[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wspominała z rozkoszą. Przeżyła coś niezwykłego. Grant był fantastycznym kochankiem. Lepszym nawet niż Eddie, mu siała przyznać, chociaż nie bez wyrzutów sumienia. A ona bezwstydnie odwzajemniła tę namiętność. Oboje byli dorośli i nie musieli się przed nikim tłumaczyć. %7ładne nie żyło w małżeństwie ani nie miało innego partnera. Więc dlaczego nie miałaby z nich być doskonała para? - Wyglądasz, jakby się na ciebie zwaliły wszystkie kłopo ty świata. Kelly tak się zamyśliła, że nie zauważyła, kiedy Grant się przebudził i zaczął ją obserwować. - Nie, w porządku. - Uśmiechnęła się wyczekująco, nie wiedząc, jak on oceni tę noc. Zamiast od razu odpowiedzieć na jej milczące pytanie, przytulił ją mocniej do swojego nagiego ciała i sprawdził, czy jest przykryta pledem. W końcu szepnął jej do ucha: - Każda sekunda w tobie była wspaniała. Przesunął koniuszkiem języka po jej uchu, a ona zadrżała. - Ja też się czułam wspaniale. Położył rękę między jej nogami, a ona znów zadrżała. - Masz cudowne ciało. - Gdy mam czas, chodzę na siłownię w pobliżu mojej fir- my. - Kelly z trudem mogła wydobyć z siebie głos z zaciś niętego gardła, a w dodatku Grant przesuwał ręką wewnątrz jej uda, w górę i w dół, zatrzymując się w najbardziej odpo wiednich miejscach. - To widać. - Co widać? - spytała nieprzytomnie, a Grant zaśmiał się, widząc, jaka jest rozkojarzona. - Nie żałujesz? - spytał, a ona od razu wiedziała, o co chodzi. - Nie żałuję. - Ja też nie. Zapadła chwila milczenia. - Nie zrobiłem ci żadnej krzywdy, mam nadzieję? Serce zabiło jej mocniej. - Nie, nie bardzo. - Musisz być trochę obolała. Kelly poczuła, że się rumieni, co było śmieszne w tych okolicznościach, ale na szczęście nie widział jej twarzy. Przy ciągnął ją jeszcze bliżej i nie miała cienia wątpliwości, że jest równie gotowy jak ona. - Nie byłaś z mężczyzną od śmierci męża? - Nie. - Gardło miała już zupełnie ściśnięte. - Wciąż nie mogę pojąć, jak to jest jednego dnia mieć ro dzinę, a następnego nikogo. - Przerwał i schował jej dłoń w swoich. - Ale ty jesteś silną kobietą, Kelly Baker. I choler nie cię podziwiam - dodał. - Nie mów tak. %7łebyś tylko wiedział... - Głos jej się za łamał. Czując, że ten temat ją rozkleja, przytulił ją mocniej i wsu nął nogę między jej uda. Nie poruszyła się. Znów przesuwał językiem po jej uchu. - Mógłbym się do tego przyzwyczaić. - Do czego? - Do budzenia się z tobą w ramionach. Ale wolałbym w łóżku. Usłyszała uśmiech w jego głosie i ciepło rozpłynęło się po całym jej ciele. Szkoda, że tyle ich różniło. Był cudow nym kochankiem, ale ona nie szukała kochanka. W ogóle nie szukała mężczyzny. Tutaj, w Lane, miała uzdrowić swo ją duszę i ciało, a potem powrócić do pracy, którą kocha - w mieście. - O czym myślisz? - spytał Grant szeptem. - Jak byłam blisko tego, żeby oszaleć. - Mówiłem ci już, że nie rozumiem, jak w ogóle mogłaś funkcjonować. - Przerwał. - Zbyt surowo się oceniasz. - Jest coś, czego o mnie nie wiesz. 270 Mary Lynn Baxter - Nie szkodzi. - Ale mnie to przeszkadza. - Więc chcesz mi powiedzieć? Skinęła głową. - Właściwie to cię okłamałam. Ten okres, kiedy wzięłam wolne w pracy, spędziłam w specjalnym sanatorium. - Nie mogła się zmusić, żeby powiedzieć, że w zakładzie psychia trycznym. - I uważasz, że tego należy się wstydzić? - Tak myślę. - Całe szczęście, że się przyznałaś, że potrzebujesz pomo cy i jej szukałaś. - Nie miałam wyboru. Kiedy firma po raz pierwszy odesłała mnie do domu, załamałam się. Chociaż chodzi łam do terapeuty, nie załatwiało to sprawy. Dostawałam ataków płaczu, rzucałam różnymi przedmiotami. Wte dy doszłam do wniosku, że nie daję sobie rady, i sama się zgłosiłam do zakładu. - Kochanie, tak mi przykro - szepnął Grant w jej szyję. Zadrżała. - Cicho, będzie dobrze. Będzie lepiej niż dobrze. Zobaczysz, jak wywindujesz tę firmę. - Kelly obróciła się twarzą do niego. Po jej policzkach łzy płynęły strumieniami. Jęcząc, zlizywał te łzy z jej twarzy. Dotknął palcem jej nosa. - Założę się, że kiedyś Bóg da ci jeszcze jedno dziecko. - Nie da, bo nie mam zamiaru wychodzić za mąż. - Nigdy nie mów nigdy. Zignorowała to. - A co z tobą? - Jak to, co ze mną? - Nigdy nie marzyłeś o prawdziwym domu? - Mam go. Jeśli się nie mylę, właśnie w nim jesteś. Zauważyła jego gorzki uśmiech. - Wiesz, o co mi chodzi. - Oczywiście, że wiem. Dom na przedmieściu, żona, dzie ci i pies. - Jeżeli tak to określasz, w porządku, właśnie to miałam na myśli. - Przerwała i dodała: - Rozumiem, że nigdy o tym nie marzyłeś. - Nie powiem, że o tym nie myślałem, ale marzyć... Chy ba nie. - Co znaczy, że nigdy nie oszalałeś dla kobiety. - Raz byłem w poważnym związku - wyznał Grant z bólem. -I co się stało? - Kelly dopytywała się z ciekawością. - Nie udało się. - Czekała, że doda jakieś szczegóły. Grant westchnął, widząc, że nie ma wyjścia, tylko powiedzieć wię cej. - Chciała, żebym pracował w firmie jej ojca w Dallas. - Czyli nie chciała mieszkać na wsi? - No właśnie. Nie słyszała jednak goryczy w jego tonie. - A co z innymi? - Albo się rozeszliśmy, albo zostaliśmy przyjaciółmi. - Wygląda mi na to, że nigdy nie czułeś potrzeby takiego związku prowadzącego do małżeństwa. - Widocznie nie, skoro nigdy do tego nie doszło. - Przez chwilę milczeli. - Jednak w innych okolicznościach ty, Kelly Baker, mogłabyś zmienić moje podejście. Chociaż Kelly w pierwszej chwili zamurowało, odpowie działa: - Ale okoliczności są, jakie są, i nie możemy ich zmienić. - Racja. - Grant musnął jej usta. - Na szczęście to, że two je ciało leży przy moim, nie jest fantazją. Odrzucając wszelkie myśli o przyszłości, której nie będzie, Kelly westchnęła i przełożyła nogę przez jego udo. Po chwili powietrze przeszyły ich okrzyki. - Witam serdecznie, pani Baker. - Dzień dobry panu. Ależ jesteśmy oficjalni - zauważy ła Kelly, po czym skarciła się w duchu za brak profesjona lizmu. - Pewnie dlatego, że to, co mam pani do powiedzenia, jest oficjalne. - Mangum przerwał i odchrząknął. - Mniej więcej. - Pański klient odmawia poddania się testowi DNA. - Nie musiała pytać. - Właśnie, i uważam, że to słuszna decyzja. - Zobaczymy, czy sędzia się z panem zgodzi. - Powodzenia, młoda damo. Kelly nawet nie odpowiedziała zarozumiałemu pacanowi. Po prostu rozłączyła się i tym razem świetnie się poczuła ze swoim brakiem profesjonalizmu. Złapał ją tym telefonem między falą tych klientów, któ rzy przychodzili na śniadanie, a tych którzy przychodzili na lunch. Ruch był mniejszy, ale miała nadzieję, że nie ma to nic wspólnego z jej osobą. Wiedziała oczywiście, że goście ko chają Ruth i zwierzają jej się z różnych problemów. Z Kelly było inaczej. Nie znała klientów, chociaż starała się zapamię tać nazwiska tych stałych i chyba niezle jej szło. Oczywiście nigdy nie będzie taką otwartą na ludzi osobą jak Ruth, ale nigdy tego nie planowała. Miała nadzieję, że niedługo zapakuje się do samocho- , du i wróci do Houston. Bez Granta. Nagle poczuła przykry ucisk w żołądku, wstała i podeszła do okna. Była piękna, sło neczna pogoda, idealna dla Granta, żeby pojechać do lasu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|