WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zaślepiło cię szaleństwo!
Daj mi sztylet! zażądał stary nekromanta, nie zwracając uwagi na słowa młodszego.
Nadal można to odwrócić!
Zayl czuł wściekłość jedynie kilka razy w życiu. Największej doświadczył wtedy, gdy swym
zaklęciem, rzuconym przeciw złu, zwalczanemu przez niego oraz jego rodziców, wywołał pożar, w
którym zginęli wszyscy prócz niego. To, że wtedy przeżył, i to niemal bez zadraśnięcia, zasiało w
jego duszy gniew, z którym zmagał się potem przez długie lata. Ta walka z samym sobą
doprowadziła nawet do tego, że próbował czynu niewyobrażalnego. Chciał wskrzesić rodziców, a
swoją duszę oddać królestwu umarłych w zamian. Tylko mądrość nauczycieli chłopaka uchroniła
go od rozpętania katastrofy jeszcze gorszej niż pożar. Także tylko dzięki swym mentorom pogodził
się wreszcie z faktem, że nie jest w stanie zmienić tego, czego zmienić się nie da, że musi pogodzić
się z odejściem jedynych osób, na których naprawdę mu zależało.
Taki sam gniew, jak ongiś wobec siebie, czuł teraz wobec Karybdusa, którego przecież tak bardzo
dawniej podziwiał. Ten mężczyzna w obrzydliwy sposób wypaczył wszystko, w co Zayl wierzył.
Stary nekromanta stał się takim nekromantą, jakiego we wszystkich Rathmitach widzieli ludzie
spoza zakonu. Co gorsza, pomiędzy nimi leżało ciało kobiety przybyłej Zaylowi na pomoc, kobiety,
do której młody nekromanta poczuł coś, czego nie potrafił nawet nazwać. Myśl o tym, że ona
zginęła z ręki Karybdusa, stała się kroplą przepełniającą ocean wściekłości.
Tak, zwrócę ci sztylet! wykrzyknął Karybdusowi w twarz. Niech Smok przyjmie
ciebie i jego.
Zayl pchnął starca rytualnym ostrzem w pierś. Opatrzonej zaklęciami zbroi nie dałoby się przebić
zwykłą bronią, jednak demoniczny sztylet, obłożony zaklęciami i wzmocniony dodatkowo siłą woli
młodego mistrza, przebił ją niczym kartkę papieru.
Karybdus szeroko otworzył oczy, czując, jak: sztylet wbija się w jego czarne, pozbawione duszy
serce.
Zayl odwrócił maga tak, że ów stanął plecami do ziejącej w Pajęczym Księżycu otchłani.
Równowaga zostanie zachowana wyszeptał do starego nekromanty i popchnął go
najmocniej, jak mógł, puszczając jednocześnie rękojeść sztyletu.
Karybdus rozpaczliwie spróbował uchwycić się poły płaszcza Zayla. Nie udało się.
Siwowłosy nekromanta runął z krzykiem w pustkę, w ślad za demonem pająkiem i jego diabelskim
pomiotem. Starał się jeszcze chwycić ścianek klejnotu, otwartych teraz tylko na tyle, by mógł się
zmieścić wewnątrz. Podobnie jak demon nie dał jednak rady i został wessany w otchłań.
Jego krzyk umilkł dopiero wtedy, gdy ścianki Pajęczego Księżyca zamknęły się na dobre.
Wyczerpany Zayl przyklęknął na jedno kolano. Zwiątynia, naruszona przez rozszalałe w niej
potężne moce, zaczynała się walić. Nekromanta nie zwracał na to większej uwagi. Był rozdarty
pomiędzy smutkiem z powodu śmierci Salene a koniecznością dopilnowania Pajęczego Księżyca.
Kiedy tylko zdradliwa faza księżyca dobiegła końca, magiczny klejnot zaczął się gwałtownie
kurczyć, wracając do swych poprzednich rozmiarów.
Zayl wiedział, że musi zrobić jeszcze jedno. Nie mógł pozwolić, aby perła pozostała w świątyni,
nawet jeśli miała zostać pogrzebana pod zwałami gruzu. Pajęczy Księżyc znajdował się zbyt blisko
miejsca, w którym granica dzieląca świat śmiertelnych i Piekło była najsłabsza. Nekromanta nie
mógł ryzykować ponownego uwolnienia się Astroghi. Poza tym teraz w klejnocie uwięziony był
także Karybdus.
Rathmita spróbował wstać, lecz nie starczyło mu na to siły. Ruszył więc, czołgając się w kierunku
Pajęczego Księżyca.
Klejnot, nie większy teraz niż wtedy, gdy znajdował się w rękach Aldrica Jitana, kusił go swą
bliskością. Wyczerpany mężczyzna coraz bardziej wątpił, czy uda mu się do niego dotrzeć. Nie
mógł się już ruszać.
I wtedy pochwyciły go dwa mocne ramiona, unosząc, jakby był dzieckiem. Zayl pomyślał, że to
wendigo, które w jakiś sposób jednak przetrwało. Chciał podziękować leśnemu olbrzymowi, ale nie
mógł wykrztusić ani słowa.
W końcu dotknął Pajęczego Księżyca. Uczepił się go, przytknął do jego ścianek swój sztylet i
wymamrotał jedno, ostatnie zaklęcie.
Przyszli w swych widmowych postaciach. Wszyscy trzej. Zayl czuł ich obecność, od kiedy tylko
znalazł się w świątyni. W niewyraznych, mglistych kształtach nekromanta rozpoznał Vizjerei.
Karybdus zabezpieczył to miejsce przed ich magią lecz Zaylowi mogli pomóc nawet jako cienie.
Księżyc... zabierzcie go! zdołał powiedzieć, przełknąwszy ślinę. Rozkazuję wam zabrać go i
pogrzebać jak najgłębiej, w jak najdalszym i najmniej dostępnym miejscu na dnie morza. Ukryjcie
go tak, by nigdy nie odnalazł go już ani człowiek, ani demon, ani anioł.
Widmo stojące pośrodku trójki pochyliło się i swymi bezcielesnymi rękami podniosło magiczny
klejnot.
Pajęczy Księżyc zniknie wyszeptała zjawa. Na szczęście...
Chwilę potem duchów Vizjerei i perły już nie było.
Rathmita przekręcił się na plecy. Chciał poprosić wendigo, żeby
zabrało ciało Salene z powrotem do miasta, gdzie mogłaby zostać godnie pochowana. Jednak ku
jego zaskoczeniu nikt nad nim nie stał. Obrócił głowę i zobaczył, że wendigo nadal leży tam, gdzie
padło. To nie gigant mu pomógł. Dopiero teraz zresztą przypomniał sobie, że sam przywołał jego
zjawÄ™ podczas pojedynku z Karybdusem.
Zatem... kto mu przed chwilą pomógł?
Zanim zdołał sobie odpowiedzieć, usłyszał niepokojący jęk. Po chwili dobiegł go następny.
Salene... wyszeptał Salene...
Za...Zayl padła cicha, niespodziewana odpowiedz.
Pozwolił sobie na krótki uśmiech... i zemdlał.
* * *
Sytuacja w całym mieście, zwłaszcza na odcinku, którego obroną dowodził generał Torion, stała się
beznadziejna. Pająków było więcej niż liści na drzewach i nacierały coraz zacieklej, z zawziętością,
przeciw której nie mogła wytrwać nawet najwyższa odwaga obrońców.
Generał wiedział, że ogląda koniec Marchii Zachodniej.
Wtedy jednak wydarzyło się coś równie niesłychanego jak cudownego. Morze pająków zatrzymało
się nagle, jakby kierowane jedną myślą. Ludzie, pewni, że to jakiś okrutny podstęp, czekali w
napięciu.
Po chwili, na ich oczach, pająki zaczęły się rozpadać.
Ośmionogie potwory obracały się w popiół całymi setkami. Wyglądało to tak, jakby jakaś nieznana
siła w jednej chwili odebrała im całą energię życiową. Niektóre z nich rozkład dosięgnął w pół
kroku, inne rozpadały się uczepione głów swych gospodarzy. Ginęły wszędzie tam, gdzie się
znajdowały.
Ofiary pająków, pokryte popiołem, pozbawione kierującej nimi dotąd pajęczej woli, padały na
ziemię niczym szmaciane lalki. Ich porozrzucane tu i tam ciała leżały w popiele, który jeszcze
przed chwilą zagrażał królestwu zagładą a teraz spływał z ulic, zmywany padającym deszczem.
Ktoś zaśmiał się histerycznie. Zmiech okazał się zarazliwy i wkrótce ci, którzy przetrwali, śmiali się
już wszędzie. Zmiech w ciągu kilku chwil rozbrzmiewał w całej stolicy.
Najgłośniej śmiał się generał Torion, głównodowodzący armii królestwa. On jeden wiedział, że
przed chwilą ocalała nie tylko Marchia Zachodnia, ale i wszystkie Zachodnie Królestwa.
***
Usłyszał głosy. Zayl rozpoznał oba, nawet przez drzwi. Nasłuchując, zawahał się, czy nacisnąć
klamkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates