|
|
 |
|
 |
 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strację. Wspaniałe zbliżenie Toma ustrzelonego znienacka na parkingu przed katedrą. Przyjrzała się fotografii, powstrzymując Mike'a przed kliknięciem na następną. Tu na pewno nie udawał, twarz zdradzała napięcie i smutek. Był naprawdę pogrążony w rozpaczy. Więc nie grał przed nią. Umowa była uczciwa. Rzeczywiście na nią S R liczył. Obejrzała zdjęcia do końca i zeszła do bufetu, wciąż rozmyślając. Oczywiście była umowa, ale teraz, będąc w redakcji, ciężko było przemilczeć to, co już wie- działa o fuzji. Jej ujawnienie byłoby celnym ciosem ze strony Clariona". Chociaż czy to uczciwe skrzywdzić Toma po to, żeby wydrukować artykuł, nawet najlepszy? A z kolei jeśli będzie przeciek gdzieś indziej i ktoś ją wyprzedzi? Albo Tom nie dotrzyma swojej części umowy? Czy w ogóle zasługuje, żeby ona dotrzymała? Chciał ją uwieść... może już uwiódł. Chciał jej uniemożliwić dotarcie do redakcji. Odnosił się do niej z pogardą: obrażał, całował bezpardonowo, gonił ją, usiłował uprowadzić... Czemu tak przyjemnie to wspominać? Zapłaciła i odeszła od kasy. Usiłowała się zastanowić na chłodno. Tom nie jest głupi. Ostrzegano ją, że to szczwany lis. Fakt, trzeba przyznać. Wprost ją za- hipnotyzował swoim urokiem. To przecież naprawdę niebezpieczne. Nie powstrzymała go przed dotykaniem jej, więc on teraz nie cofnie się przed niczym. Szyja to nie pierś, nie udo, ale to po- szło tak szybko... Kto wie, co by było dalej, gdyby go nie powstrzymała? Nie powinna go już nigdy widzieć na oczy. Tylko... Jeszcze nigdy się tak nie czuła. Dlaczego ma nie mieć trochę przyjemności? Jeśli naprawdę chciałby ją skrzywdzić, nie wypuściłby jej z samochodu, nie cze- kałby potem bezczynnie. Ciekawe, co teraz o niej myśli. Uśmiechnęła się sama do siebie. Pewnie ma ochotę ją zabić. Jedno jest pewne. Jeśli puści farbę o fuzji, nigdy go już nie zobaczy. Ale do- trzymać warunki umowy... wrócić... zostać z nim na noc... Usiadła z impetem na fotelu, rozlewając kawę z papierowego kubka. - Ojoj - uśmiechnęła się do Marge, która była już na swoim miejscu i przypa- trywała się z zaciekawieniem koleżance. Na co się tak gapi? - pomyślała Cate, odkładając kiełbaskę i pijąc kawę. Spojrzała w monitor. Od czego tu zacząć? Jak opisać wydarzenie, żeby od- S R powiednio przedstawić człowieka, który znalazł się w jego centrum? Przy jej biurku zadzwonił telefon. - Tak? - Cate? - Znajomy niski głos zmroził ją do głębi. Chwyciła kurczowo słuchawkę. Spokojnie, tylko spokojnie... - Słucham. - Spanikowałaś - zadrwił. Więc nie był na nią zły. Nawet teraz ten głos był uroczy. - Nie - zaprzeczyła. Zdając sobie nagle sprawę, że mimowolnie się uśmiecha, usunęła się z pola widzenia Marge - nie spanikowałam. Wykonałam tylko przemy- ślany manewr wymijający - wyjaśniła szeptem. - Co wymijający? Co cię przestraszyło? - W głosie słychać było szczery znak zapytania. - Skoro musisz to wiedzieć, nie lubię być porywana. - Porywana! - Oburzył się, jakby w ogóle nie przeszło mu to przez myśl. - Ty tak poważnie? %7łe niby teraz? W ferrari? Jak to wymyśliłaś? Zwątpiła. Taka niby szczerość. Ależ mężczyzni umieją kłamać. - Powiedzmy, że wyczułam to. - Ach. Wyczułaś. Wesoły ton jego głosu sprawił jej prawdziwą przyjemność. Przywarła uchem do słuchawki, napawając się ciszą, słysząc niemal, jak pracują jego szare komórki. - Kochanie, oboje wiemy, że nie tego się przestraszyłaś. Ale nie zapominaj o umowie. Przyjadę po ciebie do domu. Gdzie mieszkasz? - Boże, nie. - Wyobraziła sobie, jak podjeżdża pod stancję i odkrywa, w jak poniżających warunkach ona żyje. Pewnie pomyślałby, że znalazł się w równole- głym wszechświecie. - Nie możesz przyjechać, naprawdę. Ja przyjadę do hotelu - dodała szeptem. Zapadła pełna napięcia cisza. Jest wściekły, że traci kontrolę. S R - Skoro nie ufasz mi, że sama przyjadę, to znaczy, że w ogóle mi nie ufasz, więc lepiej wszystko odwołajmy - wyrzuciła z siebie, zastanawiając się, czy nie przesadza. - O siódmej albo uznam to za złamanie słowa i ujawnię fuzję. - Oświadczył nie znoszącym sprzeciwu głosem, jakby miał się już rozłączyć. - Czekaj - szepnęła gwałtownie. - O siódmej nie mogę. Umówmy się na wpół do dziewiątej. - Wpół do ósmej - odparł i rozłączył się. Wpół do ósmej. Nie mogła dojść do siebie. Nie dlatego, że oto mogła zmienić historię prasy w skali całego kraju, ani nie z powodu mnóstwa spraw do załatwienia przed wpół do ósmej. Oboje wiemy, że nie tego się przestraszyłaś". To miał być żart? Tom używa swego uroku, żeby nią manipulować? Czy ma zamiar kontynuować wątek romansowy? Nie wspomniałby o tym, gdyby nie był świadomy, jak na nią działa. Mężczyzna w jej życiu... I to taki mężczyzna... Poczuła kolejną falę podniecenia. Jej palce krążyły nad klawiaturą. Co o nim napisać? Był silny, zdecydowany, uroczy, wesoły, był... kochany. Od pierwszego słowa pisała jak na skrzydłach. Większość tekstu poukładała już sobie w głowie po drodze. Oddała artykuł przed samą piątą. Wśród nerwówki, normalnej w ostatnich chwilach przed zamknięciem wydania, redaktor zdążył jesz- cze rzucić nań okiem, zadać kilka szczegółowych pytań, wykreślić czerwonym ołówkiem kilka linijek drugiego akapitu i przekazać zastępcy naczelnego, żeby się jeszcze trochę poznęcał bezinteresownie nad jej pracą. Miała nadzieję, że redaktor wydania nie zniszczy tekstu do reszty, ale jeśli znajdą cokolwiek do zapowiedzi na pierwszą stronę, zgodzi się w zamian na wszystko. Wydanie sobotnie, więc tym le- piej. Miała ogromną ochotę zostać na kolegium, żeby sprawdzić, co pójdzie na pierwszą, ale nie miała na to czasu. Trudno. S R Wyszła z pracy, wsiadła w pociąg i zaczęła się zastanawiać, czy opowiadać babci o nabożeństwie. Nawet najmniejsze podejrzenie co do zainteresowania wnuczki synem Marcusa Russella może ją zabić... A co najmniej poważnie nad- szarpnąć jej zdrowie. Dotarła na miejsce przed wpół do siódmej. Babcia znów miała kłopoty z oddychaniem. Nikt nie pomógł jej wstać, by ulżyć płucom i przemęczonemu sercu, więc leżała bezwładnie na łóżku. Na tacy zasychały tłuczone ziemniaki, maleńki kotlecik wystygł na kamień. - Witaj, córeczko - sapnęła. Niezależnie od tego, jak mdłe było ciało, jej duch pozostawał zawsze ochoczy. - Jak minął dzień? Robiliście coś o tym nabożeństwie? - Nie zgadniesz, kogo wysłali do katedry. - Nie mów, że ciebie! Skinęła głową i zaczęła się rozglądać za jakąś pielęgniarką, którą dałoby się poprosić o nową porcję. Trzeba to zrobić bardzo grzecznie, żeby nie zajęli się bab- cią dopiero po wyjściu Cate.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|