[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ponownie stwierdziÅ‚a, jacy ona i Martin mogliby być sobie bliscy. To trudne i peÅ‚ne sprzecznoÅ›ci uczucie, powinna odnosić siÄ™ do niego nieufnie, a nie umiaÅ‚a. Martin wyjaÅ›niaÅ‚ znaczenie trójkÄ…ta. Parkinson siedziaÅ‚ przez chwilÄ™ niczego nie pojmujÄ…c, ale zaraz rzekÅ‚ pospiesznie: - Tak, tak, zauwa\yÅ‚em go. Tak, natychmiast zrozumiaÅ‚em, \e ten znak ma okreÅ›lone znaczenie. Gadanie! pomyÅ›laÅ‚a Annika. SÅ‚yszysz o tym po raz pierwszy, mogÅ‚abym przysiÄ…c. - No i wÅ‚aÅ›nie to uÅ›wiadomiÅ‚o nam, \e musi istnieć trzecia inskrypcja ogamicznÄ… - mówiÅ‚ dalej Martin. - Trzecia? - Parkinson wytrzeszczaÅ‚ oczy i raz po raz oblizywaÅ‚ nerwowo wargi. - No tak, to oczywiste, natychmiast przyszÅ‚o mi to do gÅ‚owy. Mnie tak\e. - To znaczy, \e udaÅ‚o ci siÄ™ odczytać tekst znajdujÄ…cy siÄ™ na kamieniu w muzeum? - zapytaÅ‚ Jørgen, nie kryjÄ…c zÅ‚oÅ›liwoÅ›ci. - Eee... - No tak, bo w przeciwnym razie nigdy byÅ› siÄ™ nie domyÅ›liÅ‚, \e mo\e istnieć trzeci zapis. - Jasne! OczywiÅ›cie, \e odczytaÅ‚em tamte sÅ‚owa! Martin nie zwróciÅ‚ uwagi na to, \e Jørgen stara siÄ™ na wszystkie sposoby usadzić Parkinsona, i mówiÅ‚ dalej: - Na tej inskrypcji jest jednak rysa, wiÄ™c nie udaÅ‚o nam siÄ™ odczytać tych ostatnich i najwa\niejszych słów. - Poka\ to, co do tej pory odczytaliÅ›cie. Zaraz to porównamy i z pewnoÅ›ciÄ… bez trudu rozszyfrujemy resztÄ™ - zachÄ™caÅ‚ Parkinson. Nareszcie Martin zrozumiaÅ‚, \e tamten próbuje go podejść. - No, a ty, ile tobie udaÅ‚o siÄ™ zrozumieć? Parkinson natychmiast siÄ™ opanowaÅ‚. - No, ja miaÅ‚em przecie\ tylko dwie inskrypcje do dyspozycji. - I co...? - Wy znalezliÅ›cie przecie\ jeszcze jednÄ…? - Owszem - potwierdziÅ‚ Martin cierpliwie. - Czy mógÅ‚bym rzucić na to okiem? Martin domyÅ›laÅ‚ siÄ™, \e Parkinson nigdy nie przyzna siÄ™ do tego, jak niewiele zdoÅ‚aÅ‚ zrozumieć, daÅ‚ wiÄ™c za wygranÄ…. Jak sobie \yczysz, ty nadÄ™ty mÄ™drku, pomyÅ›laÅ‚. WyjÄ…Å‚ papiery i wyjaÅ›niÅ‚ od poczÄ…tku do koÅ„ca, jak i gdzie znalezli trzeciÄ… inskrypcjÄ™, a tak\e caÅ‚y tekst. No, powiedzmy, prawie caÅ‚y. Parkinson mieniÅ‚ siÄ™ na twarzy. Annika przyglÄ…daÅ‚a mu siÄ™ ponuro, obserwowaÅ‚a jego reakcje, kiedy staraÅ‚ siÄ™ przyjmować do wiadomoÅ›ci jednÄ… sensacjÄ™ po drugiej. Martin bywaÅ‚ wobec niego zÅ‚oÅ›liwy, jak wtedy gdy przedÅ‚o\yÅ‚ mu inskrypcjÄ™ ogamicznÄ… i poprosiÅ‚ o przetÅ‚umaczenie jej na staroiryjski. Parkinson pociÅ‚ siÄ™ i wyjÄ…kaÅ‚ kilka wzajemnie siÄ™ wykluczajÄ…cych teorii, w najbardziej koszmarnych snach nie przyszÅ‚oby mu do gÅ‚owy, \e ktoÅ› postawi go publicznie przed takim zadaniem. I nagle Annika uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, jak niebywale inteligentny jest Martin, ile wie, jak wspaniale myÅ›li. Parkinson musiaÅ‚ czÄ™sto prze\ywać ciÄ™\kie chwile z tym studentem, który wszystko chwytaÅ‚ w lot i uczyÅ‚ siÄ™ szybciej ni\ jego wykÅ‚adowca! I dopiero teraz wyszÅ‚a na jaw caÅ‚a nÄ™dzna natura Parkinsona. Kiedy doszli do ukrytej korony i królewskiego miecza, zrobiÅ‚ siÄ™ purpurowy na twarzy, rozluzniÅ‚ wÄ™zeÅ‚ krawata i rozpiÄ…Å‚ koszulÄ™ pod szyjÄ…. Å›eby tylko nie dostaÅ‚ apopleksji, myÅ›laÅ‚a Annika. Oczy niemal wychodziÅ‚y mu z orbit. Lisbeth bÄ…kaÅ‚a tylko od czasu do czasu: O Jezu! i inne równie inteligentne komentarze. Parkinson oblizaÅ‚ wargi. - Ja siÄ™ tym zajmÄ™ - oÅ›wiadczyÅ‚. - Nie bÄ™dzie trudno odczytać te zamazane sÅ‚owa! PójdÄ™ do siebie na górÄ™ i raz dwa siÄ™ z tym uporam. - MyÅ›laÅ‚em, \e bÄ™dziemy pracować wspólnie, pomagać sobie - przerwaÅ‚ Jørgen ostro. - OczywiÅ›cie! OczywiÅ›cie, \e tak! - zapewniaÅ‚ Parkinson. Prawie siÄ™ jÄ…kaÅ‚ z przejÄ™cia. - W takim razie nigdzie nie pójdziesz, wszyscy zostaniemy tutaj - zdecydowaÅ‚ Jørgen. - Ale lepiej siÄ™ myÅ›li... No, dobrze, jak chcecie. Ale posÅ‚uchajcie, uwa\am, \e powinniÅ›my zrobić konkurs. Co wy na to? Ta strona, która pierwsza odczyta napis, zyskuje prawo do caÅ‚ego znaleziska... ZalegÅ‚a cisza. - I myÅ›lisz, \e tak bÄ™dzie najbardziej sprawiedliwie? - zapytaÅ‚ Martin podejrzanie Å‚agodnym gÅ‚osem. - DostaÅ‚eÅ› wszystko jak na tacy, bez najmniejszego wysiÅ‚ku, i teraz chciaÅ‚byÅ› to zagarnąć... - Bez wysiÅ‚ku? A ty myÅ›lisz, \e co ja robiÅ‚em przez ostatniÄ… dobÄ™? - No i do jakich rezultatów doszedÅ‚eÅ›? - OdczytaÅ‚em prawie wszystko. - BÄ…dzmy szczerzy, Parkinson! Nie odczytaÅ‚eÅ› niczego! PrzywlokÅ‚eÅ› siÄ™ tutaj nieproszony, bo chcesz nam ukraść caÅ‚e odkrycie. Dobrze wiemy, o co ci chodzi. MogÅ‚eÅ› po prostu przyjść i powiedzieć: PotrzebujÄ™ tego odkrycia, bo dziÄ™ki niemu mógÅ‚bym zostać profesorem. Czy mogÄ™ pojechać i pracować razem z wami? Wtedy byÅ›my siÄ™ zgodzili bez sÅ‚owa. Ale ty nie! Ty musisz dziaÅ‚ać podstÄ™pnie! WÄ™szyć, Å›ledzić, posuwać siÄ™ do kradzie\y! Nie mamy nic przeciwko temu, \eby siÄ™ podzielić znaleziskiem, ale na takie metody siÄ™ nie godzimy. Sprawa musi być czysta. Chcesz z nami zostać, to proszÄ™ bardzo, ale na naszych warunkach. ZrozumiaÅ‚eÅ›? Parkinson zaciskaÅ‚ wargi i gÅ‚oÅ›no wciÄ…gaÅ‚ powietrze przez nos. SprawiaÅ‚ wra\enie, \e zaraz, Å›miertelnie obra\ony, wyjdzie z pokoju, ale zdoÅ‚aÅ‚ siÄ™ opanować, choć rÄ™ce wciÄ…\ mu dr\aÅ‚y. - Martin, ty mnie zle rozumiesz i robisz to z caÅ‚Ä… premedytacjÄ…. Ale jak chcesz, ja nie nale\Ä™ do upartych. UstÄ™pujÄ™. - Znakomicie! Wobec tego mo\emy wrócić do tekstu? Czas mijaÅ‚. Chmury staÅ‚y siÄ™ ciemnoniebieskie, burzowe, powietrze niemal nieznoÅ›nie ciÄ™\kie. Annika byÅ‚a niespokojna i zaczynaÅ‚a siÄ™ bać. CoÅ› siÄ™ teraz stanie, myÅ›laÅ‚a. Tylko co? ROZDZIAA XIX DziewczÄ™ta przygotowaÅ‚y obiad, ale panowie ledwo zauwa\yli, \e w ogóle coÅ› jedzÄ…, nie mówiÄ…c o tym, co jedzÄ…. Talerze ustawili wÅ›ród papierów, co chwila strzÄ…sali okruszyny chleba i Å›cierali plamy sosu z ogamicznych napisów. Rozpatrywali wszelkie mo\liwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|