[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dajmy do tego łuk i strzały przy boku, torbę przez plecy, w jednej ręce dzidę, w drugiej para- sol, a będziemy mieli wyobrażenie potężnego władcy bezludnej wyspy. Gdybym się tak pokazał na ulicach Londynu, niezawodnie tłumy uliczników biegałyby za mną, jak za rarogiem. Niejeden zaś spekulant niemiecki mógłby świetny zrobić interes, ob- wożąc mnie po miasteczkach i jarmarkach, jako dzikiego człowieka z nieznanej części świata, jakiego Azteka, żywiącego się surowymi rybami i mięsem ludzkim. Jednakże ja byłem bardzo zadowolony z mojego ubioru i długo przyglądałem się w prze- zroczystych wodach strumienia mojej pociesznej figurze. XVII Boże Narodzenie. Wspomnienie rodzicielskiego domu. Nowy Rok. Cud. Trzęsienie ziemi. Huragan i ulewa. Nazajutrz po ukończeniu sukien, policzywszy dni na moim kalendarzu, zasmuciłem się bardzo. Dzień dzisiejszy był dniem wigilii Bożego Narodzenia. Obraz domu rodzicielskiego stanął mi żywo przed oczami. W dniu tym zwykle od połu- dnia sklep się zamykało. Ojciec powracał, a pózniej kazał się przenosić do jadalnego pokoju. Tymczasem matka krzątała się około ogromnego plumpudingu2 i nadziewała własnoręcznie indyka. Bez tych dwóch potraw nie obeszło się nigdy. Zwyczaj to był dawny, sięgający nie- pamiętnych czasów. Nasz domek obchodził go uroczyście. Wieczorem zasiadaliśmy do wspólnego stołu, wraz z domownikami i służącymi, a po wieczerzy ojciec, wziąwszy Pismo Zwięte, czytał z Ewangelii św. Aukasza rozdział o Narodzeniu Pańskim, zaczynający się od słów: I stało się w dni owe, że wyszedł dekret od cesarza Augusta, aby popisano wszystek świat. Wysłuchawszy pobożnie i w milczeniu słów świętych, śpiewaliśmy pieśni pobożne, potem zaś rodzice prowadzili nas do osobnego pokoju, gdzie stał wielki stół, białym zasłany obru- sem, a na nim leżały rozmaite podarki dla dzieci, domowników i służących, przykryte piękną serwetą. Po czym ojciec, zdjąwszy ją, z kolei wszystkim podarunki rozdawał. Ileż to było radości, oglądania i uciechy. Pamiętam dobrze te czasy, kiedy jeszcze wszyscy trzej byliśmy w domu. Starsi bracia od- bierali w podarunku różne części ubrania, ja zaś, najmłodszy, zapas rozmaitych zabawek, mających mi wystarczyć do dnia urodzin. Rozkosz to była niewypowiedziana, dlatego też zwykle nie mogliśmy się doczekać uroczystości wigilii Bożego Narodzenia i zawsze na parę tygodni wprzód rachowaliśmy, wiele jeszcze dni do niej mamy. 2 Rodzaj słodkiego budyniu z rodzynkami i migdałami. 42 Kiedy mi się to wszystko przypomniało tak żywo, serce ścisnęło się gwałtownie i głośnym wybuchnąłem płaczem. Długo tak, bardzo długo płakałem, nie mogąc się uspokoić. Nareszcie łzy ukoiły tęsknotę, ale do żadnej pracy nie byłem zdolny. Przez cały dzień siedziałem na wzgórku przyległym do mojej jaskini, patrząc w stronę, gdzie podług mego przypuszczenia Anglia znajdować się powinna. Piękna kraina podzwrotnikowa, do której tak tęskniłem w domu, zdawała mi się obrzydłą ze swą zielenią w dniu wigilii. Z jakąż radością powitałbym biały całun ojczystego śniegu, rozkoszował się mrozem i skrzepłymi lodem rzekami. Boże Narodzenie jeszcze smutniej mi przeszło. Deszcz lał jak z cebra, skazany więc byłem na siedzenie w jaskini. Dręczony tęsknotą, drugiego dopiero dnia nad wieczorem wyszedłem z domu, gdy się nieco wypogodziło. Nowy rok 1665 nadszedł za dni kilka. Powinszowałem sam sobie jak najprędszego wy- swobodzenia z bezludnej wyspy, bo mi nie miał kto winszować. Po południu poszedłem na polowanie. Upał nieznośny zmusił mnie do wytchnienia w cieniu drzew. Gdy słońce już mniej dopiekało, przebiegłem kilka ładnych dolin w głębi wyspy, nieznanych mi dotąd. Na- gle, wyszedłszy z lasu, spostrzegłem stadko kóz. Zadziwiła mnie nadzwyczajnie obecność tych zwierząt. Dotąd nigdy ich nie widziałem. Serce zabiło mi gwałtownie. Któż wie, może w głębi wyspy znajduje się jaka osada Euro- pejczyków, hodujących kozy. Natychmiast pobiegłem ku zwierzętom, wabiąc je bekiem, jak to u nas w zwyczaju, ale kozy w mgnieniu oka pierzchły w zarośla. Puściłem się za nimi w nadziei, że mnie doprowadzą do ludzkiej zagrody, lecz nachodziwszy się niemało, zabłąkałem się wreszcie, co nie tylko zmusiło mnie noc przepędzić w lesie, lecz dopiero drugiego dnia nad wieczorem, po długim krążeniu znalazłem swój zamek. W miesiąc po tej wycieczce, przechadzając się w pobliżu miejsca, gdzie mnie morze wy- rzuciło, z największym zadziwieniem spostrzegłem zielone kłosy, zupełnie podobne do jęcz-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|