WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieniące się tęcze. A kiedy fura ruszała w stronę browarnianej lodowni, w mroz-
nym powietrzu i w słońcu lód trzeszczał i skrzypiał, kołysał się na nierównej dro-
dze i błyszczał jak huta szkła. I tak fura za furą, cały łańcuch fur zdobił drogę
do browaru, z koni dymiło się, a woznice w wysokich butach okręconych słomą
i owijaczami z worków na chmiel, w baranich czapach na głowach, w fioletowych
rękawicach, szli przy łbach koni. A koło ładowni wysokiej na osiem pięter, tam
pracowały już dwa wyciągi wiaderkowe, które z kruszarki unosiły rozkruszony
lód na górę, gdzie na ostatnim piętrze wyciąg obracał się wysypując zawartość
wiaderek i pusty wracał na dół po kolejną porcję lodu.
Zawsze, ilekroć szedłem na ślizgawkę, zawsze, ilekroć przykręcałem kluczem
łyżwy, zawsze, ilekroć patrzyłem przez chwilę, jak dzieci usiłują się ślizgać i raz
po raz padają, i znów się podnoszą, ilekroć widziałem, jak gimnazjaliści na lo-
dowisku zakręcają kółka. . . widziałem za nimi przez cały przybrowarniany sad,
jak pracuje wyciąg, a ilekroć widziałem, jak fury ustawiają się w kolejkę przy
wyciągu, zadawałem sobie pytanie:
 Co ty tu robisz?
I kluczem od komina odkręcałem łyżwy, zarzucałem je na ramię i wracałem
do fur, wyładowanych kopiasto taflami przezroczystego lodu. Stryjaszek wybił
kłonice i boczna ściana ustąpiła, i bryły lodu zaczęły spadać wprost do leja kru-
szarki,  lodziarze stali z boku i pomagali lodowi zsypywać się pomiędzy stalowe
zęby, które chrupały lód niczym cukierki. Dwaj stali na wozie i hakami ostrymi
jak bagnety z góry kłuli lód niczym święty Jerzy, dobijający z konia smoka.
Stałem z łyżwami przewieszonymi na rzemyku przez ramię i nie wiedziałem,
na co wpierw spojrzeć: na  lodziarzy okutanych kolorowymi szalami i słomia-
nymi chochołami jak pompy czy na otwarte i oświetlone drzwi małego domku
przylepionego do lodowni, gdzie składano na noc drogocenne pasy, a gdzie teraz
była rozpalona bez chwili przerwy płyta kuchenna, na której gotowała się woda na
herbatę i grog. Nie wiedziałem, czy mam patrzeć w górę, jak przez oszalowanie
spadają z wyciągu wiaderkowego drobne odłamki lodu, czy trzymać się metalo-
61
wej osłony i patrzeć na przerazliwie żarłoczne zęby kruszarki, które z rosnącym
z chwili na chwilę apetytem chrupią te szkliste kawałki zamarzniętej tafli rzeki. . .
Grozna jest ta kruszarka, kiedy  lodziarze siÄ™ zagapiÄ…, z tym samym apetytem
pałaszuje haki razem z drewnianymi uchwytami, tak że drzazgi się sypią, a poła-
mane styliska grożą zranieniem. . .
Ze ślizgawki na rzece dobiegała muzyka gramofonu i skrzypienie łyżew ry-
sujących kółka na lodzie, tu jednak stryjaszek Pepi uzbrojony w hak zmagał się
z lodem, atakował nieposłuszne bryły kry, pokrzykując przy tym jak na froncie:
 Links pariert! Rechts pariert! Einfacher Stoss!
I buch go! Hak stryja rozminął się z bryłą lodu, ale  lodziarz chwycił go
za rękaw, żeby stryjaszka nie zmiażdżyło razem z lodem. Wszyscy  lodziarze
przewyższali stryjaszka o głowę, ale Pepi, kiedy nie mógł zmagać się z lodem,
walczył i bił się hakiem z  lodziarzami . Kiedy i tego było mu za mało, brał się
z nimi za bary, odrzucali haki i mocowali się,  lodziarze tak od śmiechu osłabli,
że dawali się położyć na łopatki, inni zaś klękali, a kiedy stwierdzali, że  lodziarz
został powalony na łopatki, podnosili stryjaszka jak dziecko, bo z każdego był
chłop jak dąb. Wyciąg wiaderkowy również odpoczywał, wiaderka pobrzękiwały
jasno i wesoło, a stryjaszek Pepi krzyczał:
 W ten oto sposób Fryszteński odniósł wspaniałe zwycięstwo nad Murzy-
nem!
I odgłos kruszarki, i pobrzękiwanie pustych wiaderek na wyciągu, i dzwięk
łopat rozbrzmiewały radośnie nad lodownią. Ta maszyna lubiła swoje na swój
sposób odpocząć. Kiedy mróz ściskał mocniej,  lodziarze przynosili dwie bla-
szane beczki, hakami przepijali z boku dziury i palili drewnem. Polana stały na
baczność i płonęły; w pochmurny wieczór czerwonofioletowe płomienie żywiły
się drewnem i tchnęły ciepłem, aby ogrzać ludzkie ręce, śmierć drewna wydawała
blask i żar i praca stawała się znośniejsza.
Ni stąd, ni zowąd stryjaszek Pepi zaśpiewał:
Na brzegu jeziora, gdzie wysokie drzewa,
słowik ukochanej o miłości śpiewa. . .
I  lodziarze ogrzali się śpiewem. Znad rzeki, ze ślizgawki, słychać było mu-
zykę gramofonu, gimnazjaliści z panienkami tańczyli walczyka na łyżwach. . . Już
miałem iść do domu i pisać nadobowiązkowe wypracowanie domowe, ale tu koło
lodowni na tyłach browaru wszystko było piękniejsze niż obrazki w wypisach. . .
O dziecku-sierotce. . . Nie chciało mi się iść do domu, zresztą już od południa
mamy w domu gości, grupkę ludzi z miasteczka, którzy szyją kostiumy na urzą-
dzany przez  Sokoła bal maskowy, ludzi, którzy bez przerwy piją piwo i śmieją
się z tego, z czego nie wolno się śmiać, jedzą ogromne pajdy chleba ze smalcem,
a ponieważ piją tyle piwa, nieustannie biegają do klozetu tuż koło spiżarki.
62
Kiedy tak stojąc nieopodal lodowni patrzyłem na owinięte słomą i workami
od chmielu buty  lodziarzy i furmanów, myślałem o tym, że zgromadzeni u nas
goście przywiązują ogromną wagę do tego, żeby każdy miał małą nogę, kupo-
wali sobie zawsze buty o numer mniejsze niż wielkość stopy, bo mieć małą nogę
należało do dobrego tonu. Ileż to razy widziałem, jak wyruszając z miasteczka
w drogę do browaru przez pola co chwila opierali się o płoty, pózniej zaś o mur
browaru i przez wierzch buta masowali sobie podbicie, żeby krew dopłynęła do
palców w ciasnym buciku.
Stałem tak oto w pochmurny wieczór, pięć fur czekało przy wyciągu, aż przyj-
dzie na nie kolej, furmani zarzucili derki na kłęby koni, chodzili tam i z powrotem
przytupując z zimna albo grzali się przy blaszanych beczkach, w których płonę-
ły polana, od rzeki niosła się muzyka gramofonu i zapach ponczu, gimnazjaliści
jezdzili na łyżwach i skakali obracając się wysoko w powietrzu, wśród zmierzchu
błyskała łyżwa, lód skrzypiał i jedna łyżwa rysowała na lodzie spiralę, a druga
błyszcząca łyżwa zakreślała łuk w powietrzu, pociągi w oddali dudniły tak gło-
śno, że pomyślałem sobie, że wkrótce spadnie deszcz i nadejdzie odwilż, kruszar-
ka nadal chrupała lód jak karmelki, wiaderka unosiły w górę odłamki lodu, aby
wsypać je z góry do lodowni, gdzie lodowa góra wznosiła się do wysokości ośmiu
pięter, tworząc wysoki graniasty lodowiec, z którego od wiosny do póznego lata
rozwozi się pózniej lód po gospodach i restauracjach, aby piwo i lemoniada były
chłodne, do szpitali, aby nie brakło lodu na okłady przy gorączce. Ale właścicie-
le gospod, którzy bywali też rzeznikami, mieli swoje lodownie w piwnicach, lód
rozbijali tylko wielkimi drągami, a z tego lodu, co pozostał, budowali pod kona- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates