|
|
 |
|
 |
 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lecz stali się bardziej przebiegli. Lori zawołał turlając się po podłodze za sofę Uciekaj! Salon był pogrążony w absolutnej ciemności, w której majaczyły tylko blade prostokąty okien, za którymi migotały światła miasta. Quaid poruszył się, kolana potarły o podłogę wywołując hałas i kule gruchnęły w oparcie sofy, centymetry od jego głowy. Odchylił się w górę, a potem w bok i rzucił pod 46 stolik do kawy, przetaczając się cicho. Zdumiał się, nie przypuszczał, że potrafi się tak zachowywać. Zastygł w miejscu. Nadsłuchiwał. Słyszał jak zamachowiec porusza się po pokoju. Strzelec był tuż obok. Korzystał z osłony ciemności. Lori nie odpowiadała. Na pewno załatwili ją po cichu, gdy był w łazience. Jeśli zrobili jej krzywdę, będzie musiał wyrównać jeszcze jeden rachunek! Lecz najpierw należało ocalić własne życie. Poczuł jak twardnieją mu mięśnie twarzy. Jego pamięć mogła być czysta, lecz uświadomił sobie, że nie po raz pierwszy znalazł się pod obstrzałem. Wiedział, co ma robić. Po cichu ściągnął poduszkę z sofy. A potem cisnął przez pokój. Ogniste smugi rozerwały poduszkę na strzępy. Quaid skoczył. Runął przez fotel na zródło ognia, poruszając się znów z szybkością i pewnością, które go zdumiały. Zderzył się z kimś. Kule latały w powietrzu jak oszalałe, tłukąc w ściany i sufit. Wyrwał pistolet i odrzucił go precz. Przygwozdził zamachowca. Walnął w ramię, nogę, próbując zapanować nad przeciwnikiem. Uderzył w korpus i usłyszał jęk ból u wydobywający się razem z oddechem. Strzelec był szczupły, raczej zwinny niż silny. Quaid wystarczająco przydusił napastnika ramieniem, by ten zaprzestał walki. Sięgnął do kontaktu. Zabłysło światło. Quaid mrugnął. Spojrzał na osobę, którą trzymał. Była to kobieta, włosy miała w nieładzie. Lori! Zdziwiony i zdruzgotany patrzył na nią. Nie mógł pojąć, że strzelała do niego własna żona. Lori... zaczął. Nagle stanęła mu na nodze. Nawet przez but przyniosło to pożądany efekt, Quaid poczuł ból i na sekundę rozluznił chwyt. Aokciem uderzyła go w twarz, zmuszając, by się cofnął, lecz ucisk jego ramion nie zelżał. Wytężając siły, obróciła się. Okładała go serią gwałtownych ciosów w pierś, szyję i twarz. Wiedziała, co robi, nie były to delikatne klapsy, lecz dobrze wycelowane i zaskakujące mocne uderzenia, które siały spustoszenie. Lżejszy mężczyzna leżałby już znokautowany. Quaida chroniła rozbudowana sylwetka, automatycznie napiął mięśnie i odwrócił głowę, broniąc się przed ciosami, które ześlizgiwały się nie przynosząc spodziewanego efektu. Oszołomiony bardziej tożsamością napastnika niż ciosami, Quaid nie oddawał uderzeń. Jak jego cudowna, kochająca żona mogła zrobić coś takiego? Jeszcze dziś rano była tak miła i pociągająca, jej ręce tak łagodne i podniecające! Mężczyznę uderzyłby zanim pierwszy cios tamtego doszedłby celu. Ale uderzyć Lori... Lori dopiero się rozgrzewała. Teraz miała okazję poćwiczyć. Kolejne razy przygotowywały ostateczny cios, którego nie będzie można uniknąć ani sparować. 47 Uderzył ją w brzuch. Cios był mocny, ale nie szybki, jakby Quaid pamiętał o niewielkiej wadze Lori. Uderzył od niechcenia, nadal nie zamierzał jej skrzywdzić, ciągle wstrząśnięty jej gwałtownym atakiem osłabł na sekundę. Narkotyk nie przestał jeszcze działać, co tylko pogarszało sytuację. Ale nawet taki słaby cios rzucił Lori aż do kuchni. Utrzymała się jednak na nogach, broniąc się wszelkimi sposobami przed upadkiem. Quaid nigdy by nie przypuszczał, że Lori utrzymuje tak znakomitą formę. Chyba nie znał jej dostatecznie. Ale dlaczego przystąpiła do spisku na jego życie? Nie interesowała się nawet Marsem! Ruszył ku niej chwiejnym krokiem, wiedząc, że musi ją przewrócić i wypytać. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że ona mogłaby wiedzieć, co kryje się za tą zdumiewającą sytuacją, ale kiedy teraz przekonał się, że Lori jest świetnie zorientowana, musiał wydobyć z niej wszystkie informacje. Lori chwyciła nóż do mięsa z półeczki na ścianie. Poruszała się pewnie i spokojnie. Quaid cofnął się, rozumiejąc, że ma przed sobą zawodowca. Rozejrzał się w poszukiwaniu pistoletu i dojrzał go po drugiej stronie pokoju. Ruszył w tamtym kierunku, lecz Lori zagrodziła mu drogę, a zwinne cięcie noża przejechało po jego ramieniu. Odskoczył w bok i spróbował ponownie sięgnąć po pistolet, lecz ona chlasnęła go przez pierś. Osaczała go, za każdym razem, gdy skupiał uwagę na pistolecie zamiast na niej, cięła go, ale nie potrafiła zadać śmiertelnego ciosu. Quaid zamienił się w masę mięśni pokrytą ranami, z których kapała krew. Udał, że lewą ręką sięga po pistolet. Lori pchnęła nożem zadając następną ranę i w tym momencie została trafiona przez prawą pięść Quaida. Solidny cios wylądował na jej szczęce. Lori poleciała w tył ogłuszona. Quaid szybko podniósł pistolet i wycelował w nią. Mów! Uparcie milczała. Wsunął lufę pistoletu do jej ucha. Miał teraz do wykonania zadanie. Zawładnęła nim druga, bezlitosna osobowość. Dlaczego własna żona próbuje mnie zabić? Nie jestem twoją żoną powiedziała. Odciągnął kurek pistoletu. Lori wpadła w panikę. Przysięgam na Boga! Zobaczyłam cię pierwszy raz sześć tygodni temu! Nasze małżeństwo jest tylko wszczepem pamięci aaach! Quaid chwycił ją za włosy i szarpnął do tyłu. Jak mogła twierdzić, że osiem lat małżeństwa nie istniało? Pamiętał je doskonale! Pamiętał jak w dniu ich spotkania przeszła powolnym krokiem przez ulicę. Pamiętał ślub, rzucający się w oczy kontrast między skromnym ubraniem własnego ojca, i smokingiem ze skór żab marsjańskich jaki nosił jej ojciec. Pamiętał podróż poślubną tak wyraznie, jakby odbyli ją wczoraj, jazdę transkontynentalną koleją, apartament 48 w drogim hotelu, gdzie posiłki podawała im istna flota służących. Spał wtedy po raz pierwszy na żelatynowym łóżku i rozkoszował się smakiem wenusjańskiego szampana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|