|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
121 RS Oszołomiona śmiałą pieszczotą dłoni Simona poczuła wreszcie, że kochanek w nią wchodzi, i poddała się miłosnemu rytmowi. Słyszała własne imię powtarzane w nieskończoność jak magiczne zaklęcie namiętności, żądzy i spełnienia. Drżała spazmatycznie pod wpływem narastającej z wolna rozkoszy, która niczym fala ogarniała ją powoli od stóp do głów. Wreszcie przyszedł moment, gdy Sunday zanurzyła się w niej całkowicie i wykrzyknęła imię ukochanego: - Simon! 122 RS ROZDZIAA DWUNASTY - Jesteś całkiem pewny, że właśnie ta ścieżka wiedzie do szczęścia i bogactwa? - mruknęła z ironią Sunday, wspinając się krok w krok za Simonem. Nie miała pojęcia, dlaczego wybrał tę drogę. Jej zdaniem wszystkie górskie szlaki wyglądały tak samo. - Tget uważnie przyjrzał się mapie i zidentyfikował niektóre symbole. Jest niemal pewny, że rozeta u dołu kartki oznacza ślad dzikiego słonia. Rozmawiał o tym z plemienną starszyzną. Pewni ludzie słyszeli w młodości legendy o posągu ukrytego Buddy i Zwiątyni Niebiańskich Mgieł. Znajdowała się podobno w pobliżu wodopoju, gdzie dawniej przychodziły dzikie słonie. To może być istotna wskazówka. - Tak czy inaczej przed nami uciążliwa wspinaczka - jęknęła Sunday. - Gdyby to ode mnie zależało, zostałabym w łóżku. - Naprawdę? - zapytał Simon, zerkając na nią przez ramię. - Powinnam się wyspać. - Nie żartuj. - Simon wybuchnął śmiechem, - Gdybyśmy zostali w łóżku, nie byłoby mowy o spaniu. Sunday w duchu przyznała mu rację. Poprzedniej nocy kochali się dwukrotnie. Gdy zasypiała, brzmiał jej w uszach głos Simona, przed oczami miała jego twarz, a muskularne ramiona obejmowały ją ciasno. Zapadła w sen z jego imieniem na ustach. Wizerunek ukochanego wyrył się w jej sercu, pamięci i duszy. 123 RS Kiedy wczesnym rankiem uniosła powieki, usłyszała wesołe pogwizdywanie Simona, którzy chodził z kąta w kąt, przekomarzając się od czasu do czasu z mijającymi jego chatę krajowcami. Mieszkańcy wioski serdecznie witali przybysza, spiesząc do swoich zajęć. Gdy Hazard spostrzegł, że Sunday już nie śpi, pocałował ją na dzień dobry. W tej samej chwili jego oczy pociemniały z pożądania. Spali krótko, ale żadne z nich nie myślało o wypoczynku. Simon przystanął niespodziewanie, a Sunday wpadła na niego. Przytuliła się do muskularnych pleców. Chciała zapytać, dlaczego się zatrzymał, ale nim zdołała powiedzieć choć słowo, Simon syknął i położył palec na ustach. Milczała więc posłusznie. Simon nasłuchiwał przez chwilę, rozglądając się na wszystkie strony. Następnie ruszył w dół po zboczu. Przeszedł kilkanaście metrów, przystanął i bez słowa wpatrywał się w ciemną ścianę lasu. Wreszcie powrócił do stojącej bez ruchu Sunday. - Co się stało? - szepnęła. - Chyba coś słyszałem - odparł. - Naprawdę? - Sunday ogarnął nieprzyjemny dreszcz. - Obawiasz się dzikich zwierząt? - To był odgłos kroków - odparł, patrząc jej w oczy. - Jakich kroków? - Ludzkich - oznajmił. Sunday pokiwała głową. Nie przejęła się zbytnio tą informacją. Przy Simonie czuła się bezpieczna. Poza tym wiedziała, że Hazard ma broń. 124 RS - Bez trudu orientujesz się w lesie - stwierdziła, zmieniając temat. - Gdyby zaszła taka potrzeba, dałbyś sobie radę na zupełnym bezludziu. - W marynarce uczono nas, jak przetrwać w trudnych warunkach. - Na przykład w wielkim mieście? wpadła mu w słowo. Nie rozumiem? - Miejska dżungla była dla mnie szkołą przetrwania - wyjaśniła. Simon parsknął śmiechem, a Sunday natychmiast mu zawtórowała. Uwielbiała jego śmiech. Wsłuchiwała się zachłannie w brzmienie ciepłego barytonu, gdy ukochany mówił, śpiewał albo szeptał jej do ucha słodkie słówka podczas miłosnej nocy. To zrozumiałe, że kobieta lubi... wręcz uwielbia głos mężczyzny, z którym pragnie pozostać do końca życia. Czyżby chciała pozostać na zawsze z Simonem Hazardem? Problem w tym, że nie rozmawiali do tej pory o przyszłości. Obchodziła ich jedynie przeszłość i terazniejszość. Jakie byłoby jej życie z Simonem? Zadała sobie niewłaściwe pytanie. Czy potrafi wyobrazić sobie przyszłość bez Simona? Przez kwadrans maszerowali bez słowa. - Wkrótce będziemy na miejscu - oznajmił Simon. - To znaczy: gdzie? - zapytała Sunday. - Przed nami dawny wodopój słoni. Sunday skrzywiła się nieznacznie. Wyobraziła sobie błotnistą sadzawkę, zdeptaną trawę na brzegu, dno pokryte warstwą mułu, 125 RS zmąconą wodę, sępy czekające cierpliwie na sąsiednich drzewach, aż padną najsłabsze zwierzęta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|