[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sadzi stê¿a³¹ skorupê, w jak¹ go zatopiono; jeSli zaS marzenia nie ziszcz¹ siê, to tym mniej przekona, nara¿aj¹c siê tylko na szyderstwa i obelgi. Wiêc lepiej czekaæ i milczeæ. Bo nie brak³o mu tchu i rozmachu, lecz ogarnê³y go nowe pragnienia. WrzeSmian chcia³ zdo- byæ silniejsze Srodki ekspresji, zacz¹³ d¹¿yæ do potê¿niejszych realizacji twórczych. S³owo mu ju¿ nie wystarcza³o: szuka³ czegoS bardziej bezpoSredniego, rozgl¹da³ siê za materia³em plastyczniejszym do urzeczywistnienia pomys³Ã³w. 42 Sytuacja by³a tym zawilsz¹, marzenia tym mniej ziszczalne, ¿e linia twórczoSci, po której kroczy³, odbiega³a daleko od ubitych traktów. Ostatecznie bowiem wiêkszoSæ dzie³ sztuki obraca siê w dziedzinie mniej lub wiêcej realnej, odtwarzaj¹c lub przekszta³caj¹c zjawy ¿ycia. Zdarzenia, lubo zmySlone, bywaj¹ tylko jego analogi¹, spotêgowan¹ wprawdzie przez egzaltacjê lub patos, wiêc mo¿liw¹ w jakimS mo- mencie czasu; podobne obrazy mog³y ju¿ kiedyS zajSæ w rzeczywistoSci, mog¹ siê kiedyS pojawiæ w przysz³oSci; nic nie przeszkadza wierze w ich mo¿liwoSæ - rozum nie podnosi bun- tu przeciw przystêpnym zmySleniom. Nawet twory przewa¿nej liczby fantastów nie wyklu- czaj¹ przypuszczalnej realizacji, o ile w ogóle nie wygl¹da z nich chêæ igraszki lub niedba³y uSmiech zrêcznego ¿onglera. Lecz u WrzeSmiana przedstawia³a siê sprawa trochê inaczej. Ca³a jego dziwaczna, zagadko- wa twórczoSæ by³a jedn¹ wielk¹ fikcj¹. Na pró¿no wysila³a siê zgraja szczwanych jak lisy krytyków w dociekaniu tak zwanych wp³ywów literackich , analogij , pr¹dów zagranicy , które by choæ w przybli¿eniu u¿ycza³y klucza do niedostêpnego zamku poezji WrzeSmiano- wej - na pró¿no uciekali siê sprytni recenzenci do pomocy uczonych znawców psychiatrii, przerzucali stosy przeró¿nych dzie³, nurtowali po encyklopediach: utwory WrzeSmiana wy- chodzi³y zwyciêsko z powodzi interpretacyj, bardziej jeszcze tajemnicze ni¿ przedtem, osza- ³amiaj¹ce, groxne, niedocieczone. Wia³ z nich jakiS ponury urok, nêci³a zawrotna, dreszczem Scinaj¹ca g³êbia. Mimo swej bezwzglêdnej, absolutnej fikcyjnoSci, nie przecinaj¹cej siê choæby w jednym punkcie z ¿yciem rzeczywistym, WrzeSmian wstrz¹sa³, zastanawia³, zdumiewa³: ludzie nie Smieli przejSæ obok z lekcewa¿¹cym wzruszeniem ramion. CoS tkwi³o w tych utworach krót- kich i zwartych jak pocisk, coS przykuwa³o uwagê, pêta³o dusze; jakaS potê¿na sugestia wy- wi¹zywa³a siê z tych ciêtych skrótów, pisanych stylem pozornie ch³odnym, niby sprawozdaw- czym, niby naukowym, pod którym têtni³ ¿ar zapamiêtalca. Bo WrzeSmian wierzy³ w to, co pisze; bo posiad³ z biegiem lat niezachwiane przekonanie, ¿e wszelka choæby najzuchwalsza mySl, ¿e wszelka choæby najszaleñsza fikcja ziSciæ siê mo¿e, ¿e kiedyS doczeka siê spe³nieñ w przestrzeni i czasie. - Cz³owiek niczego nie mySli na marne. ¯adna mySl, nawet najdziwaczniejsza, nie ginie bez- p³odnie - powtarza³ niejednokrotnie w gronie przyjació³ i znajomych. I zdaje siê, w³aSnie ta wiara w ziszczalnoSæ fikcji rozlewa³a utajony ¿ar po arteriach jego tworów, ¿e mimo pozornej osch³oSci przejmowa³y do g³êbi... Lecz on nie by³ z siebie nigdy zadowolony; jak ka¿dy szczery twórca szuka³ ci¹gle nowych Srodków wypowiedzenia siê, coraz to dobitniejszych znaków, które by odda³y mySl jego mo¿- liwie najwierniej. W koñcu porzuci³ s³owo, wzgardzi³ mow¹ jako zbyt ³omk¹ form¹ ekspresji i zacz¹³ têskniæ do czegoS bezpoSredniejszego, co by plastyk¹ i dotykalnoSci¹ przeScignê³o wszystkie dotychczasowe zakusy. Nie mia³o byæ nim milczenie, odpoczynek s³owa symbolistów - to by³o dlañ za blade, za mg³awicowe i - za ma³o szczere. Chcia³ innej realizacji. Jak¹ byæ mog³a - nie wiedzia³ dok³adnie - lecz w mo¿liwoSæ jej wierzy³ niewzruszenie. Parê faktów zasz³ych przed laty, gdy jeszcze pisa³ i og³asza³ - umocni³o tê wiarê; przekona³ siê bowiem ju¿ wtedy, ¿e