WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ciężko powiedzieć. DokonaÅ‚aÅ› już w życiu wybo­
ru, ale bez wzglÄ™du na to, co sÄ…dzi doktor Mauris, uwa­
żam, że powinnaś zobaczyć się z Paulem. Zależy mi na
tym, żeby nie trwał w przekonaniu, że wyrządziłem ci
krzywdÄ™.
Podniósł się szybko od stołu, lecz zdążyła dostrzec
w jego oczach strach. Zrozumiała, że Vincent bardzo
cierpi, a w jego psychice zapanował chaos. Rozpoznała
to łatwo, gdyż z podobnymi reakcjami spotykała się
u nowicjuszek, które przed zÅ‚ożeniem Å›lubów wieczys­
tych borykały się z osobistymi problemami.
- Paul na pewno tak nie uważa.
W oczach Vincenta pojawił się znów wyraz lęku
i pustki.
- Nie udawajmy, że moje zachowanie nie wywołało
w nim trwałego urazu.
Hallie miała pewność, że Vincenta umacniał w tej
RS
opinii jakiś głęboki powód. Jego osobiste życie musiało
być napiÄ™tnowane czymÅ› strasznym. Najprawdopodob­
niej były to przeżycia związane z osobą despotycznego
ojca.
- Zawiozę cię do szpitala - powiedział - ale chcę,
żebyś wiedziała, że Paul ze mną nie rozmawia. Muszę
polegać wyÅ‚Ä…cznie na tym, czego dowiadujÄ™ siÄ™ od le­
karza i Monique. Obawiam siÄ™, że moja córka, podob­
nie jak Paul, jest przekonana, iż celowo nie dopuszczam
ciÄ™ do nich.
Hallie poderwała się z krzesła. Uginały się pod nią
nogi, lecz słabość ta nie wynikała z długiego postu.
- Skoro tak, udowodnię twoim dzieciom, że się
mylÄ….
Nie byÅ‚a w stanie zapobiec samobójczej próbie Pau­
la. Nikt nie mógł przewidzieć tego, co zrobił po wyjściu
z mieszkania ojca. Cudem jego życie zostało ocalone.
ZnajdowaÅ‚ siÄ™ teraz pod najlepszÄ… opiekÄ…. Nie byÅ‚o jed­
nak nikogo, kto mógłby pomóc jego ojcu. Pod maską
opanowania i inteligencji krył się bezradny, udręczony
człowiek. Jej obowiązkiem było zadbać o zdrowie
Paula. Tylko ona mogła go wesprzeć. W przeciwnym
razie bezcenna więz między ojcem a synem uległaby
zerwaniu - być może na zawsze.
Monique aż krzyknęła, gdy po wyjÅ›ciu z pokoju Pau­
la zobaczyła na korytarzu Hallie w towarzystwie ojca.
Na twarzy dziewczyny odmalowały się radość i ulga.
Panie ucałowały się serdecznie.
- Czekałam z przyjazdem, bo na moje odwiedziny
RS
musiaÅ‚ wyrazić zgodÄ™ lekarz. Twój tato byÅ‚ tak uprzej­
my, że zajechał po mnie do pracy, żebym mogła tu
dotrzeć jak najprędzej. Powiedział, że nie mamy chwili
do stracenia.
Monique zareagowała niepewnie. Spojrzała na ojca,
jakby szukała potwierdzenia, i raptem rzuciła mu się na
szyjÄ™.
- Tato, dziękuję! Paul tak się ucieszy.
Aatwość, z jaką Monique wybaczyła ojcu, dodała
Hallie otuchy. W oczach Rollanda zobaczyÅ‚a niekÅ‚ama­
ną wdzięczność.
- Zaczekamy na ciebie tam, w korytarzu - powie­
działa Monique. - Idz już.
Hallie kiwnęła gÅ‚owÄ… i weszÅ‚a do Paula. W przegrza­
nym pokoju grał telewizor, ale chłopiec wyglądał tak,
jakby spał. Leżał odkryty, miał na sobie ładną piżamę
w drobne paski. Zapewne przywiózł mu ją ojciec. Na
wózeczku przy łóżku staÅ‚a taca z nietkniÄ™tym posiÅ‚­
kiem. Hallie nachyliÅ‚a siÄ™ nad Paulem. CzoÅ‚o miaÅ‚ jesz­
cze posiniaczone, ale opuchlizna znikła. Zważywszy na
to, co przeszedÅ‚, prezentowaÅ‚ siÄ™ zupeÅ‚nie niezle, a naj­
ważniejsze, że żył. Chwała Bogu!
- Paul... To ja, Hallie - szepnęła. - Lekarz wreszcie
pozwolił mi na odwiedziny.
Chłopiec natychmiast uniósł powieki.
- To ty? Hallie... Nie sÄ…dziÅ‚em, że ciÄ™ jeszcze zoba­
czę. Nie wierzę własnym oczom...
- Niby dlaczego? - PocaÅ‚owaÅ‚a go w prawy poli­
czek. - LewÄ… stronÄ™ zostawmy lepiej w spokoju. Na
razie. Dobrze?
RS
Została nagrodzona charakterystycznym uśmiechem
Rollandów.
- Nawet nie próbuj siadać! SÅ‚yszaÅ‚am, że masz za­
wroty głowy.
- Nie jest już tak zle, jak było.
- Tere-fere - zażartowała. - A obiad? Nawet go nie
ruszyłeś.
- Nie mam apetytu. To szpitalne żarcie jest obrzyd­
liwe.
- Gorsze niż w internacie? Niemożliwe. Przyznaj się
- ktoś, kto gotuje na co dzień u was w domu, strasznie
cię rozpieścił.
- Zgadza się. - Pochłaniał ją oczami.
- Nie obrazisz siÄ™, jeÅ›li zjem twój obiad? Przyjecha­
łam prosto z pracy. Poza tym, pora kończyć post.
- To ty pościsz? - Aż zamrugał, zaskoczony.
- Tak. W twojej intencji. W intencji caÅ‚ej waszej ro­
dziny.
Przysunęła sobie krzesełko, wzięła tacę na kolana
i zaczęła jeść.
- Wszyscy potrzebujecie teraz pomocy, a już spe­
cjalnie dziadek Maurice. Ciężko przeżył twój wypadek,
zwłaszcza że jak mi mówiłeś, liczył minuty, czekając
stęskniony na wasz powrót. Rozmawiałeś z nim dzisiaj?
- Telefonował dwa razy.
- A widzisz. Wyobrażam sobie, jak siÄ™ ucieszyÅ‚, sÅ‚y­
szÄ…c twój gÅ‚os. Wypadek wszystkich nas ogromnie prze­
raził, a ja, no... w ogóle, co tu mówić.
Paul uniósł głowę.
- Skąd się dowiedziałaś? Od Monique?
RS
- Nie. Od twojego taty. Dziś przyjechał po mnie do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates