[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyjaśnienie nadnaturalne też mi umykało. Nic w teologii głównych religii ani w znanym mi folklorze nie sugeruje istnienia takiej istoty. Boo wyłonił się spomiędzy bojlerów. Przyjrzał się mnie i mojej broni fosforanowo-amonowej. Usiadł, przekrzywił głowę i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zdaje się, że go rozbawiłem. Uzbrojony w gaśnicę i, gdyby ona zawiodła, tylko w gumę do żucia black jack, stałem na stanowisku przez minutę, dwie, trzy. Nic nie wyszło zza ściany. Nic nie czekało na progu, niecierpliwie postukując kościanymi palcami stóp. Odstawiłem gaśnicę. Trzymając się w odległości trzech metrów od otworu, opadłem na ręce i kolana, by zajrzeć w głąb tunelu. Zobaczyłem oświetlony betonowy korytarz biegnący ku wieży chłodzącej, ale poza tym nic, na widok czego chciałbym wezwać pogromców duchów. Boo podszedł bliżej do otworu niż ja, zerknął, potem spojrzał na mnie z konsternacją. Nie wiem powiedziałem. Nie łapię. Założyłem płytę z nierdzewnej stali na miejsce. Gdy dokręcałem kluczem pierwszą nakrętkę, spodziewałem się, że coś trzaśnie w płytę z drugiej strony, wyrwie ją i wywlecze mnie z kotłowni. Nic się nie stało. Nie wiem, co powstrzymało kościaną bestię od zrobienia mi tego, co zrobiła z bratem Timothym, ale jestem przekonany, że chciała mnie dorwać. Jestem również pewien, że moje obrazliwe słowa pocałuj mnie w dupę, paskudny sukin-kocie" nie skłoniły jej, nadąsanej, do odejścia. ROZDZIAA 34 Rodion Romanovich stawił się w garażu w wielkiej czapce z niedzwiedziej skóry, białym jedwabnym szaliku, czarnym trzyćwierciowym płaszczu z futrzanym kołnierzem i futrzanymi mankietami oraz żadna niespodzianka zasuwanych śniegowcach do kolan. Wyszykował się jak na sannę z carem. Po ucieczce przed galopującym kościotrupem leżałem na wznak na podłodze, patrząc w sufit, próbując się uspokoić, czekając, aż nogi przestaną mi drżeć i odzyskają trochę dawnej siły. Stojąc nade mną, patrząc w dół, Rosjanin powiedział: Jest pan wielce osobliwym młodym człowiekiem, panie Thomas. Tak, proszę pana. Jestem tego świadom. Co pan tu robi? Dochodzę do siebie po wielkim strachu. Co pana przestraszyło? Nagłe uświadomienie sobie własnej śmiertelności. Czyżby wcześniej nie zdawał pan sobie sprawy, że jest śmiertelny? - Przez jakiś czas byłem tego świadom. Pokonało mnie, wie pan, poczucie nieznanego. Jakiego nieznanego, panie Thomas? Wielkiego nieznanego. Nie jestem szczególnie wrażliwy. Odrobina nieznanego nie wprawia mnie w zakłopotanie. Czy leżenie na podłodze niesie panu ukojenie? Zacieki na suficie są piękne. Ich widok mnie relaksuje. Patrząc na betonowy strop, zauważył: Moim zdaniem są brzydkie. Wcale nie. Zlewające się miękkie odcienie szarości, czerni i rdzy, sugestia zieleni, wszystkie te nieregularne kształty, nic nie jest wyraziste i sztywne jak kość. Kość, powiada pan? - Tak, proszę pana, powiadam. Czy ta czapa jest z niedzwiedziej skóry? Tak. Wiem, że noszenie futer jest niepoprawne politycznie, ale nikogo nie będę za to przepraszać. I dobrze. Założę się, że sam pan zabił niedzwiedzia. Jest pan obrońcą praw zwierząt, panie Thomas? Nie mam nic przeciwko zwierzętom, ale zwykle jestem zbyt zajęty, żeby maszerować w ich obronie. W takim razie powiem panu, że rzeczywiście zabiłem niedzwiedzia, z którego skóry została uszyta ta czapka, kołnierz i mankiety płaszcza. Niewiele jak na całego niedzwiedzia. Mam inne futrzane rzeczy w swojej garderobie, panie Thomas. Zastanawiam się, skąd pan wie, że zabiłem niedzwiedzia. Proszę się nie obrażać, ale wraz z futrem na różne części garderoby otrzymał pan coś z ducha niedzwiedzia, kiedy pan go zabił. Z mojego punktu widzenia liczne zmarszczki na jego czole wyglądały jak straszne czarne blizny. To kojarzy się z filozofią New Age, nie katolicką. Mówię metaforycznie, nie dosłownie, i z pewną ironią, proszę pana. Ja w pana wieku nie miałem luksusu ironii. Wstanie pan? Za minutę. Eagle Creek Park, Garfield Park, White River State Park Indianapolis ma kilka bardzo ładnych parków, ale nie wiedziałem, że są w nich niedzwiedzie. Jak z pewnością się pan domyśla, upolowałem niedzwiedzia, gdy byłem młodym człowiekiem. Stale zapominam, że jest pan Rosjaninem. O rany, bibliotekarze w Rosji są większymi twardzielami niż tutaj, polują na niedzwiedzie i tak dalej. Każdy musiał być twardy. To była epoka sowiecka. Ale w Rosji nie byłem bibliotekarzem. Ja zmieniłem się w trakcie pracy zawodowej. Kim pan był w Rosji? Przedsiębiorcą pogrzebowym. Tak? Balsamował pan ludzi. Przygotowywałem ludzi na śmierć, panie Thomas. Ujął pan to w szczególny sposób. Wcale nie. Tak mówiliśmy w moim dawnym kraju. Powiedział parę słów po rosyjsku i przetłumaczył: Jestem przedsiębiorcą pogrzebowym. Przygotowuję ludzi na śmierć. Teraz oczywiście jestem bibliotekarzem z Indiany, pracuję w bibliotece stanowej naprzeciwko Kapitolu, na North Senate Avenue pod numerem sto czterdziestym. Przez chwilę leżałem w milczeniu. Jest pan całkiem zabawny, panie Romanovich. Ale mam nadzieję, że nie groteskowy. - Wciąż o tym myślę. Wskazałem drugą terenówkę. Pan pojedzie tą. Kluczyki z numerami rejestracyjnymi znajdzie pan w skrzynce na ścianie. Czy medytacje nad zaciekami złagodziły strach przed wielkim nieznanym? Na tyle, na ile można się spodziewać, proszę pana. Chce pan pomedytować przez parę minut? Nie, dziękuję, panie Thomas. Nie martwi mnie wielkie nieznane. Poszedł po kluczyki. Kiedy wstałem, moje nogi były bardziej stabilne niż parę minut temu. Ozzie Boone, ważący prawie dwieście kilogramów autor bestsellerowych powieści detektywistycznych, mój przyjaciel i mentor z Pico Mundo, twierdzi z uporem, że powinienem pisać te biograficzne rękopisy lekkim tonem. Uważa, że pesymizm jest wyłącznie dla ludzi, którzy mają zbyt duże wykształcenie i zbyt małą wyobraznię. Ozzie mówi, że melancholia jest zadowoloną z siebie formą smutku. Ostrzega, ze pisząc w beznadziejnie ponurym nastroju, pisarz ryzykuje hodowanie mroku w sercu i staje się tym, co potępia. Zważywszy na makabryczną śmierć brata Timothy'ego, straszne odkrycia i dotkliwe straty, które dopiero zostaną ujawnione, wątpię, czy ton tej narracji byłby w połowie tak lekki, gdyby nie Rodion Romanovich. Nie chcę powiedzieć, że okazał się świetnym kumplem. Chodzi mi o to, że nie brakowało mu dowcipu. Obecnie proszę Los tylko o to, żeby ludzie, których zsyła na moją drogę, czy dobrzy, czy zli, czy moralnie bipolarni, byli w mniejszym bądz większym stopniu zabawni. To wielka prośba do zajętego Losu, który musi wprowadzać zamęt w milionach żywotów. Większość dobrych ludzi ma poczucie humoru. Problem jest ze znalezieniem pobudzających do uśmiechu złych ludzi, ponieważ zło jest zazwyczaj pozbawione humoru, choć w filmach ci zli często mają najlepsze teksty. Moralnie bipolarni natomiast, z nielicznymi wyjątkami, są zbyt zajęci usprawiedliwianiem swojego sprzecznego zachowania, żeby nauczyć się śmiać z siebie, i zauważyłem, że częściej śmieją się z innych ludzi niż z nimi. Krzepki, ubrany w niedzwiedzią czapę, poważny jak przystało na człowieka przygotowującego ludzi na śmierć, Rodion Romanovich wrócił z kluczykami do drugiej terenówki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|