WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

myślach, że niczego nie spostrzegła.
- Pani siostry? - Dobry Boże, czyżby u Tremaine'ow istniała jeszcze jedna tak
zjawiskowa piękność?
- Ona... - ciągnęła Lorelei - jest niedysponowana. - I w tej chwili zacisnęła różowe wargi,
jakby nie chciała powiedzieć nic więcej, a w błękitnych oczach znów pojawił się
niepokój.
Pierce wyobraził sobie najrozmaitsze kłopoty, jakie mogły trapić młodą dziewczynę - od
kataru po niechcianą ciążę - i zmusić ją do pozostania w domu. Usiłował jednak ukryć
swoją ciekawość.
- A pani nie chce o tym mówić? - Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
- A ja nie chcę o tym mówić - zgodziła się z nim Lorelei.
- Znalazła się tu pani, żeby wyjść za księcia czy hrabiego... -I znów było to raczej
stwierdzenie.
- Albo wicehrabiego - dodała Lorelei - jeśli znajdę jakiegoś.
- Zrobię wszystko, by pani w tym pomóc - odparł z całą powagą, lecz i z błyskiem w oku
- jeżeli choć trochę ulży to pani strapieniu. W tym sezonie mamy tu wspaniały wybór
hrabiów i wicehrabiów.
Lorelei odruchowo roześmiała się, przy czym jej oczy rozbłysły jak dwie wielkie błękitne
lampy, co zachwyciło pułkownika i z nawiązką wynagrodziło mu brak doskonałych
polowań, za którymi tak tęsknił.
10
Connor z wielkim zadowoleniem stwierdził, że lombard Augustusa Mereditha dzieli od
zajazdu Pod Ciernistą Różą najwyżej pięćdziesiąt kroków - było to jedyne miejsce w
mieście, gdzie można było szukać ratunku po przeputaniu w karty miesięcznego wy-
nagrodzenia. W takiej sytuacji niefortunny gracz wymieniał tam na garść monet najlepszą
zastawę żony albo niedzielny płaszcz lub też - jeśli znalazł się w naprawdę rozpaczliwym
położeniu ~ koński rząd. Connor przypomniał sobie, że wieśniacy z okolic Keighley Park
często mówili o właścicielu lombardu z mieszaniną wdzięczności i niechęci.
Było jeszcze bardzo wcześnie, ale Meredith otworzył już swój zakład. Na wystawie
leżały różne przedmioty: talerze i porcelanowe kubki otaczały kręgiem spory kociołek,
kilka książek położono na solidnym krześle, a podniszczony, ale zdolny do użytku
muszkiet stał oparty o ścianę. Dobrze byłoby nabyć tę broń w rozsądnej cenie. Mógłby
wówczas upolować coś na obiad, kiedy już znajdą się w Szkocji. Pistolet był w takim
przypadku bezużyteczny. Connor uśmiechnął się lekko, gdy dostrzegł, że jedną z książek
jest bardzo znany Zielnik doktora Mayalla - ilustrowany rycinami różnych leczniczych
roślin i zawierający wiele pożytecznych recept. Znalazł dokładnie to, czego szukał.
Na progu jednak się zawahał. Przekonał Rebekę, żeby pospała nieco dłużej. Wręczyła mu
medalion z dziwną niechęcią, choć upomniał ją łagodnie, że skradła ten przedmiot, by
mieli za co kupić sobie żywność. W końcu zdołał ją przekonać, że najlepiej postąpi, jeśli
mu go odda.
Jednak z wielu powodów Connor czuł się teraz jak ostatni nędznik. Dokuczała mu
zwłaszcza świadomość, że Marianne Bell pośrednio pomaga  najdroższemu Roarke'owi"
uciec z inną dziewczyną. Stanowczo poczuł się dużo pewniej, gdy wreszcie medalion
znalazł się w jego kieszeni. Zamierzał rozpocząć nowe życie, a ten klejnot mu w tym
zawadzał.
Augustus Meredith parzył sobie na zapleczu poranną herbatę. Wyjrzał stamtąd
pospiesznie na dzwięk dzwonka i natychmiast przybrał stosowny dla właściciela
lombardu wyraz twarzy, na wpół życzliwy, na wpół protekcjonalny. Już otwierał usta, by
pozdrowić gościa, lecz najpierw rzucił na niego okiem. Natychmiast wyprostował się i
wypiÄ…Å‚ pierÅ›.
- Dzień dobry. Czym mogę panu pomóc, sir? Zaskoczyło to Connora. W lombardzie
rzadko można było spotkać się z uprzejmością.
- Dzień dobry. Zapewne mówię z panem Meredithem?
- We własnej osobie - wycedził dość wyniośle jego rozmówca.
- Naprawdę może mi pan pomóc. - Connor nawiązał do jego powitania. - Chciałem
wymienić to - wyciągnął dłoń, ukazując medalion - na coś innego. Na przykład na ten
muszkiet i trochę garnków. Jadę do ciotki w Szkocji, a obiecałem bratankowi, że się po
drodze gdzieś zatrzymamy, żeby zapolować. Nieszczęściem wziąłem ze sobą niewiele
pieniędzy. Mam nadzieję, że mogę sobie wybrać parę rzeczy w zamian, co by mi
pozwoliło zbilansować rachunki.
Meredithowi niemal oczy wyszły z głowy na widok medalionu. Odchrząknął.
- Jest ze złota?
- Oczywiście - odparł chłodno Connor. - Chce mu się pan przyjrzeć?
Meredith skwapliwie sięgnął po błyszczące cacko i fachowym ruchem przesunął palcem
po brzegu, żeby je otworzyć. Przyglądał się przez chwilę miniaturze z dyskretnym
uśmieszkiem.
- Och, jakże ta dama jest podobna do księżnej Dunbrooke, nie sądzi pan?
Connor spojrzał na niego ze zdumieniem. Księżna Dunbrooke? Ostatnią, o jakiej słyszał,
była jego matka.
- Przepraszam... do kogo?
- Do księżnej Dunbrooke - powtórzył Meredith z pewnością siebie. - Och, to na pewno
ona. Piękna jak królowa wróżek! Była tutaj z księciem przeszło rok temu i dobrze się jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates