WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powiedzieć matce, że musiała wziąć od kogoś zadanie
domowe albo pogadać z kimś, z kim wspólnie przygoto-
wywała projekt na zajęcia.
 Mówi Brian.  Zabrzmiało to tak lakonicznie
i bezpośrednio, że Chloe ledwo rozpoznała jego głos.
Brzmiał bardzo profesjonalnie  odrobinę szorstko, ale nie
zarozumiale.
 Wow, dodzwoniłam się do Enronu?
 O, Chloe! Nie, nie...  roześmiał się. Teraz bardziej
przypominał siebie.  Czekam, może ktoś oddzwoni. Ob-
szedłem pół miasta za pracą  zoo, wydział parków, pomoc
dla zwierzÄ…t, nawet schronisko.
 W końcu jest kryzys  powiedziała Chloe tonem,
jakim wypowiadali siÄ™ na ten temat matka i jej znajomi.
 Co prawda, to prawda  westchnÄ…Å‚.  To co, yyy,
pewnie chcesz ten wzór, co?
Zdążyła zupełnie o nim zapomnieć.
 Nie  odpowiedziała ponuro.  Już go nie będę po-
trzebować.
 Aha...  Chyba nie bardzo wiedział, jak zareagować,
ale Chloe wydawało się, że wyczuwa ulgę w jego głosie.
 Ale chciałabym się z tobą znowu zobaczyć.
 Tak?  zapytał ostrożnie.
 Tak  roześmiała się.  Masz ochotę wyjść dzisiaj
wieczorem na miasto?
 Dzisiaj wieczorem?  Nastąpiła chwila ciszy, jakby
musiał spojrzeć na zegarek albo kalendarz.  Dzisiaj tak
średnio mi pasuje... Muszę jeszcze wysłać kilka podań
o pracę i takie tam. Chciałem je mieć gotowe na jutro rano.
Chloe nastawiła uszu. W jego sposobie mówienia było
coś dziwnego, jakby się zacinał  może wychwyciła to
dzięki swoim nowym, nadzwyczaj czułym zmysłom,
a może była to zwykła intuicja, ale odnosiła wrażenie, że ją
okłamuje.
Co z nim? Niby mu siÄ™ podobam, a stale mnie odpy-
cha.
Wtedy do niej dotarło.
 Masz dziewczynÄ™, prawda?
 Co?
 Przyznaj siÄ™, masz dziewczynÄ™.
 Nie! Nie mam.  Był wyraznie rozdrażniony. 
Dawno z nikim nie byłem. Dlaczego o to pytasz?
 Jak cię słucham, to... Nie wiem, no... Odnoszę wra-
żenie, że wcale nie chcesz się spotkać.
Zaśmiał się cicho.
 Chloe... nie chciałem, żebyś tak to odebrała. Po
prostu mam fioła na punkcie organizacji i nienawidzę
zmieniać planów, jak sobie coś ustalę. Wiesz, coś
w rodzaju  nie wolno mi nic zjeść, dopóki nie wyślę jesz-
cze jednego listu .
 Aha.  Chloe zrobiło się wstyd. Rozejrzała się do-
okoła, ale nikt się nie przysłuchiwał jej rozmowie.  Prze-
praszam, miałam zwariowany dzień. Pokłóciłam się
z Amy, moją najlepszą przyjaciółką...  Coś w niej wresz-
cie pękło. Przełknęła ślinę, starając się powstrzymać
wzbierające łzy. Odwróciła twarz w stronę okna i wytarła
dłonią oczy.
 Co się stało?
 Nic takiego  wyszeptała. Nie chciała, żeby było
słychać, że płacze.  Tyle że...  Wyrosły mi pazury, do-
stałam liścik z informacją, że ktoś czyha na moje życie... 
Amy zaczęła się spotykać z moim drugim najlepszym
przyjacielem i w ogóle nie ma dla mnie czasu, a na dodatek
nawet nie widzi, jak podle mnie traktuje.  Poczuła się
dziwnie, mogąc wreszcie wyrzucić to z siebie. Od dłuż-
szego czasu mieliła ten temat w myślach, coraz bardziej
przeświadczona, że przesadza  jak to zwykle bywa, kiedy
człowiek zbyt długo zastanawia się nad własnym zacho-
waniem. Teraz jednak poczuła, że ma rację. Co dziwniejsze
 Brian sam ją zapytał, co się stało. Nie miał nic przeciwko,
żeby wysłuchać, co zaszło między dziewczyną, z którą był
na jednej randce, a jej przyjaciółką, której w ogóle nie znał.
Na dodatek z jego głosu można było wyczytać, że rze-
czywiście go to interesuje. Jakby się przejmował.
 Przykro mi... To znaczy, no jasne, że możemy się
spotkać dziś wieczorem.
Chloe uśmiechnęła się i pociągnęła nosem.
 A czy możesz... Czy masz może teraz czas?  Nie
chciała mu opowiadać, jak kiepsko jej się ostatnio układa
z matką. Jeszcze by wyszła na stereotypową licealistkę 
gówniarę, która nie panuje nad własnym życiem.
Co jest prawdą, ale miło sobie pofantazjować.
 Taaak... Pasuje ci ta kawiarnia przy placu zabaw,
naprzeciw Peeta?
 Tak, super. To do zobaczenia za chwilÄ™.
 Okej. Do zobaczenia.
Wyskoczyła z autobusu na najbliższym przystanku
i zadzwoniła do matki, że zostaje po szkole, żeby się pou-
czyć trygonometrii.
Dwadzieścia minut pózniej siedziała już bezpiecznie
skulona na wygodnym, sfatygowanym krześle. Popijała
z kubka zupę pomidorową, a Brian siedział naprzeciwko
z przejętą miną.
Nie obraziłabym się, gdyby częściej ktoś mnie tak
traktował.
Choć jej przyjaciele byli  dawniej  naprawdę mili,
on skupiał na niej uwagę w sposób, z jakim nigdy dotąd się
nie spotkała. Czapka z kocimi uszami leżała między nimi
na stole, a uwolnione spod niej włosy nie były o dziwo
przyklepane i tłuste, lecz tworzyły zmierzwioną szopę,
którą Chloe z całego serca pragnęła doprowadzić do ładu,
przeczesując palcami. Tym razem miał przy sobie inną
książkę, zbiór opowiadań Eudory Welty.
 Wiem, że to głupie  powiedziała, starając się nie
pociągać nosem  ale dotychczas Amy była jedynym sta-
łym elementem mojego życia. Zawsze mogłam na nią li-
czyć, tak? Mój ojciec zniknął, miałam Amy. Matce kom-
pletnie odwaliło, miałam Amy. Paul się zachował jak
świnia, miałam Amy. A teraz już jej nie ma. Nie mogę na
niej polegać. Nawet nie raczy odpisać na SMS a. Poza tym
ostatnio... w moim życiu dzieją się różne dziwne rzeczy,
o których chciałabym jej opowiedzieć... Normalnie od razu
byśmy usiadły i o tym pogadały, a tak to...
 Jakie dziwne rzeczy?
Chloe się zawahała. Rozpierała ją chęć, żeby komuś
o wszystkim powiedzieć, a Brian wyglądał na człowieka,
który okaże jej współczucie, jeśli tylko potrafi jej uwie-
rzyć. Mimo to była zdania, że jest za wcześnie na tak
wielką tajemnicę. Może mogłaby trochę się zwierzyć...
 No, na przykład, spadłam z Coit Tower  powie-
działa równie bezpośrednio jak wcześniej matce.
Brian wytrzeszczył oczy.
 No i Amy przy tym była, a nawet zabrali mnie
z Paulem do szpitala...
 Jak to  spadłaś z Coit Tower ?  dopytywał się
Brian.
 No... spadłam.  Chloe zademonstrowała za pomocą
dużego młynka do pieprzu, jak człowieczek podchodzi do
krawędzi i spada.
 Z góry? Wspinałaś się po ścianie?
 Tak, z góry. Nie, nie wspinałam się. Wypadłam
z okna.
Brian gapił się na nią w milczeniu przez kilka kolej-
nych sekund. Chloe poczuła się odrobinę nieswojo.
 I... nic ci... nie jest?
 W zasadzie nic.  Wzruszyła nonszalancko ramio-
nami.  Ale, słuchaj, mieliśmy rozmawiać o Amy.
 A nie o tym, że nie zginęłaś?
 Hm. W każdym razie chyba prawie umarłam  wy-
znała Chloe, zastanawiając się, jak wiele może jeszcze
wyjawić.  Byłam w jakimś miejscu, gdzie było całkiem
ciemno i coś jakby... wepchnęło mnie z powrotem. Jakbym
spadła z bardzo wysoka z powrotem do świata żywych czy
coÅ›...
 Opowiadałaś komuś o tym?
 Czy ty w ogóle słuchasz, co do ciebie mówię?! 
zezłościła się.  Amy była ze mną na wieży, kiedy spa-
dłam, a mimo to nie miałyśmy jeszcze okazji o tym poga-
dać. O tym, co się... stało, albo przynajmniej wydaje mi się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates