[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przejeżdżaÅ‚a obok niego zdziwiÅ‚a jÄ… zaparkowana w pobliżu maÅ‚a ciężarówka. Któż to raczyÅ‚ odwiedzić to miejsce? Za- hamowaÅ‚a i wysiadÅ‚a. Widok mężczyzny klÄ™czÄ…cego przed maÅ‚Ä… mogiÅ‚kÄ… kompletnie jÄ… zaskoczyÅ‚. WycofaÅ‚aby siÄ™ dyskretnie, ale on już jÄ… dostrzegÅ‚. Nie zauważyÅ‚a smutku na jego twarzy. Trzy mogiÅ‚y byÅ‚y skromnie przystrojone - pierwszÄ… zdo- biÅ‚y szyszki, drugÄ… kamyki, a trzeciÄ… bukiecik stokrotek pol- nych. Jess, przeÅ‚ykajÄ…c Å‚zy, w milczeniu stanęła obok niego. - Przepraszam - zaczęła. ObróciÅ‚ siÄ™ ku niej. Spojrza- Å‚a w te jego nieprzeniknione zielone oczy. - Nie chciaÅ‚am przeszkadzać. - Nie masz za co przepraszać. - OtrzepaÅ‚ kapelusz i wÅ‚ożyÅ‚ go na gÅ‚owÄ™. - MiaÅ‚em już wracać. I szybko odszedÅ‚. A ona znowu spojrzaÅ‚a na te mogiÅ‚y. 124 S R Stokrotki dla jego maÅ‚ej siostry, która pewno uwielbiaÅ‚aby pleść sobie wianki z tych kwiatków. Kamyki dla Raphaela - może lubiÅ‚by Å‚owić ryby albo pÅ‚ywać, a szyszki dla Michaela, który przepadaÅ‚by za wspinaniem siÄ™ na drzewa. Drobiazgi, ale Gabriel pomyÅ›laÅ‚ o tym i ustroiÅ‚ groby wÅ‚aÅ›nie tak. Jess, pÅ‚aczÄ…c, ruszyÅ‚a do swojego samochodu. CoÅ› jej jed- nak kazaÅ‚o siÄ™ obejrzeć i spojrzeć na dwie wiÄ™ksze mogiÅ‚y. LeżaÅ‚y na nich tylko kwiaty, które ona przyniosÅ‚a. Nie wÄ…t- piÅ‚a, że Gabriel kochaÅ‚ rodzeÅ„stwo, ale te dwa nieprzystro- jone groby Å›wiadczyÅ‚y o czymÅ›, o czym nie wiedziaÅ‚a. Co siÄ™ staÅ‚o ze Stephenem i Mary Dumontami? Co jej mąż ma im za zÅ‚e? I dlaczego chce odtrÄ…cić wÅ‚asne dziecko? Przez caÅ‚y nastÄ™pny tydzieÅ„ Jess usiÅ‚owaÅ‚a porozmawiać z Gabrielem i zburzyć dzielÄ…cy ich mur. Walka miÄ™dzy ni- mi byÅ‚a tak zaciekÅ‚a, a milczenie tak bezwzglÄ™dne, że gdy w zwiÄ…zku z wystawÄ… przyjechaÅ‚a do Auckland, byÅ‚a kom- pletnie wykoÅ„czona. Gabriel doprowadziÅ‚ jÄ… do stanu, który jÄ… przeraziÅ‚ - zwÄ…tpiÅ‚a w przyszÅ‚ość ich małżeÅ„stwa. - Jess! Drgnęła na dzwiÄ™k wÅ‚asnego imienia, uniosÅ‚a wzrok i uj- rzaÅ‚a peÅ‚nÄ… emocji twarz pani Kilpatrick. - DziÄ™kujÄ™, że przyszÅ‚aÅ› po mnie. Jess owionÄ…Å‚ zapach perfum Chanel numer pięć. - Niczym siÄ™ nie przejmuj - powiedziaÅ‚a pani Kilpatrick. - Jestem tu, jest samochód, nie ma problemu. Richard tak siÄ™ 125 S R napracowaÅ‚ w zwiÄ…zku z tÄ… wystawÄ…, że to na pewno bÄ™dzie bomba. - Mam wrażenie, że i ty siÄ™ napracowaÅ‚aÅ›. Jess doceniaÅ‚a zaangażowanie pani Kilpatrick, ale ona puÅ›ciÅ‚a mimo uszu te sÅ‚owa, choć widać byÅ‚o, że sprawiÅ‚y jej przyjemność. - Jedzmy teraz do hotelu - zaproponowaÅ‚a. - Jest dopie- ro jedenasta, mamy do otwarcia sporo czasu. Czy Richard ci powiedziaÅ‚, że przesunÄ…Å‚ otwarcie na siódmÄ…? - Tak - odparÅ‚a Jess, która czuÅ‚a siÄ™ trochÄ™ zepchniÄ™ta na margines. - A co z Gabrielem? Czy przyleci pózniej? - zapytaÅ‚a pa- ni Kilpatrick. OtworzyÅ‚a bagażnik wypożyczonego auta i umieÅ›ciÅ‚a w nim maÅ‚Ä… walizkÄ™ Jess. - Wcale nie przyleci. - Jess usiÅ‚owaÅ‚a nadrabiać minÄ…, bo jej samej byÅ‚o przykro z tego powodu. - Ostatnio jest bar- dzo zajÄ™ty. - Och, wielka szkoda, ale niestety tak bywa. Podróż z lotniska do hotelu minęła spokojnie. W ciÄ…gu godziny Jess byÅ‚a już w swoim pokoju. Na lunchu w restau- racji poznaÅ‚a Richarda. ByÅ‚ równie czarujÄ…cy i inteligentny jak podczas rozmowy przez telefon czy w swoich e-mai- lach. UznaÅ‚a, że prawidÅ‚owo ocenia ludzi, co dobrze wpÅ‚y- nęło na jej samopoczucie. WyglÄ…daÅ‚o na to, że ona również przypadÅ‚a mu do gustu. - Kochana, sÅ‚odka Jess - zaczÄ…Å‚. - CzujÄ™, że siÄ™ zaprzyjaz- 126 S R nimy. - UÅ›miechajÄ…c siÄ™, pocaÅ‚owaÅ‚ jÄ… w policzek. - ObcujÄ…c z pani talentem, nabieram wiary w sens wÅ‚asnej pracy. Ów komplement pochlebiÅ‚ jej jako artystce, lecz emocjo- nalnie wciąż siÄ™ czuÅ‚a zagubiona. - DziÄ™kujÄ™ - rzekÅ‚a. Podczas gdy Richard zaÅ‚atwiaÅ‚ sprawy w galerii, Jess roz- pakowaÅ‚a w pokoju swoje rzeczy, zastanawiajÄ…c siÄ™, w co siÄ™ ubrać na otwarcie wystawy. Czerwona suknia, bogata, piÄ™k- na jak przednie wino, byÅ‚a raczej dopasowana. Jej ciaÅ‚o siÄ™ zmienia, to ostatnia szansa, żeby siÄ™ w niej pokazać. Dobrze by byÅ‚o, gdyby jej mąż siÄ™ zjawiÅ‚ na otwarciu tej wystawy. Szybko siÄ™ uwinęła z zakupem rzeczy, których nie mogÅ‚a dostać w Kowhai, i byÅ‚a na miejscu, tak jak Richard sobie tego życzyÅ‚, godzinÄ™ wczeÅ›niej. Dzwonek telefonu spowo- dowaÅ‚, że serce zaczęło jej bić mocniej. Może jednak Gabe zmieniÅ‚ zdanie. - Halo? - Cześć, Jessie. Zgadnij, kto dzwoni. UÅ›miech zniknÄ…Å‚ z jej ust. - Damon. MiaÅ‚eÅ› chyba być w Hawkes Bay? - ByÅ‚em, ale wczoraj wieczór dzwoniÅ‚em do domu i do- wiedziaÅ‚em siÄ™ o twojej wystawie. MuszÄ™ obejrzeć pierwszÄ… wystawÄ™ mojej Jessie. Mama zadzwoniÅ‚a do kogoÅ›, ten ktoÅ› zadzwoniÅ‚ do pani Kilpatrick i w ten sposób znalazÅ‚em siÄ™ na liÅ›cie goÅ›ci. - OdchrzÄ…knÄ…Å‚. - Jestem teraz w Hamilton, muszÄ™ zdążyć o czasie do Auckland na twojÄ… imprezÄ™. 127 S R - A co z KaylÄ… i Cecily? - SÄ… w domu. Kayla zostaÅ‚a z dzieckiem. - SÅ‚usznie. Cecily jest za maÅ‚a na takÄ… dÅ‚ugÄ… podróż. Po dÅ‚uższym milczeniu Damon powiedziaÅ‚: - Od czasu szpitala nie widzieliÅ›my siÄ™, Jessie. - Masz żonÄ™ i dziecko, Damonie. - Nie wiedziaÅ‚a, czy te sÅ‚owa docierajÄ… do niego. - Lepiej wracaj do nich, bo Kayla może przestać na ciebie czekać. - Tak jak ty, Jess - rzekÅ‚ ponurym tonem. - Ty przestaÅ‚aÅ› na mnie czekać, prawda? - Zawsze bÄ™dÄ™ ciÄ™ darzyć przyjazniÄ…. - Niech skonam, jeÅ›li pozwolÄ™ ci odejść. - Nie skonasz. - WiedziaÅ‚a już, że on nigdy nie daÅ‚by jej szczęścia. - OżeniÅ‚eÅ› siÄ™ z kobietÄ…, która ciÄ™ kocha, masz z niÄ… piÄ™knÄ… córkÄ™. DoceÅ„ to. Znów chwila ciszy. - Wiem, że jestem egoistÄ…, bo chcÄ™, żebyÅ› mnie kochaÅ‚a. Ale to już przeszÅ‚ość, tak? - Tak- odparÅ‚a. - PrzeszÅ‚ość. Nie byÅ‚a nawet pewna, czy to uczucie w ogóle istniaÅ‚o. PrzeraziÅ‚a siÄ™, bo skoro podaje w wÄ…tpliwość to, co byÅ‚o waż- ne, to znaczy, że w jej życiu jest coÅ› jeszcze ważniejszego. CoÅ›, co siÄ™ bardziej liczy niż zÅ‚udzenia nastolatki. - Dbaj o swojÄ… rodzinÄ™, Damonie. - A ty uważaj, Jessie, bo on... - PrzestaÅ„. - PotrzÄ…snęła gÅ‚owÄ…; lojalność obowiÄ…zuje. - Szczęśliwej podróży do domu. 128 S R Nie wróciÅ‚ do tamtego tematu. PowiedziaÅ‚: - A tobie życzÄ™, żebyÅ› byÅ‚a bogata i sÅ‚awna. OdÅ‚ożywszy sÅ‚uchawkÄ™, Jess wróciÅ‚a do poprzednich czynnoÅ›ci. Gdyby zaczęła rozmyÅ›lać o tym, co siÄ™ wÅ‚aÅ›nie wydarzyÅ‚o, o niszczÄ…cej sile jej uczuć do Damona, straciÅ‚aby poczucie sensu życia. Jess weszÅ‚a do galerii z uczuciem, że popeÅ‚nia oszustwo. WieszajÄ…c pÅ‚aszcz, zerknęła w lustro wiszÄ…ce u wejÅ›cia. Ko- lor sukni pasowaÅ‚ do jej wÅ‚osów, a sama suknia, dość obci- sÅ‚a, Å‚adnie na niej leżaÅ‚a. CzuÅ‚a, że wyglÄ…da dobrze i ponÄ™t- nie. DodawaÅ‚o jej to pewnoÅ›ci siebie, ale nie mogÅ‚a przestać myÅ›leć o tym, że mężczyzna, którego pragnęłaby tu widzieć, nie przyjdzie. Nie byÅ‚a dla niego na tyle ważna. Serce jÄ… bo- laÅ‚o wbrew wysiÅ‚kom, by o tym nie myÅ›leć. - Jess! - Richard rozpromieniÅ‚ siÄ™ na jej widok. - WyglÄ…- dasz szaÅ‚owo! - PodaÅ‚ jej ramiÄ™ i zaprowadziÅ‚ do galerii. - Może powinnam wÅ‚ożyć jakiÅ› bardziej artystyczny strój? - zapytaÅ‚a.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|