|
|
 |
|
 |
 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
S R klienta w sklepie, tym większa szansa, że coś kupi pod wpływem impulsu. - Możliwe - odparła z powątpiewaniem. - Wiem tylko, że pod koniec długie- go, pracowitego dnia, chcę szybko kupić kilka rzeczy i jak najprędzej znalezć się w domu. Robię więc zakupy w Sheffield, blisko mojego butiku. - Sheffield jest staroświecki, ma marny wybór i ceny przeciętnie o siedemna- ście procent wyższe niż gdzie indziej - wyrecytował Duncan. - Od lat stoją w miej- scu. - Ale robię tam zakupy w pięć minut - odparowała. Nastała cisza. Czyżby Duncan rozważał jej słowa? - Przyznaję - odezwał się wreszcie - że czynnik wygody jest ważny. Ale prze- cież nie każdy żyje samotnie tak jak my - podkreślił. - Bread Basket nastawiony jest na zakupy rodzinne. Myśl, że Duncan mógłby być żonaty w ogóle nie postała w jej głowie. Zwię- cie wierzyła, że los nie spłatałby jej równie okrutnego figla. Przyjęła więc jego wy- znanie jako rzecz całkiem oczywistą. - Jeśli Bread Basket liczą na rodzinne zakupy, dlaczego zdecydowali się na lokalizację w pobliżu Uniwersytetu Rice? - spytała. - Przecież tam mieszkają przede wszystkim studenci! Ten, kto wybrał tę lokalizację musiał być chory! - Masz rację - przyznał Duncan. - I co do reszty również. Wiedzieliśmy o tym z Bernardem, ale potraktowaliśmy tę pracę jak wyzwanie. - Roześmiał się, ale w tym śmiechu nie było radości. - W wyobrazni widzieliśmy już nagłówki: Burke i Bernard osiągnęli niemożliwe! Agencja reklamowa ocaliła sieć supermarketów!" - Wykrzywił usta. - Co za pech! Rose odnosiła wrażenie, że ta szczera rozmowa działa nań kojąco. Starała się więc zachęcić go do dalszych wynurzeń, świadoma, że nie pozostało im już wiele czasu. W czwartki o wpół do ósmej Duncan rozpoczynał wykłady na kursach. Wła- śnie dochodziła szósta; z pewnością musiał wziąć prysznic, przebrać się, zjeść ko- lację i dojechać do Rice... Jeśli Rose udałoby się podtrzymać konwersację, być mo- S R że zasugerowałby dokończenie przerwanego wątku podczas kolacji... Gorączkowo szukała w głowie jakiejś wnikliwej sugestii. - Czy możliwe, by Bread Basket zgodzili się pomyśleć nad zmianą sposobu działania? - spytała po namyśle. - W tym sęk! - Duncan potrząsnął głową. - Raczej zmienią agencję. A nasi konkurenci rozgłoszą wszem i wobec, że Burke i Bernard nie potrafili rozegrać tej partii! Kolejna sportowa metaforą, pomyślała Rose. Stanowczo powinna bardziej za- interesować się sportem. - Ile Bread Basket posiada sklepów w Houston? - spytała. - Trzy. Chcieliby więcej, ale na razie wstrzymali plany ekspansji. Czekają, aż te trzy zaczną przynosić dochody, na co, jak widzisz, się nie zanosi. Nagle Rose przyszedł do głowy świetny pomysł. - Chyba potrafię pomóc ci w sprawie sklepu w Village - powiedziała, gromiąc się w duchu za nielojalność wobec mieszkańców swojej dzielnicy. - W jaki sposób? - spytał, zerkając wymownie na zegarek. Ton sceptycyzmu w jego głosie zmroził ją. Być może nie znała się na rekla- mie, ale przecież od wielu lat pracowała i mieszkała w Village. Bread Basket był tematem poruszanym na co najmniej dwunastu zebraniach stowarzyszenia miej- scowych kupców. - Bread Basket musi zadbać o więz z mieszkańcami, wkupić się w nasze łaski. Powiedz im, żeby zdjęli te jaskrawe flagi i przestali puszczać muzykę na parkingu. Słowa te przykuły jego uwagę. - Muszę to natychmiast zapisać. - Zaczął przeszukiwać kieszenie szortów. - Nie trudz się - powiedziała Rose. - Nie zapomnę o tym. Od pięciu lat prosi- my o to kierownictwo sklepu. Duncan sięgnął jednak po pióro, którym posługiwała się Lisa i zapisał coś na serwetce. S R - To nie wszystko - dodała Rose po namyśle. - Widzisz, oni dysponują wobec nas, mieszkańców Village, potężnym atutem. Mają przestrzeń. Wystarczy, aby w jednej z tych hal, przeznaczonych na magazyny, stworzyli nam miejsce spotkań, coś w rodzaju klubu dla mieszkańców dzielnicy... - Nigdy się na to nie zgodzą! - przerwał jej stanowczo, ale zanotował również i tę sugestię. - To zmniejszy ich zyski z metra kwadratowego. - Och, z pewnością mogą sobie to zrekompensować, wydzielając dział dla samotnych klientów. - Rose oczyma duszy zobaczyła wymarzony sklep, a w nim: mleko, pieczywo, sałata, czekolada... wszystko w zasięgu ręki. Nieopodal pojedyn- cze porcje mięsa i małe dania mrożone... - Mogą zebrać podstawowe produkty w małych opakowaniach i umieścić je w jednym miejscu, najlepiej obok sali klubo- wej... Oczywiście, ceny będą tu wyższe. Duncan przyglądał jej się w skupieniu. - A ponieważ ludzie przyjdą do sklepu na spotkanie, jest wielce prawdopo- dobne, że coś kupią, wychodząc. - Właśnie! - podchwyciła wesoło. Twarz Duncana rozjaśnił uśmiech. - Rose, jesteś cudowna! Nie wiem, czy się na to zgodzą, ale byliby szaleni, gdyby odmówili. Przedstawię im tę propozycję osobiście. - Zsunął się ze stołka. - To naprawdę wspaniałe! Jesteś cudowna! - Pochylił się szybko i nim Rose zorien- towała się do czego zmierza, głośno pocałował ją w policzek. - Już dwa razy wyra- towałaś mnie z opresji. Jak ci się odwdzięczę? - Ale nim zdążyła podsunąć pomysł wspólnej kolacji, zerknął na zegarek i zawołał: - O Boże, mam dziś wykład! Zatele- fonuję... wkrótce. - Przesłał jej dłonią pocałunek i pospieszył do szatni. Rose kręciło się w głowie ze szczęścia. To spotkanie warte było każdych pie- niędzy! Duncan ją pocałował! Zamierzał do niej zadzwonić... I nagle uświadomiła sobie, że nadal nie znał numeru jej telefonu. S R ROZDZIAA PITY Jak więc zamierzał się z nią skontaktować, nie znając jej numeru telefonu?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|