WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziwacznym nieświadomym odruchu.
- Nie. Nie. To nawet nie jest... Nie.
- Nie, Jerry? Co znaczy  nie ?
Wciąż kręcił głową. Kropla potu oderwała się od jego włosów i plasnęła na stół. Słyszałem,
jak z wysiłkiem oddychał.
- Proszę - jęknął. - To obłęd. Nic nie zrobiłem. Dlaczego... To czysty Kafka, nic nie
zrobiłem.
Debora odwróciła się do mnie i uniosła brew.
- Kafka?
- Myśli, że jest karaluchem - wyjaśniłem.
- Jerry, ja durna glina jestem. Nie znam Kafki. Ale niezbite dowody poznajÄ™ na pierwszy
rzut oka. I wiesz co, Jerry? Widzę je w całym twoim mieszkaniu.
- Aleja nic nie zrobiłem - skamlał.
- No dobrze. - Wzruszyła ramionami. - W takim razie pomóż mi. Skąd to wszystko się u
ciebie wzięło?
- To Wilkins - powiedział i zrobił zaskoczoną minę, jakby te słowa wyszły nie z jego ust.
- Wilkins? - Debora spojrzała na mnie.
- Profesor z sąsiedniego gabinetu? - zwróciłem się Halperna.
- Zgadza się. - Wyraznie się ożywił. Wychylił się do przodu. - To Wilkins... To musiał być
on.
- A więc Wilkins - mówiła Debora. - Przebrał się w twoje ciuchy, zabił dziewczyny, a
potem odniósł ubranie do twojego mieszkania.
- Właśnie tak.
- Czemu miałby to zrobić?
- Obaj ubiegamy się o stały etat. Dostanie go tylko jeden z nas.
Spojrzała na niego tak, jakby zaproponował, by zatańczyli nago.
- Stały etat - powiedziała wreszcie głosem pełnym zdumienia.
- Zgadza się - odparł, lekko urażony. - To najważniejsza chwila w karierze naukowej.
- Na tyle ważna, by zabić? - spytałem.
Wbił wzrok w punkt na stole.
- To Wilkins - powtórzył.
Debora przyglądała mu się przez całą minutę z miną ciotuni czule obserwującej ukochanego
siostrzeńca. On patrzył na nią przez kilka sekund, zamrugał, zerknął na stół, na mnie i znowu na
stół. Kiedy cisza się przedłużała, w końcu podniósł oczy na Deborę.
- No dobrze, Jerry. Jeśli to najlepsze, na co cię stać, chyba już czas, żebyś zadzwonił po
adwokata.
Wywalił na nią gały, ale nie przychodziło mu do głowy nic, milczał, więc Debora wstała i
poszła do drzwi, a ja za nią.
- Mam go - stwierdziła z satysfakcją na korytarzu. - Sukinsyn jest uwarzony. Gem, set,
mecz.
I była taka rozradowana, że coś mnie podkusiło, żeby zmącić jej nastrój:
- O ile to zrobił.
Uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Pewnie, że to zrobił, Dex. Jezu, więcej wiary w siebie. Odwaliłeś kawał dobrej roboty i
wreszcie choć raz za pierwszym podejściem dorwaliśmy winnego.
- Może.
Przechyliła głowę na bok i przyjrzała mi się, wciąż z tym dumnym uśmieszkiem.
- Co z tobą, Dex? Trzęsiesz gatkami przed ślubem?
- Wszystko w porządku - odparłem. - Zwiat jest pełen harmonii i szczęścia jak nigdy. Ja
tylko... - I tu się zawahałem, bo tak naprawdę nie wiedziałem, co ja tylko. Towarzyszyło mi jedynie
to nieodparte i niedorzeczne wrażenie, że coś jest nie tak.
- Wiem, Dex - powiedziała życzliwym tonem, który jeszcze bardziej popsuł mi
samopoczucie. - To zbyt proste, mam rację? Ale pomyśl o całym tym syfie, który znosimy co
dzień, przy każdym innym śledztwie. Chyba logiczne, że raz na jakiś czas musi się nam trafić coś
lżejszego, no nie?
- Nie wiem. Po prostu czuję, że coś tu nie gra.
Prychnęła.
- Mamy na gościa tyle twardych dowodów, że kto by się przejmował, co czujesz. Wrzuć na
luz, ciesz się, że dobrze przepracowałeś dzień.
Jestem pewien, że to była doskonała rada, ale nie mogłem jej usłuchać. Choć nie miałem do
pomocy znajomego szeptu, który podsuwałby mi moje kwestie, musiałem coś powiedzieć.
- Nie robi wrażenia, jakby kłamał - zauważyłem, dość nieprzekonująco.
Debora wzruszyła ramionami.
- To wariat. Nie mój problem. Zrobił to.
- Ale jeśli jest psychiczny, czemu miałoby to tak nagle wyskoczyć? Facet ma trzydzieści
kilka lat i pierwszy raz coś zrobił? To się kupy nie trzyma.
Poklepała mnie po ramieniu i znów się uśmiechnęła.
- Słusznie, Dex. Może zapuścisz kompa i sprawdzisz jego przeszłość? Założę się, że coś
znajdziemy. - Zerknęła na zegarek. - Ale po konferencji prasowej, dobrze? Chodz, nie mogę się
spóznić.
Poszedłem więc posłusznie za nią, rozmyślając, jak to jest, że zawsze dobrowolnie biorę na
siebie dodatkowÄ… robotÄ™.
Rzeczywiście, Debora otrzymała dar z niebios, jakim była konferencja prasowa, coś, czym
kapitan Matthews obdzielał nielicznych. Pierwszy raz miała wystąpić publicznie jako detektyw
prowadząca ważne śledztwo, które dorobiło się własnego szumu medialnego, i wyraznie
podszkoliła się w tym, jak wyglądać i mówić w wieczornych wiadomościach. Zniknął uśmiech i
wszelkie inne widoczne ślady uczuć; mówiła bezbarwnym, opanowanym do perfekcji żargonem
policyjnym. Tylko ktoś, kto znał ją tak dobrze jak ja, mógł poznać, że pod drewnianą twarzą
buzowała wielka i nietypowa dla niej radość.
Stałem więc z tyłu sali i patrzyłem, jak moja siostra przedstawia serię radośnie
mechanicznych komunikatów, które wzięte razem wyrażały jej przekonanie, że zatrzymała
podejrzanego w sprawie makabrycznych zabójstw na uczelni, no i kiedy tylko będzie wiedziała na
pewno, że człowiek ten jest winny, drodzy przyjaciele z mediów od razu zostaną poinformowani. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates