|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
myślach, że niczego nie spostrzegła. - Pani siostry? - Dobry Boże, czyżby u Tremaine'ow istniała jeszcze jedna tak zjawiskowa piękność? - Ona... - ciągnęła Lorelei - jest niedysponowana. - I w tej chwili zacisnęła różowe wargi, jakby nie chciała powiedzieć nic więcej, a w błękitnych oczach znów pojawił się niepokój. Pierce wyobraził sobie najrozmaitsze kłopoty, jakie mogły trapić młodą dziewczynę - od kataru po niechcianą ciążę - i zmusić ją do pozostania w domu. Usiłował jednak ukryć swoją ciekawość. - A pani nie chce o tym mówić? - Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. - A ja nie chcę o tym mówić - zgodziła się z nim Lorelei. - Znalazła się tu pani, żeby wyjść za księcia czy hrabiego... -I znów było to raczej stwierdzenie. - Albo wicehrabiego - dodała Lorelei - jeśli znajdę jakiegoś. - Zrobię wszystko, by pani w tym pomóc - odparł z całą powagą, lecz i z błyskiem w oku - jeżeli choć trochę ulży to pani strapieniu. W tym sezonie mamy tu wspaniały wybór hrabiów i wicehrabiów. Lorelei odruchowo roześmiała się, przy czym jej oczy rozbłysły jak dwie wielkie błękitne lampy, co zachwyciło pułkownika i z nawiązką wynagrodziło mu brak doskonałych polowań, za którymi tak tęsknił. 10 Connor z wielkim zadowoleniem stwierdził, że lombard Augustusa Mereditha dzieli od zajazdu Pod Ciernistą Różą najwyżej pięćdziesiąt kroków - było to jedyne miejsce w mieście, gdzie można było szukać ratunku po przeputaniu w karty miesięcznego wy- nagrodzenia. W takiej sytuacji niefortunny gracz wymieniał tam na garść monet najlepszą zastawę żony albo niedzielny płaszcz lub też - jeśli znalazł się w naprawdę rozpaczliwym położeniu ~ koński rząd. Connor przypomniał sobie, że wieśniacy z okolic Keighley Park często mówili o właścicielu lombardu z mieszaniną wdzięczności i niechęci. Było jeszcze bardzo wcześnie, ale Meredith otworzył już swój zakład. Na wystawie leżały różne przedmioty: talerze i porcelanowe kubki otaczały kręgiem spory kociołek, kilka książek położono na solidnym krześle, a podniszczony, ale zdolny do użytku muszkiet stał oparty o ścianę. Dobrze byłoby nabyć tę broń w rozsądnej cenie. Mógłby wówczas upolować coś na obiad, kiedy już znajdą się w Szkocji. Pistolet był w takim przypadku bezużyteczny. Connor uśmiechnął się lekko, gdy dostrzegł, że jedną z książek jest bardzo znany Zielnik doktora Mayalla - ilustrowany rycinami różnych leczniczych roślin i zawierający wiele pożytecznych recept. Znalazł dokładnie to, czego szukał. Na progu jednak się zawahał. Przekonał Rebekę, żeby pospała nieco dłużej. Wręczyła mu medalion z dziwną niechęcią, choć upomniał ją łagodnie, że skradła ten przedmiot, by mieli za co kupić sobie żywność. W końcu zdołał ją przekonać, że najlepiej postąpi, jeśli mu go odda. Jednak z wielu powodów Connor czuł się teraz jak ostatni nędznik. Dokuczała mu zwłaszcza świadomość, że Marianne Bell pośrednio pomaga najdroższemu Roarke'owi" uciec z inną dziewczyną. Stanowczo poczuł się dużo pewniej, gdy wreszcie medalion znalazł się w jego kieszeni. Zamierzał rozpocząć nowe życie, a ten klejnot mu w tym zawadzał. Augustus Meredith parzył sobie na zapleczu poranną herbatę. Wyjrzał stamtąd pospiesznie na dzwięk dzwonka i natychmiast przybrał stosowny dla właściciela lombardu wyraz twarzy, na wpół życzliwy, na wpół protekcjonalny. Już otwierał usta, by pozdrowić gościa, lecz najpierw rzucił na niego okiem. Natychmiast wyprostował się i wypiął pierś. - Dzień dobry. Czym mogę panu pomóc, sir? Zaskoczyło to Connora. W lombardzie rzadko można było spotkać się z uprzejmością. - Dzień dobry. Zapewne mówię z panem Meredithem? - We własnej osobie - wycedził dość wyniośle jego rozmówca. - Naprawdę może mi pan pomóc. - Connor nawiązał do jego powitania. - Chciałem wymienić to - wyciągnął dłoń, ukazując medalion - na coś innego. Na przykład na ten muszkiet i trochę garnków. Jadę do ciotki w Szkocji, a obiecałem bratankowi, że się po drodze gdzieś zatrzymamy, żeby zapolować. Nieszczęściem wziąłem ze sobą niewiele pieniędzy. Mam nadzieję, że mogę sobie wybrać parę rzeczy w zamian, co by mi pozwoliło zbilansować rachunki. Meredithowi niemal oczy wyszły z głowy na widok medalionu. Odchrząknął. - Jest ze złota? - Oczywiście - odparł chłodno Connor. - Chce mu się pan przyjrzeć? Meredith skwapliwie sięgnął po błyszczące cacko i fachowym ruchem przesunął palcem po brzegu, żeby je otworzyć. Przyglądał się przez chwilę miniaturze z dyskretnym uśmieszkiem. - Och, jakże ta dama jest podobna do księżnej Dunbrooke, nie sądzi pan? Connor spojrzał na niego ze zdumieniem. Księżna Dunbrooke? Ostatnią, o jakiej słyszał, była jego matka. - Przepraszam... do kogo? - Do księżnej Dunbrooke - powtórzył Meredith z pewnością siebie. - Och, to na pewno ona. Piękna jak królowa wróżek! Była tutaj z księciem przeszło rok temu i dobrze się jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|