WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pani Sharp. Strasznie mu jej brakowało. Zaczął wspominać ulicę Sabatu i \ałował, \e
Janet idzie obok niego, gadajÄ…c bez przerwy.
- No, mo \e masz rację - mówiła - a zresztą nie wiem, dokąd jeszcze mo\emy
pójść. Jak się dostaniemy do Wolvercote? Autostopem?
Kot nie zrozumiał, więc wyjaśniła, \e to oznacza prośbę o podwiezienie.
Droga, którą wybrali, wkrótce zmieniła się w prawdziwą wiejską dró\kę,
wyboistą, zarośniętą trawą, otoczoną przez wysokie \ywopłoty obsypane czerwonymi
jagodami. Nie było tutaj \adnego ruchu, ale Janet starała się tego nie komentować.
- Jeszcze jedno - powiedziała. - Jeśli naprawdę chcemy uciec, obiecaj mi, \e nie
wymienisz przypadkiem nazwiska... wiesz kogo. - Kiedy Kot znowu nie zrozumiał,
wyjaśniła: - Człowieka, którego pan Nostrum nazywa tym osobnikiem albo panem
zamku... no wiesz!
- Aha, chodzi ci o Chrest...
- Cicho! - syknęła Janet. - Tak, o niego, ale nie wolno ci tego wymawiać. On
jest czarodziejem i przychodzi na wezwanie, głupku! Przypomnij sobie, jak pan
Nostrum bał się wymówić jego nazwisko.
Kot zastanowił się nad tym. Chocia\ smutny i stęskniony za domem, nie miał
ochoty zgadzać się ze wszystkim, co powiedziała Janet. W końcu nie była jego
prawdziwą siostrą. Poza tym pan Nostrum nie powiedział mu prawdy. A Gwendolina
nigdy nie mówiła, \e Chrestomanci jest czarodziejem. Na pewno by się nie ośmieliła
robić tych wszystkich czarów, gdyby tak uwa\ała.
- Nie wierzę ci - oświadczył.
- Jak sobie chcesz - odparła Janet. - Tylko nie wymawiaj jego nazwiska.
- Proszę bardzo - zgodził się Kot. - Zresztą mam nadzieję, \e ju\ nigdy go nie
zobaczÄ™.
Popołudnie było ciepłe i rześkie. Zcie\ka robiła się coraz bardziej dzika. W
\ywopłotach rosły leszczyny i wielkie krzaki czarnych jagód. Wkrótce nastrój dzieci
całkowicie się zmienił. Kot poczuł się wolny. Zostawił za sobą wszystkie kłopoty.
Razem z Janet zrywali orzechy, akurat wystarczająco dojrzałe, \eby nadawały się do
jedzenia. Janet zdjęła kapelusz -jak ciągle powtarzała Kotu, nie znosiła kapeluszy - i
napełnili go czarnymi jagodami na zapas. Pękali ze śmiechu, kiedy sok przeciekł
przez główkę i skapywał na sukienkę Janet.
- Fajnie jest uciekać - stwierdził Kot.
- Zaczekaj, a\ spędzisz noc w zaszczurzonej stodole - ostrzegła Janet. - Piski i
szelesty. Czy w tym świecie są upiory i wilka... Och, patrz! Jedzie samochód!
Wystaw kciuk... nie, pomachaj. Oni chyba nie znajÄ… tego zwyczaju z kciukiem.
Machali z zapałem do wielkiego czarnego samochodu, który zbli\ał się,
pomrukując i podskakując na wybojach. Ku ich radości zatrzymał się obok. Szyba w
najbli\szym oknie opadła. Prze\yli paskudny wstrząs, kiedy zobaczyli twarz Julii.
Julia była blada i przejęta.
- Och, proszę, wracajcie! - zawołała. - Wiem, \e uciekliście przeze mnie, i
przepraszam! Przysięgam, \e więcej tego nie zrobię!
Roger wystawił głowę z tylnego okna.
- Ciągłe ją ostrzegałem, \e uciekniecie - powiedział. - Ale ona nie wierzyła.
Wracajcie, proszÄ™!
Otwarły się drzwi po stronie kierowcy. Millie wysiadła i obiegła długą maskę
samochodu. Wyglądała jeszcze bardziej pospolicie ni\ zwykle, poniewa\ do
prowadzenia podkasała spódnicę, wło\yła mocne buciki i stary kapelusz. Była równie
przejęta, jak Julia. Podbiegła do Kota i Janet, chwyciła oboje w ramiona i uścisnęła
tak mocno, \e Kot mało nie upadł.
- Kochane biedactwa! Następnym razem, kiedy poczujecie się nieszczęśliwi,
natychmiast musicie mi powiedzieć! Co za historia! Tak się bałam, \e coś złego wam się
stało, a potem Julia powiedziała mi, \e to przez nią. Bardzo się na nią gniewałam. Raz jedna
dziewczynka mi to zrobiła i pamiętam, jak okropnie się czułam. Proszę, wróćcie do nas. W
zamku czeka na was niespodzianka.
Kot i Janet nie mieli wyboru, musieli wsi ąść do samochodu i pozwolić, \eby
ich odwieziono do zamku. Czuli się fatalnie. Przygnębienie Kota spotęgowały
mdłos'ci, które go ogarnęły, jak tylko Millie zaczęła wycofywać podskakujący
samochód po ście\ce do bramy, gdzie mogła zawrócić. Zapach rozgniecionych jagód
z kapelusza Janet jeszcze pogorszył sprawę.
Millie, Roger i Julia trajkotali wesoło przez całą drogę. Pomimo mdłości Kot
odniósł wra\enie, \e chocia\ \adne z nich o tym nie wspomniało, najbardziej się
cieszyli, \e znalezli zbiegów, zanim Chrestomanci dowiedział się o ucieczce. To
wcale nie poprawiło nastroju Kotu ani Janet.
Samochód przemknął aleją i zatrzymał się przed głównym wejściem do zamku.
Kamerdyner otworzył drzwi, tak jak marzyła Gwendolina, pomyślał ze smutkiem
Kot. Co więcej, kamerdyner ceremonialnie odebrał od Janet przeciekający kapelusz.
- Dopilnuję, \eby trafiły do kucharki - obiecał.
Millie zapewniła Janet, \e wygląda całkiem stosownie, i zapędziła całą
gromadkę do tak zwanego małego salonu, gdzie mieli zjeść podwieczorek.
Weszli. Na środku du\ego kwadratowego pokoju jakaś wątła kobiecina, ubrana
na czarno z paciorkami, siedziała nerwowo na brze\ku pozłacanego krzesełka.
Podskoczyła na ich widok.
Kot zapomniał o mdłościach.
- Pani Sharp! - wykrzyknął i pobiegł ją uściskać. Pomimo widocznego
zdenerwowania pani Sharp rozpływała się
z radości.
- Więc to mój Kot! No, odsuń się, niech ci się przyjrzę. I tobie, Gwendolino
kochana. Jejku, ale was tutaj stroją! Przytyłeś, Kocie. A ty schudłaś, Gwendolino.
Rozumiem to, kochana, mo\esz mi wierzyć! I patrzcie, jaki podwieczorek podali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates