[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nazwisko Sławomir Kowalski. Około dwudziestu lat, ostatnio spędził kilka miesięcy w naszym kraju. Studiował w Warszawie archeologię, ale chyba nie bardzo go to interesowało, bo zrezygnował dość nieoczekiwanie... - Spróbuję dyskretnie przepytać, co to za ptaszek. Jeśli ktoś z bran\y, to dość szybko powinniśmy go zidentyfikować. - Dzięki. - Nie ma za co. Pozdrów pana Tomasza. Następne dni były podobne do siebie jak krople wody. Skorliński sprawdził dla nas Hosendufta. Jak się okazało, potomek antykwariuszy nie splamił się dotąd \adnym czynem kryminalnym. A przynajmniej polska policja niczego mu nie udowodniła. Był podejrzewany o organizowanie brygad murarskich, które latem pracowały na czarno w Szwecji. Nie była to jednak działalność na specjalnie du\ą skalę. Szwedzi złapali go w sierpniu, ale ukarali tylko symboliczną grzywną i ekstradycją. Miał własny jacht, ale do tej pory nie wzbudził zainteresowania ani stra\y celnej, ani pograniczników. Jednak informacje o skrytce w podłodze łodzi przekazano do rozpracowania. Litwini zadziałali z większym zaanga\owaniem, ale i mo\liwości prawne mieli większe. Skonfiskowali podejrzany papirus i przesłali informację właścicielowi, \e mo\e go odzyskać pod warunkiem osobistego stawienia się w Wilnie i zło\enia odpowiednich zeznań. Pan Hosenduft nie skorzystał jakoś z tej wielkodusznej oferty. Dopiero po tygodniu dostaliśmy telefon z domu aukcyjnego Artmann. - Właściciel udowodnił pochodzenie bransolety - usłyszałem w słuchawce głos pana Witolda. - Ale gdyby panowie chcieli wpaść i przekonać się osobiście... - Z przyjemnością. Wyszedłem z biura. Na Starówkę było dosłownie kilka kroków. Ciepły jesienny dzień - wreszcie skończył się czas deszczów i słoty - zachęcał do spacerów. - Proszę zobaczyć, co dostaliśmy - rzeczoznawca podał mi zdjęcie zrobione na grubym papierze. Przedstawiało polskiego \ołnierza stojącego na tle piaszczystego pagórka. W dłoni trzymał coś, co wyglądało jak zaoferowana na aukcję egipska bransoleta. - Pozwoli pan zbadać to na spokojnie? - Ale muszą panowie zwrócić. To pamiątka rodzinna tego człowieka. - Oczywiście. A mo\e ma pan skaner, to sobie skopiujemy na miejscu? - zaproponowałem. - Zawsze to wygodniej i bezpieczniej, ni\ nosić oryginał... Gotowy plik posłano mi przez Internet. Zanim wróciłem do biura, był ju\ w moim komputerze. Ech, technika idzie do przodu! - No có\ - powiedział w zadumie Pan Samochodzik. - Obejrzyjmy to sobie... Podczepiłem do komputera rzutnik i powiększyłem obraz maksymalnie. Wyszło ziarno, ale jednocześnie masa szczegółów stała się bardziej czytelna. Pan Tomasz wyjął ilustrowany album o strojach wojskowych. - Coś mi się tu nie zgadza - mruknął. - Ten człowiek ma na sobie polski mundur z września 1939 roku... I to nowiutki, jak spod igły... - Tymczasem na Bliskim Wschodzie mieli nieco inny krój - zauwa\yłem. - Klamra od pasa, ta z literami WP , jest ewidentnie współczesna... Podobnie buty. Niech pan zwróci uwagę: mundur jest oficerski, ale na nogach ma zwykłe trepy. - Orzełek na fura\erce wygląda na legionowy z 1918 roku... - znalazł kolejny niepasujący detal. - I jeszcze ta wydma za nim. - Co z nią jest nie tak? - zdziwił się. - Ta dla odmiany wygląda w porządku... - Te dziury. Wygląda, jakby wyskubali trawę, aby upodobnić ją do egipskich. A za to wsadzili małą palmę daktylową - pokazałem krzaczek opodal \ołnierza. - Tyle \e wątpię, aby to drzewko wyrosło na tak jałowym piasku... - No, tośmy drania przyskrzynili... Teraz mo\na będzie wycofać bransoletę z wystawy. A jego mo\e da się zatrzymać do wyjaśnienia? Widać od razu, \e coś kręci. - Mo\e i się uda... Ale nawet jeśli zabierzemy mu bransoletę, to nie będzie chyba bardzo rozpaczał. Ma przecie\ drugą - wskazałem na fotografię. - Drugą... - Myślę, \e było tak - zacząłem snuć swoją teorię. - W chwili, gdy dom aukcyjny za\ądał od niego jakiegoś potwierdzenia, skąd pochodzi ten przedmiot, on ubrał kolegę w pospiesznie skompletowany uniform... - Mundur mógł po\yczyć w teatrze - podsunął szef. - Na przykład. Wywiózł go gdzieś pod Warszawę, wybrali odpowiednio łysą wydmę, wyskubali trawę, wsadzili palmę z supermarketu i zadowoleni cyknęli fotkę... - Tyle \e nie mieli bransolety. Ta spoczywa w sejfie domu aukcyjnego. - Więc u\yli drugiej, identycznej, którą dopiero planują wprowadzić na rynek... - Historię o dziadku - \ołnierzu, który przywiózł garść amuletów z Egiptu, ju\ raz słyszeliśmy... - Od niejakiego Kowalskiego - uzupełniłem. - W dodatku wiemy, gdzie on mieszka, czy te\ raczej, gdzie się zatrzymał wtedy. Ale niewykluczone, \e wrócił na stare śmieci... - Jeśli właściciel mieszkania powiedział mu, \e go szukaliśmy, to nie jest to takie oczywiste. Ale sprawdzić nie zawadzi. Jedziemy? Zapakowaliśmy się do wehikułu i pomknęliśmy na ulicę śelazną. Niebawem wchodziliśmy po znanych nam ju\, cuchnących drewnianych schodach. - Nie mamy nakazu - zauwa\ył pan Tomasz. - Mo\e nas nie wpuścić... Ba, mo\e nawet nie otworzyć drzwi. - Wtedy te\ nie mieliśmy - przypomniałem. Znajome odrapane drzwi. Zapukałem. Odpowiedziała mi cisza. A potem usłyszałem cichy trzask otwieranego okna. - Ucieka! - krzyknął pan Tomasz. Nie było czasu bawić się w nakazy. Cofnąłem się i z całej siły kopnąłem w drzwi. Solidne drewniane skrzydło przez ostatnie lata solidnie nadwerę\yły korniki. Rama została, ale wybiłem całą płaszczyznę wewnętrzną. Wpadłem do pokoju. Uchylone okno chwiało się na zawiasach. Wyjrzałem. W błocie trawnika mocno odcisnął się ślad rąk i nóg. - Wyskoczył stąd? - zdumiał się Pan Samochodzik. - Niezły kozak. Mógł się zabić albo połamać sobie nogi... Zawsze zdumiewała mnie troska pana Tomasza o innych ludzi. Winny czy niewinny, zasługiwał na współczucie, gdy mu się działa krzywda. I za to właśnie bardzo go szanowałem... - Skoro ju\ go nie ma, to mo\e tu trochę pobuszujemy? - zaproponowałem. Skrzywił się, ale kiwnął głową. Zajrzałem we wszystkie kąty. Szwedzka gazeta sprzed dwóch dni, kilka puszek mielonki, jakieś ubrania na zmianę. Garść odbitek przedstawiających znanego ju\ nam \ołnierza w ró\nych ujęciach. Nic ciekawego. - śadnych egipskich zabytków - zauwa\ył Pan Samochodzik. - Ba, \adnych śladów mogących wskazywać, \e kiedykolwiek tu były. Pustka... - Jeśli coś miał, zabrał ze sobą... Na odchodnym sprawdziłem jeszcze skrzynkę z bezpiecznikami. I nagle coś mnie tknęło. Wspomnienie sprzed wielu laty. Sprawa, którą przez wiele tygodni \yła cała okolica... - Mam pewien pomysł - mruknąłem, kierując się do ubikacji. - Mo\e dobry, mo\e idiotyczny, ale wolę niczego nie zaniedbać. Lepiej się wygłupić ni\ potem \ałować... - Jaki pomysł? - zaciekawił się mój zwierzchnik. - To było jeszcze w latach siedemdziesiątych. Sąsiad handlujący złotem wpadł w ręce milicji. Przeszukali mu wówczas cały dom i wreszcie znalezli paczkę ze złotymi dwudziestodolarówkami. A wie pan, gdzie ją miał ukrytą? - Zatopił walutę w rezerwuarze, w zbiorniku na wodę do spłukiwania ubikacji... - Skąd pan wie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|