[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak nie miał co zastawić takiego, o czym by wiedział, \e jeszcze nie zastawione. Więc jakem wrócił na pole, to popatrzyłem na swoje muły tak, jakbym się z nimi na dłu\szy czas \egnał. A kiedy wieczorem wróciłem, nie byłem wcale taki pewny, czy tego \ałować, po tym, jak słońce calutki dzień grzało na szopę. -147- Nadjechał akurat wtedy, jakem wyszedł na ganek, gdzie oni wszyscy siedzieli. Wyglądał jakoś dziwnie: jakoś bardziej zepsiały ni\ zawsze i jakiś dumny. Jakby zrobił coś, co mu się wydawało sprytne, ale teraz nie był całkiem pewny, jak na to ludzie spojrzą. - Mam muły - powiada. - Kupiłeś muły od Snopesa? - pytam. - Toć chyba nie jeden Snopes tutaj potrafi handlować - powiada. - Ano tak - ja na to. A ten patrzy na Klejnota tym dziwnym spojrzeniem, ale Klejnot zeszedł z ganku i idzie do konia. Chyba po to, \eby zobaczyć, co Anse z nim zrobił. - Klejnot - powiada Anse. Klejnot się obejrzał. - Chodz tu - powiada Anse. Klejnot odwrócił się trochę i stoi. - Co ojciec chce? - pyta. - Więc dostałeś muły od Snopesa - mówię. - To myślę, \e je dzisiaj wieczorem przyśle? Jutro musisz wcześnie ruszać, długo ci zabierze objazd przez Mottson. Zaraz stracił ten wygląd, co przed chwilą. Nabrał tego swojego zadręczonego wyglądu co zawsze i mlamle gębą. - Robię, co mogę - powiada, - Bóg mi świadkiem, \e \aden człowiek na tym Bo\ym świecie nie zniósł tylu doświadczeń i udręczeń co ja. - Jak kto właśnie dobił korzystnego targu ze Snopesem, powinien być całkiem zadowolony - mówię. - Ile mu dałeś, Anse? Nie spojrzał na mnie. - Hipotekę kultywatora i siewnika - powiada. - Ale\ one niewarte czterdziestu dolarów. Daleko to ujedziesz mułami za czterdzieści dolarów? Teraz ju\ wszyscy ucichli i oka z niego nie spuszczają. Klejnot zatrzymał się wpół drogi i czeka, \eby wracać do konia. - I jeszcze inne rzeczy - powiada Anse. I znów zaczyna mlamlać gębą, i stoi, jakby czekał, \e go ktoś uderzy, i jakby sobie ju\ z góry postanowił nie kiwnąć palcem. -148- - Jakie inne rzeczy? - pyta Darl. - Cholera - mówię. - Bierzcie moje muły. Mo\ecie je przyprowadzić z powrotem. Jakoś sobie poradzę. Strona 55 Faulkner William - Kiedy umieram(txt) - To na to ci było potrzebne wczoraj wieczór Casha ubranie - powiada Darl. Powiedział to zupełnie tak, jakby czytał z kartki. Jakby jego to nic a nic nie obchodziło. Klejnot ju\ podszedł z powrotem, stoi i patrzy na Anse'a tymi swoimi oczami jak kulki ze szkła. - A Cash za te pieniądze chciał kupić od Suratta gadającą skrzynkę. Anse stoi i mlamle gębą. Klejnot patrzy na niego. Ani nie mrugnie jak dotąd. - Ale to tylko osiem dolarów więcej - powiada Darl tym swoim głosem, jakby tylko słuchał i jego to wcale nie obchodziło. - Za to jeszcze pary mułów nie kupi. Anse zerknął na Klejnota, jakby mu się oczy w tę stronę pośliznęły, i z powrotem spuszcza wzrok. - Bóg mi świadkiem, jeszcze nikt takiego pecha nie miał -powiada. A oni dalej nic. Tylko patrzą, czekają, a on przemyka oczami na ich stopy i w górę na nogi, ale nie wy\ej. -I konia - powiada. - Jakiego konia? - pyta Klejnot. A Anse stoi i nic. Niech mnie cholera, ojciec, co nie potrafi mieć ostatniego słowa wobec swoich synów, powinien ich przegnać z domu, dorośli czy nie. A jak na to go nie stać, to, do cholery, sam niechby się wyniósł. Ja bym tak zrobił, niech mnie. - Mówisz, \e chciałeś zhandlować mojego konia? - pyta Klejnot. A Anse stoi, ręce zwiesił. - Ju\ piętnaście lat, jak jednego zęba nie mam w gębie -powiada. - Bóg mi świadkiem, \e ju\ piętnaście lat nie jem, jak Pan Bóg przykazał jeść, \eby podtrzymać siły, i oszczędzam tu piątaka, tam piątaka, \eby bez uszczerbku dla rodziny kupić sobie te zęby i jeść jak Pan Bóg przykazał. I oddaję te pieniądze. Tom pomyślał, \e jak ja się mogę obywać bez jedzenia, to moi -149- synowie obejdą się bez koni. Bóg mi świadkiem, takem pomyślał. Klejnot stoi z rękami opartymi o biodra i patrzy na Anse'a. Potem odwraca wzrok. Patrzy przez pole, a twarz ma wcią\ jak z kamienia, jakby to kto inny mówił o jakimś cudzym koniu i on nawet nie słuchał. Potem splunął bez pośpiechu i mówi: - Diabli nadali. I zawraca, podchodzi do wrót, odczepia konia i wsiada. Koń ju\ ruszał, jak on na niego wsiadał, a zanim skoczył w siodło, koń rwał ju\ drogą, jakby ich prawo ścigało. 1 w ten sposób zniknęli nam z oczu, obydwaj jak jaki pstrokaty cyklon. - No - mówię. - Bierzcie moje muły - mówię. Ale nie on. I nawet nie chcieli zostać, a ten chłopak cały dzień odganiał sępy na słońcu i ju\ był prawie taki sam zwariowany jak i reszta. -Ale chocia\ Casha zostawcie - mówię. Ale nie chcieli. Zrobili mu legowisko z kołder na wieku trumny, poło\yli go na wierzchu, przy nim jego narzędzia, zaprzęgliśmy moje muły i odciągnęliśmy wóz z milę dalej. - Jak wam tu zawadzamy - powiada Anse - tylko powiedzcie. - Ale - mówię. - Tu będzie dobrze. I bezpiecznie. A teraz wracajmy na kolację. - Dziękuję wam - powiada Anse. - Mamy tam coś niecoś w tym koszyku, poradzimy sobie. - Skądeście to wzięli? - pytam. - Przywiezliśmy z domu. - To ju\ będzie nieświe\e - mówię. - Chodzcie i zjedzcie coś gorącego. Ale nie chcieli. - Chyba sobie poradzimy - powiada Anse.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|