WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mundury Luftwaffe i Flakartyllerie z czerwonymi naszywkami na kołnierzach oblepiały
wszystkie co lepsze stoliki bliżej parkietu. Pomyślałam z żalem o Piotrusiu. Ktoś mi mówił,
że zginął w obronie Warszawy, a pózniej ojciec od dawnego kolegi przyniósł wiadomość, że
udało się Piotrusiowi uciec samolotem do Anglii.
- Co się tak gapisz na szkopów? - fuknął na mnie ojciec, podsuwając matce kieliszek
złotawej ziołówki.
- Przecież to też ludzie... - bąknęłam przekornie, odwracając oczy od młodziutkiego
leutenanta o tak pięknym profilu, że patrząc na niego, można było zapomnieć o wielu
rzeczach, nie tylko o narodowości.
131
- Ludzie, ludzie! - irytował się ojciec. - Pewnie, że ludzie, ale gorszego gatunku... - Ayknął
kieliszek wódki i dodał: - Dopóki jest wojna, to nie są dla ciebie ludzie, a wrogowie,
rozumiesz, gówniarzu?!
Matka kręciła się niespokojnie na fotelu.
- Może byśmy już tak stąd wyszli? Agnisia będzie przecież dopiero śpiewała w nocnym
programie... - szepnęła błagalnie, ale ojciec postanowił wykończyć zawartość karafki bez
względu na to, czy mu dotrzymamy w tym towarzystwa, czy nie.
Wyfraczony zespół grał Tango notturno. Parkiet oświetlony kolorowym światłem
przypominał tarlisko, a szuranie ciężkich buciorów podkutych gwozdziami zagłuszało
chwilami melodię. Zaczynałam się nudzić i denerwować zachowaniem ojca, który mrugając
dziwnie już malutkim i łzawym okiem, wychylał kieliszek za kieliszkiem, nie namawiając
nawet matki do picia. Robił się coraz bardziej pewny siebie, bił brawo po każdym
przegranym kawałku. Raz nawet krzyknął:
- Noch einmałłl - i spojrzawszy z wyższością na matkę, powiedział zaczepnym tonem:
- Myślisz, że twój mąż to już nic nie potrafi, co? Tylko twoja rodzinka jest coś warta... Tania
Pietrowna, psia jej mać!...
Zaczęto na nas zwracać uwagę. Matka błagalnie spojrzała w moją stronę.
- Zrób coś, żeby go stąd wyprowadzić...
Nagle ojciec przytrzymał przechodzącego kelnera za poły i zażądał drugiej ćwiartki oraz
kotleta schabowego. Gdy ten oświadczył, że nie podaje się w tym lokalu dań z kuchni, ojciec
rąbnął pięścią w stół.
- Ale dla Niemców to pewnie macie, co?
Kelner ruszył z miejsca, ale ojciec chwycił go za spodnie.
- Nie, bratku, ze mną tak nie pójdzie! Jak nie masz schabowego, to dawaj raz Niemca z
chrzanem, co na jedno wychodzi...
- zapiał dyszkantem z własnego żartu, ale zaraz postawił na niego grozne oczy.
- Już się robi, szefie! - odkrzyknął służbiście stary kelner i mrugnął do matki
porozumiewawczo, wskazujÄ…c oczami w kierunku marmurowego hallu.
Matka skinęła głową, spoglądając bezradnie na ojca. Ten dla odmiany wlepił półprzytomne
oczy w siedzącego opodal oficera, zajętego rozmową na migi z rozanieloną dziewczyną w
białej koronkowej bluzce.
-
132
- Ta morda mi się nie podoba. Brak jej ryja... Przytaknęłam skwapliwie, a nachyliwszy się do
ojcowego ucha,
szepnęłam kusząco:
- Chodzmy do domu po karabin maszynowy albo granaty... Ojciec spojrzał na mnie tak,
jakby mnie nie poznawał, oblizał
wargi, zmarszczył czoło i z utkwionym w przestrzeń kołowatym i mrugającym okiem
odpowiedział bełkotliwie z miną wodza:
- Tylko granaty! Dwie skrzynki wystarczą... Podtrzymywany przez matkę wstał niepewnie, a
chwyciwszy za
róg stolika, wyprostował się godnie i krzyknął z mocą:
- Hej, kto Polak, na bagnety! - Dopiero wtedy dał się nam spokojnie wyprowadzić z sali.
Okrzyk utonął w jazgocie orkiestry i śpiewie Niemców:
Rosamunde, schenk mir dein Herz heute Nacht...
Zbliżała się godzina policyjna. Mroczną, zaśnieżoną ulicą z wypalonymi kikutami domów
biegło kilku zapóznionych przechodniów. Trzymając ojca pod ręce, ciągnęłyśmy go prawie
przemocą w kierunku placu Trzech Krzyży.
- Dajcie mi pistolet! - ryczał na całe gardło. - Zrobię z tych drani dziurawe mięso! Niech
zginie chamski ród!
Rozglądałam się za jakąś rykszą. Matka płaczliwym głosem powtarzała w kółko, że teraz z
całą pewnością zastrzelą nas po drodze, i drepcząc po śniegu, podtrzymywała wielką i
chwiejną postać ojca. Jakiś czas szedł spokojnie i możliwie równym krokiem, mamrocząc coś
pod nosem o Agnisi.
Mijaliśmy już wypalone, ciemne budynki Politechniki przy Nowowiejskiej, gdy nagle zza
drzew wyłoniła się niemiecka wacha w hełmach wciśniętych na oczy. Szli wolno w zielonych
płaszczach, z automatami skierowanymi prosto w nasze brzuchy, chrzęszcząc buciorami w
śniegu.
- Jezus, Maria!... - jęknęła matka, opuszczając nisko głowę, jakby się tym ruchem chciała
skryć przed Niemcami. - Teraz to już tylko dół z wapnem...
Poczułam gorąco na plecach, chociaż noc była mrozna, i usiłowałam sobie przypomnieć
wszystkie wyuczone słówka. W głowie była pustka. Instynktownie przytuliłam się do
ojcowego ramienia, które do tej pory mocno podtrzymywałam, i zdawało mi się, że nogi
wrastajÄ… w ubity
133
śnieg. Ojciec pochłonięty monologiem o Wandzie, co nie chciała Niemca, i Agnisi, która się z
nimi puściła, zauważył ich ostatni. Zatrzymał się tuż przed lufami automatów i w momencie
gdy krzyknęli: Hak! - odepchnął nas energicznie od siebie, zrzucił z głowy kapelusz
zawadiacko zsunięty od czoła i przykucnął w śniegu.
Niemcy odskoczyli do tyłu. Przygarbili się lekko, celując z połyskliwych luf w ojca. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates