[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świecami. - Ho, ho! - zawołała, nerwowo przełykając ślinę. - Widzę, że poszedłeś na całość! Niepewnie przestąpił z nogi na nogę. Czyżby zachował się jak słoń w składzie porcelany? Może powinien był raczej próbować ją zaskoczyć? Na szczęście, już weszła do pokoju, powąchała różę i z bladym uśmiechem orzekła: - Bardzo to ładnie wygląda. - No, to przynajmniej będziesz miała miłe wspomnienia - wywinął się zręcznie. - A poza tym dzisiejsza okazja, jest wyjątkowa.. - Naprawdę? Podsunął jej krzesło i dopilnował, aby wygodnie usiadła. - A nie wystarczy, że tu jesteś? - uśmiechnął się szeroko. - Zresztą przyznam ci się, że tak naprawdę to prawie wcale nie umiem gotować. - Nic nie szkodzi - pocieszyła go z uśmiechem. Wyglądało na to, że zaczyna się odprężać. - Przecież i tak nie wiem, jak to wszystko powinno smakować, więc nawet gdybyś coś spaprał, i tak się na tym nie poznam. " - W takim razie jesteś idealnym gościem! - roześmiał się i mrugnął porozumiewawczo. - Poczekaj tu chwileczkę, zaraz wracam. W kuchni wyłożył potrawy do naczyń, w których miał je podawać. Na końcu nalał zupę do dwóch miseczek i postawił je na stole, jedną przed Rose, a drugą przed sobą. - Zaczniemy od tego - zdecydował. - W Wietnamie ta zupa podawana jest.przy specjalnych okazjach. Moja mama występowała z nią tylko na wystawnych przyjęciach albo gdy chciała komuś zaimponować. Rozkładając serwetkę na kolanach, Rose spojrzała na niego spod oka. - To znaczy, że próbujesz mi zaimponować? - A przynajmniej skutecznie? - Uniósł brwi z udanym zdziwieniem. - Przepraszam, że pytam... - Zamieszała zupę i przygryzła wargę. - Ale... co to jest? - Zupa z krabów i szparagów. A to, co w niej pływa, to rozbite jajko. Z pewnym wahaniem zanurzyła łyżkę w swojej miseczce i ostrożnie spróbowała niewielką ilość. - Niezłe! - wypaliła, ale zaraz zorientowała się, jak bezbarwnie to wypadło, więc szybko się poprawiła: - To znaczy, chciałam powiedzieć, naprawdę dobre! - Nie wszystko musi ci smakować - uspokoił ją Paul. -Chciałem tylko zaprezentować ci przegląd naszych najbardziej charakterystycznych dań narodowych. Chyba nie będziesz musi.ała znać na pamięć wszystkich nazw? Rose powoli mieszała zupę w misce, nawet nie udając, że ją je. - Prawdę mówiąc, nie wiem, jak babcia to sobie wyobraża - wyznała szczerze. - I w gruncie rzeczy coraz mniej mnie to obchodzi. Paul poczuł dreszcz niepokoju przebiegający po kręgosłupie. - Czy coś się stało? - zapytał z przestrachem. - Ależ nic takiego - zapewniła, znów zanurzając łyżkę w miseczce. - Chodzi tylko o to, że mam już powyżej uszu zmuszania mnie do rzeczy, których nie cierpię. - Takich jak nauka historii czy jedzenie potraw, które ci nie smakują? - podsunął Paul, upijając nieco wina. - Tak! - wyrzuciła z siebie z głębokim westchnieniem. - Albo takich, jak odwiedziny u mnie? Odłożyła łyżkę i spojrzała wprost na niego. - Nie o to chodzi! - oświadczyła żarliwie, a wyraz jej oczu świadczył, że mówi prawdę. - Z tobą, czy w ośrodku, czy gdzie indziej, zawsze bardzo mile spędzam czas. Nie mogę tylko znieść myśli, że robię coś nie dlatego, że to lubię, tylko że muszę, nawet jeśli to coś przyjemnego. Czuję się wtedy tak, jakbym sama nie umiała dokonać prawidłowego wyboru, a dla babci pewnie i tak nigdy nie będę wystarczająco dobrą Wietnamką! Paul ze zrozumieniem pokiwał głową. - Ale gdyby nie wywierała na ciebie nacisku, pewnie nigdy nie poznałabyś historii swoich wietnamskich przodków, a to przecież część także i twojego życia! - spróbował ją jakoś pocieszyć. - Wiem, że ona należy do rodziny, ale mam do niej żal! -upierała się Rose. - Nie znoszę, kiedy ktoś mi rozkazuje! Paul wziął głęboki oddech i odsunął na bok miskę po zupie. Zauważył, że Rose zrobiła to samo, chociaż zjadła zaledwie połowę. - A ja nie mam nic przeciwko temu! - Za wszelką cenę starał się ją rozweselić. - Proszę o rozkazy, co chciałabyś zjeść. Kiedy przyniósł do pokoju potrawy, jakie przygoto- ' wał, Rose spojrzała na nie z niedowierzaniem. - Co to jest? - zapytała ostrożnie. - Poznaję tylko saj-gonki... to znaczy, chciałam powiedzieć, cha gio. - Tak, to nasza najpopularniejsza potrawa. - Nałożył jej na talerz jeden z podsmażonych naleśników. - Zresztą moja ulubiona. A to jest pho z wołowiny, też zupa, ale z makaronem ryżowym, przyprawiona kolendrą i orzeszkami ziemnymi. Jeśli chcesz, możesz dodatkowo przyprawić ją tym ostrym sosem. - Podał jej buteleczkę czerwonego sosu na bazie chili. - Ale jeśli nie jesteś przyzwyczajona do pikantnych przypraw, lepiej daj sobie spokój. Następnie zaprezentował jej placki fasolowe i szczypce krabów przybrane zieloną cebulką. Rose próbowała wszystkiego po trochu, dopóki coś jej wreszcie nie zasma- kowało. Stwierdziła, że zupa pho nie udała mu się najlepiej, natomiast jeśli chodzi o naleśniki i szczypce krabów - matka mogłaby być z niego dumna. - To może teraz przejdziemy do deseru? - zaproponował, kiedy skończyli posiłek. - Mam ciasteczka z fasoli i owoce liczi. - Jakby to powiedzieć... - zaczęła z widocznym skrępowaniem. - Nie chcę, żebyś pomyślał, że jestem niewdzięczna, bo to wszystko było pyszne... - No więc o co chodzi? - zachęcał ją łagodnie do dalszych zwierzeń. - Nie masz czegoś bardziej... amerykańskiego? - Roześmiał się tak głośno, że aż przymknęła oczy. - Wiem, że to brzmi okropnie, ale poznałam już dziś tyle różnych smaków... - Dobrze, nie ruszaj się stąd i poczekaj - przykazał, sprzątając ze stołu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|