[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oto do czego prowadzi wyobrażanie sobie, że jest się człowiekiem. Tylko ludzie mogą myśleć o zdobywaniu we dwóch zamku pełnego wrogów i zdolnego oprzeć się całej armii. To rzeczywiście nie ma sensu, sir Brianie! wtrąciła Danielle stojąc obok wilka i drapiąc go za uszami. Musisz to przyznać! Ma sens czy nie podsumował Brian z zaciśniętymi zębami moja pani jest uwięziona i ja ją uwolnię. Sam, jeśli trzeba. Ale wierzę, że mogę liczyć na sir Jamesa. 89 Uwalnianie twojej pani nie jest obowiązkiem sir Jamesa! wykrzyknęła Danielle. On musi wydostać panią Angelę z Twierdzy Loathly i tym samym uwolnić się od rzuconego nań zaklęcia. Jego obowiązkiem jest nie narażać swe- go życia i swojego wybawienia dla sprawy tak bzdurnej, jak zdobywanie Zamku Malvern samowtór. Nikogo nie zmuszam rzekł Brian. Zatoczył krąg pałającym spojrzeniem błękitnych oczu i zatrzymał się przy Jimie. Co rzekniesz, sir Jamesie? Czy jesteś ze mną, czy mam ruszać samotnie? Jim otworzył usta, by ze skruchą przeprosić rycerza. Atakowanie zamku z po- mocą Aragha i Dafydda stwarzało być może nikłą szansę sukcesu. Bez nich atak byłby samobójstwem. Lepiej teraz szczerze wyjaśnić Brianowi sytuację, niż wy- cofywać się pózniej. Ale słowa uwięzły mu w gardle i nic nie powiedział. Jim nie należał do najod- ważniejszych, a jako smok nie był wcale lepszy niż jako człowiek, przynajmniej jeśli mowa o odwadze. Z drugiej strony Angie. . . Carołinus zapewniał, że do jej uwolnienia potrzebował będzie towarzyszy. Jeżeli opuści teraz Briana, nikt nie uwierzy, że Brian ruszyłby z nim do Twierdzy Loathly. Coś jednak było w deter- minacji rycerza. . . i coś w tym zwariowanym świecie. . . Nie do wiary, ale zdawa- ło mu się, że jakaś jego cząstka cząstka ludzkiej, nie smoczej natury chce zdobywać Zamek Malvern, nawet gdyby mieli podjąć próbę tylko we dwóch. A więc, sir Jamesie. . . ? spytał Brian. Możesz na mnie liczyć Jim usłyszał wypowiedziane przez siebie słowa. Brian skinął głową. Dafydd napełnił swój dzban winem, uniósł w kierunku Jima i wychylił do dna w milczącym toaście. Więc to tak! wybuchnęła Danielle zwracając się do łucznika. I ty chciałeś stawić czoło książętom, królom, cesarzom i byłeś tak pewny zwycięstwa! Spojrzał na nią zaskoczony. Mówiłem, że to nie moja sprawa odpowiedział. Jak możesz porów- nywać z tym czyny, których dokonałbym dla ciebie i w twoim imieniu. Sir Brian potrzebuje pomocy! Czy sir James ociąga się i mówi, że to nie jego sprawa? Nie. Wątpiłam w twoją odwagę, gdy tak pięknie mówiłeś o niej. Teraz widzę, że słusznie wątpiłam! Dafydd zmarszczył brwi. Ach tak powiedział. Nie wolno ci mówić w ten sposób. Jestem równie odważny, jak każdy człowiek, a nawet śmiem twierdzić, że bardziej. Czyżby? Spojrzał na nią z pewnym zastanowieniem. Chcesz mnie w to wplątać? spytał. Widzę, że naprawdę chcesz. Zwrócił się do Briana. To, co powiedziałem, jest najszczerszą prawdą rzekł do rycerza. Nie mam nic wspólnego ani w ten, ani w żaden inny sposób z tym waszym sir Hu- 90 ghem. Zważ, że nie jestem również błędnym rycerzem uwalniającym dziewice. Co kto lubi. Ale dla obecnej tu panny, i tylko dla niej, gotów jestem wam pomóc tak, jak potrafię. Dzielny człowieku. . . zaczął Brian, gdy Aragh mu przerwał. Masz gości, szlachetny rycerzu. Odwróć się i popatrz. Brian odwrócił się. Wszyscy uczynili to samo. Z lasu na wprost karczmy wyłaniali się pierwsi z licznej grupy ludzi. Wszy- scy byli w stalowych szyszakach, brązowych, zielonych lub szarych pończochach i w skórzanych kurtkach gęsto naszywanych metalowymi płytkami. U pasów mie- li miecze, a z ramion zwisały im łuki i kołczany pełne strzał. Wszystko w porządku, sir Brianie rzekła Danielle. To tylko Giles z Wrzosowisk, mój ojciec. Twój ojciec? Brian szybko odwrócił się i przeszył ją podejrzliwym spoj- rzeniem. Oczywiście wyjaśniła Danielle. Wiedziałam, że będziesz potrzebo- wał pomocy, więc poprosiłam jednego z synów Dicka, by nocą potajemnie po- jechał konno do mojego ojca i wezwał go. Kazałam powiedzieć, że z radością podzielisz się wszelkim dobrem zdobytym na sir Hughu i jego ludziach. Rozdział 14 Brian patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na przy- byszów, którzy znajdowali się już w połowie otwartej przestrzeni między lasem i karczmą. Powoli podniósł się na równe nogi. Dafydd również wstał, niedbale trzymając rękę na kołczanie. Jim stwierdził, że także wstaje, a Dick Karczmarz pojawił się w drzwiach i dołączył do nich. Jedynie Aragh nadal siedział, uśmie- chając się. Człowiek na czele był szczupłym mężczyzną około pięćdziesiątki. Wymyka-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|