mimo swego urojonego charakteru kreacje jego posiadaj¹ szczególn¹ si³ê wp³ywania na Swiat i ludzi. Szalone pomys³y WrzeSmiana wypad³szy z roz¿arzonej mia- zgi twórczej, zdawa³y siê mieæ moc zap³adniaj¹c¹, wytwarzaj¹c nowe, nie znane dotychczas 43 wiry, jakieS ob³¹kane monady mySlowe, których przejawy rozb³yskiwa³y niespodzianie w czy- nach i gestach pewnych osobników, w przebiegu pewnych zdarzeñ. Lecz i to mu nie wystarcza³o. Pragn¹³ spe³nieñ ca³kiem niezale¿nych od praw rzeczywistoSci, tak swobodnych, jak ich xród³o: fikcja, jak ich zaczyn: urojenie. By³oby to idea³em - naj- wy¿sz¹ realizacj¹ bez reszty, wypowiedzeniem siê pe³nym, bez cienia niedoborów... Lecz WrzeSmian rozumia³, ¿e taka realizacja mog³a staæ siê dla niego samego zag³ad¹. Bez- wzglêdne spe³nienie by³oby te¿ absolutnym wy¿yciem siê, wiêc Smierci¹ z wytê¿enia, nad- miaru... Bo idea³ - wszak wiadomo - jest w Smierci; dzie³o przyt³acza twórcê swym ciê¿arem; mySli zrealizowane w pe³ni mog¹ staæ siê groxne i mSciwe; zw³aszcza mySli ob³¹kane. Pozostawio- ne sobie, bez punktu oparcia o rzeczywiste pod³o¿e, mog¹ byæ niebezpieczne dla tego, który je stworzy³. WrzeSmian przeczuwa³ podobn¹ ewentualnoSæ, lecz siê nie waha³, nie ul¹k³. Pragnienie by³o mocne nade wszystko... Tymczasem lata mija³y cicho, nie przynosz¹c wymarzonych ziszczeñ. WrzeSmian usun¹³ siê zupe³nie z widoku ludzi i zamieszka³ samotnie u wylotu miasta, w ustronnej, wychodz¹cej na pola i ugory, podmiejskiej ulicy. Tu zamkniêty w swych dwóch pokoikach, odciêty od towa- rzysttwa, spêdza³ miesi¹ce i lata na lekturze i kontemplacji. Z wolna ogranicza³ siê do coraz to ciaSniejszych krêgów ¿ycia rzeczywistego, któremu nie poSwiêca³ najmniejszej uwagi, p³a- c¹c tylko minimalny, nieunikniony haracz. Poza tym ca³y tkwi³ w sobie, w swych marzeniach i w têsknocie za ich spe³nieniem. Idee, nie zrzutowywane jak przedtem na papier, nabiera³y mocy i soków, pêcznia³y nie wypowiedzian¹ treSci¹. Czasem zdawa³o mu siê, ¿e mySli nie abstrakcjami, lecz czymS materialnym, niemal zgêszczonym, ¿e wystarczy³o rêk¹ siêgn¹æ, by uj¹æ, by pochwyciæ. Lecz z³udzenie prêdko rozwiewa³o siê, by ust¹piæ miejsca gorzkiemu rozczarowaniu. Przecie¿ nie traci³ otuchy. By nie rozpraszaæ siê zbytnio widokami Swiata zewnêtrznego, za- cieSni³ zakres codziennych postrzegañ do nielicznej liczby obrazów, które widziane ci¹gle bez zmiany dzieñ w dzieñ, przez lata ca³e, powoli wesz³y w zwarte kolisko idei, sta³y siê wspó³- miernym im terenem, zlewaj¹c siê ze Swiatem marzeñ w jedn¹ swoist¹ dziedzinê. Tak nieznacznie wytworzy³o siê nieuchwytne jakieS Srodowisko, jakaS tajemnicza oaza, do której nikt nie mia³ przystêpu oprócz WrzeSmiana - króla niewidzialnego ostrowu. Owo mi- lieu nasi¹k³e jaxni¹ marzyciela, przepojone nim po brzegi, przedstawia³o siê nie wtajemni- czonym jako zwyk³e miejsce w przestrzeni; ludzie mogli dostrzegaæ tylko jego stronê ze- wnêtrzn¹, jego istnienie fizyczne - drgaj¹cego wewn¹trz rozczynu mySli, subtelnego zwi¹z- ku, jaki ³¹czy³ je z osob¹ WrzeSmiana, przeczuæ nie zdo³ali... Dziwnym trafem przestrzeni¹ objêt¹ przez mySl fantasty, owym miejscem, które przetworzy³ w dziedzinê swych rojeñ, nie by³o jego mieszkanie; oaza fikcji wznosi³a siê naprzeciw jego okien, po drugiej stronie ulicy, we formie jednopiêtrowej willi. Ponura wytwornoSæ domu przyku³a go do siebie od razu po zajêciu nowego mieszkania. U koñca czarnego szpaleru cyprysów, obejmuj¹cych podwójnym rzêdem kamienny chodnik, widnia³ kilkustopniowy taras, z którego wiod³y do wnêtrza ciê¿kie stylowe podwoje. Poprzez ¿elazne sztachety, okalaj¹ce zewsz¹d pa³acyk, biela³y po obu stronach cyprysowej alei skrzy- d³a domu. Poci¹gniête bladozielon¹ farb¹ wygl¹da³y z g³êbi schorza³e, smutne lica Scian. Zdradziecko utajona spodem
w ogrodzie wilgoæ wype³z³a tu i ówdzie ciemnym wysi¹kiem. 44
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|