agencja znajdzie spokoj- nych lokatorów. Ale rzeczywiście możemy potraktować twój domek jako magazyn. - Nasz domek - skorygowała żartobliwie, a Cam wziął ją w ramio- na. - Domy, posiadłości, to nieważne. Liczy się wyłącznie to, że jesteśmy razem. Rankiem ostatniego dnia pobytu w Hiszpanii Liz wybrała się do piekarni po chleb i zrobiła sobie dłuższy spacer. Poszła na cmentarz i stanęła na kamiennych schodkach. Popatrzyła na dachy wioski i win- nice w dolinie, na pomarańczowe gaje. Między rzędami winorośli prześwitywała miedziana ziemia. Będę tęsknić, pomyślała Liz. Kiedy wrócimy? Ile czasu upłynie? Miała już pewność, że jest w ciąży. Zastanawiała się, kiedy powiedzieć o tym Camowi. Może podczas lo- tu z Madrytu do Waszyngtonu? A może dopiero wtedy, gdy jej in- stynktowne przeczucie potwierdzi lekarz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|